„Nieśmiertelność zabije nas wszystkich” to książka specyficzna. Łączy w sobie parę gatunków w jedną spójną całość, która wciąga nas od pierwszy stron i nie puszcza aż do ostatnich. Oczywiście, nie jest pozbawiona wad i za jakieś pięć lat raczej mało kto będzie o niej pamiętał, jednak jest warta tego, by napisać o niej chociaż parę słów.
Autorem powieści jest mało znany w Polsce pisarz, dziennikarz, bloger i publicysta, Drew Magary. Pisał m.in. dla Playboya, GQ, New York Magazine i Rolling Stone’a, współpracował także z takimi stacjami telewizyjnymi jak ESPN oraz Comedy Central. Napisał też jedną (nie wydaną w Polsce, przynajmniej ja nie znalazłem o niej żadnej wzmianki na rodzimym rynku) książkę „Men with Balls” w roku 2008, by parę lat później popełnić „Nieśmiertelność zabije nas wszystkich”.
Akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości, a konkretnie w roku 2019, w którym ludzkość odkrywa lek na nieśmiertelność. Może akurat słowo „nieśmiertelność” jest nieco mało trafnym określeniem, ponieważ tak naprawdę środek wynaleziony przez człowieka o wdzięcznym nazwisku Graham powstrzymuje jedynie proces starzenia. Znaczy to tyle, że ciągle można umrzeć na raka czy zwyczajnie wpaść pod samochód, lecz nasz wygląd zewnętrzny nigdy się nie zmieni. My natomiast poznajemy niejakiego Johna Farrella, niczym nie wyróżniającego się prawnika, który w wieku 29 lat postanawia przetestować ów specyfik. Jego losy od czasu zażycia leku, aż do roku 2079 poznajemy dzięki notatkom zostawionym przez niego na WEPS-ie - jest to urządzenie podobne do… Właściwie w książce nie było to dokładnie sprecyzowane, lecz uznajmy, że WEPS jest rodzajem bardzo zaawansowanego tableta.
Tak mniej więcej prezentuje się ogólny zarys historii. Mimo prostoty pomysłu wyjściowego, opowieść przedstawiona w książce naprawdę zachwyca. Główny bohater to normalny facet w średnim wieku, ze zwyczajną pracą. Nic go nie wyróżnia, nie posiada żadnych tajemnych mocy i brakuje mu charyzmy. Pomimo tego, doszedłem do krótkiej refleksji, iż taki właśnie miał być. Zwykły człowiek w niezwykłych czasach to motyw znany od wieków, a tutaj został wykorzystany w całkiem udany sposób. Bo tak naprawdę głównym bohaterem jest tu świat przedstawiony.
Autor na ponad 450 stronach opisuje nam stopniową degradację społeczeństwa przez problem przeludnienia, na wojnach targających planetą kończąc. Sposób, w jaki Drew Magary przedstawił to, co mogłoby się stać, jeśli naprawdę wynaleziono by lek na nieśmiertelność jest niesamowicie wręcz sugestywny. Mniej więcej od trzeciego rozdziału zauważamy zmianę klimatu z sielankowego na niemalże post-apokaliptyczny. Zostają nam przedstawione iście dantejskie sceny, symbolizujące upadek jakichkolwiek wartości moralnych, a sama postać Johna mimo swojej nadnaturalnej wręcz zwyczajności przeżywa wiele traumatycznych wydarzeń (najczęściej związanych, o ironio, ze śmiercią) – widzimy jego przemianę ze spokojnego, brzydzącego się przemocą mieszkańca Nowego Jorku do prawdziwego Terminatora, który nie cofnie się przed niczym i doskonale wie do czego służy broń.
Historia jest skonstruowana w specyficzny sposób. Co jakieś 100 stron następuje przeskok o parę/parędziesiąt lat w przód, ukazując nam kolejne „wcielenia” Farrella. W książce prowadzona jest narracja pierwszoosobowa, która opiera się o notatki czy też wpisy na blogu znalezione na dysku WEPS’a należącego niegdyś do głównego bohatera – w samym tym fakcie nie byłoby kompletnie nic dziwnego gdyby nie okazjonalnie spotykane wycinki z „prasy”. Autor na potrzeby książki stworzył artykuły oraz felietony, które opisują sytuacje jaka akurat panuje na świecie, bądź przedstawiają ciekawe wywiady z żołnierzami, politykami i innymi ważnymi personami ze świata przedstawionego w „Nieśmiertelności…”. Zabieg ten był strzałem w dziesiątkę – dzięki tekstom napisanym w ramach tej fikcyjnej prasy dowiadujemy się wielu ciekawostek (np. historii wynalezienia leku). Mnie najbardziej urzekła pewna rozmowa z byłym rosyjskim żołnierzem opowiadającym o swojej pracy w armii i o tym, co w niej robił. Oczywiście, tego typu niuanse można by wpleść w dialogi, jednak siłą rzeczy patent Magary’ego jest o wiele bardziej absorbujący.
„Nieśmiertelność zabije nas wszystkich” mimo lekkiego stylu w jakim jest napisana podejmuje wiele ważnych tematów, takich jak sens życia, przemijanie i miłość. Mimo to ani razu nie odniosłem wrażenia, że autor chce na siłę filozofować, wszystko zostało zaskakująco dobrze wplecione w główny wątek, co jest rzadko spotykane, szczególnie wśród debiutantów. Najbardziej zaskoczyło mnie jednak ostatnie 50 stron, które są przepełnione akcją, a finałowa „scena” dosłownie wbiła mnie w fotel i wprawiła w głęboką refleksję. Wierzcie mi, obecnie do myślenia potrafi mnie zmusić niewiele książek, a ta jest jedną z nich.
Grzechem byłoby gdybym nie wspomniał o jednym z najlepszych elementów powieści - mam tu na myśli wstawki humorystyczne. Pozwolę sobie przytoczyć parę sytuacji/bohaterów/ugrupowań w celu lepszego zobrazowania tego o co mi chodzi. Historia zjaranego gościa, którego ostatnim życzeniem przed śmiercią było wystrzelenie się z armaty to tylko wisienka na torcie. W przyszłości (oczywiście według autora) istnieje organizacja, a raczej luźno powiązane ze sobą osoby nazywane… trollami. Pałają oni nienawiścią do wszystkich, którzy przyjęli lekarstwo na nieśmiertelność i utrudniają im życie na przeróżne sposoby, m.in. oślepiając ich, kalecząc lub po prostu zabijając przy akompaniamencie histerycznego śmiechu. Nazwa ugrupowania to jawne nawiązanie do tzw. trolli internetowych (pojęcia chyba tłumaczyć nie trzeba), a tego typu smaczków znajdziemy o wiele więcej. Zaintrygowała mnie również głowa „kościoła człowieka”, ale o tym musicie przeczytać sami.
Jak do tej pory tekst miał charakter raczej zachwalający, przyszedł więc czas na moją ulubioną (nieskromnie mówiąc) część. Mam tu na myśli wady, a ta powieść akurat ma ich kilka. Pierwszą z nich jest… główny bohater. Może to dziwić, ale po dłuższym biciu się z myślami doszedłem do wniosku, że jego brak charakteru, charyzmy i właściwie czegokolwiek, żeby czytelnik mógł zainteresować się jego losami jest wręcz odrzucający. Traktuję to zarówno jako wadę jak i zaletę, gdyż z jednej strony rozumiem, co autor chciał osiągnąć, z drugiej jednak z przykrością stwierdzam, że mu to nie wyszło. Właściwie wszyscy bohaterowie w „Nieśmiertelności…” są jacyś tacy bezpłciowi. Drew Magary widocznie musi jeszcze nieco poćwiczyć pod tym kątem. Akcja raz zwalnia, raz przyśpiesza i robi to bardzo nierówno. Podczas czytania napotkałem parę niepotrzebnych dłużyzn, tak jakby autor sam nie miał pomysłu, co dalej napisać. Główny wątek również jakoś specjalnie nie zachwyca. Treść jest ciekawa, aczkolwiek nie uświadczymy tu praktycznie żadnych zwrotów akcji, a większości wydarzeń możemy się domyślić już po pierwszych trzydziestu stronach.
Powieść Magary’ego to dzieło wyjątkowo nierówne - zachwyca światem przedstawionym, realiami, ciekawymi dialogami i różnorakimi smaczkami, odstraszając przy tym mdławymi bohaterami, dłużyznami i paroma naprawdę nudnymi i zbędnymi fragmentami. Jest w niej jednak ten pierwiastek magii, który sprawia, że musimy przeczytać „jeszcze jedną stronę”. Serdecznie polecam ją właściwie wszystkim, ponieważ myślę, iż każdy znajdzie tu coś dla siebie, a nawet więcej.