Rodział I - "Spotkanie" Kolejna błyskawica rozcięła kruczoczarne niebo nad portem. Krople rzęsistego deszczu rozbijają się o brukowany chodnik. Gospoda „Pod kuternogą”. Słychać tu ciche brzęki lutni i śmiechy wstawionych mężczyzn, a w powietrzu unosi się zapach podrzędnego ginu. Przy starym, lecz solidnym dębowym stole wśród kilku zwykłych obywateli siedzą dwaj tajemniczy mężczyźni. Jeden z nich to osoba w poszarpanej, brudnej szacie uzbrojona w kiepski tasak. Na mniej ubłoconych skrawkach jego stroju można ujrzeć dziwne znaki i słowa wypisane w jakimś nieznanym tutaj języku. Drugi człowiek to lepiej wyposażony, dobrze umięśniony mężczyzna o ciemnej karnacji i potężnej sylwetce. Jeśli dokładniej by się mu przyjrzeć widać na jego ciele blizny, jak i świeże jeszcze rany świadczące o ciężkim życiu i niedawno stoczonych potyczkach. Jego strój wygląda podobnie, jak szata towarzysza, lecz posiada masywne żelazne elementy. Obaj są łysi, a na ciele mają wytatuowane podobne znaki, jak na ubraniach. Nikt jednak nie zwraca na tych osobników większej uwagi z powodu litrów alkoholu i dobrej zabawy panującej w karczmie. Jest bardzo późny, deszczowy wieczór, jacyś czterej jeszcze nie zawiani robotnicy dyskutują o rzekomym bohaterze, który niespełna miesiąc temu wypłynął na ‘jakąś’ wyspę zabić ‘jakiegoś’ smoka zabierając ostatni statek z portu. Do rozgrzanego pomieszczenia bezszelestnie wchodzi postać w czarnej szacie, okrywającej całe ciało. Jej kaptur jest tak nałożony, że nie można ujrzeć twarzy. Zatrzymuje się przy wejściu i rozgląda się po ludziach jakby kogoś szukając. W końcu natrafia wzrokiem na duży dębowy stół w rogu gospody i zaczyna powoli zmierzać w jego kierunku. Spod płaszcza wysuwa się duża ręka w brązowej, skórzanej rękawicy i ląduje na ramieniu jednego z wytatuowanych mężczyzn. Zdezorientowany wojownik słyszy cichy lecz znajomy głos - Witaj Cor Angarze… Obydwaj mężczyźni gwałtownie się odwracają - Nie wierzę własnym uszom! Czy to… - Ciiii… Tak to ja Cor Angarze. Weź Lestera i wyjdźcie ze mną na zewnątrz. Ciemnoskóry mężczyzna szturcha oniemiałego towarzysza i cała trójka wychodzi na zewnątrz. Zakapturzona pastać prowadzi przyjaciół na tyły karczmy. Nagle zatrzymuje się i ściąga kaptur. Teraz Cor Angar i Lester są już pewni – to on. Doskonały w najrozmaitszych profesjach, świetny wojownik, niegdysiejszy mag i w końcu najlepszy przyjaciel. To ten sam człowiek, któremu zawdzięczają wolność, który umożliwił im ucieczkę z Górniczej Doliny. To właśnie on ochronił ich przed śmiercią w szponach krwiożerczych skrzydlatych gadów. To także wielki bohater, który został nikczemnie oszukany przez człowieka, którego darzył ogromnym zaufaniem i respektem – swego niegdysiejszego wybawcę i nauczyciela, nekromantę Xardasa. W ułamku sekundy przez umysł Cor Angara przelatują się steki myśli, wspomnień, uczuć. O tej porze miasto świeci pustkami więc mężczyźni mogą swobodnie porozmawiać. - Skąd się tu wziąłeś? Myśleliśmy, że ty… - urwał Lester - Nie doceniasz Jack-a? To dobry kapitan! Mimo sztormu dotarliśmy na kontynent. - I jaka jest sytuacja? - Stolica nadal oblężona, ale to teraz nie istotne. Kolejny grzmot burzy obudził Cor Angara z zamyślenia i mężczyzna włączył się do rozmowy - Ale do rzeczy… po co tutaj przybyłeś? - Nie chciałem żeby moi przyjaciele byli na tej przeklętej wyspie, gdy miasto zaatakują orkowie… a poza tym jest dla was pewna robota… - O co chodzi? – Cor Angar był zaciekawiony, lecz także zaniepokojony - Nie tutaj. Chodźcie na mój statek. - Masz statek?! – wtrącił się podniecony Lester - A jakbym się tu dostał? Lord Hagen przyznał mi za zasługi galeon palladynów na własność. Zacumowaliśmy za klifem żeby nikt z Khorinis nas nie zobaczył. - Więc ruszajmy! – ciemnoskóry wojownik chciał już się stąd wyrwać
Rodział II - "Wyjaśnienia" Mężczyźni ruszyli szybkim krokiem w stronę klifu. Weszli na pusty plac portowy i skręcili w lewo. Następnie minęli „Czerwoną Latarnię”. Przy drzwiach nadal nie było Bromora – widząc to wojownik w czarnym płaszczu uśmiechnął się pod nosem. Szli w milczeniu. Po chwili szybkiego marszu za zakrętem ujrzeli zdumiewające zarysy okrętu widoczne w słabym świetle kilku pochodni. Deszcz ustał. Morze się uspokoiło. Na bezchmurnym teraz niebie było widać setki małych, jasnych punktów. Cor Angar patrzył na nie i rozmyślał. Czy jest życie poza ziemią? Czy Adanos zadbał o nasz pośmiertny los? - Jesteśmy na miejscu! – rozległ się zdecydowany głos przewodnika Cała trójka weszła po drewnianym mostku na statek strzeżony przez kilku królewskich palladynów. Przechodząc przez pokład dowódca zdecydowanym tonem dał kapitanowi rozkaz do wypłynięcia. Następnie udał się z towarzyszami do kajuty. Zasiedli przy małym stoliku. „Gości” poczęstowano pierwszorzędnym winem z Varantu i zaczęto rozmowę. - No to opowiadaj! – ponaglił zniecierpliwiony Lester - No więc tak… Po dotarciu na kontynent każdy z paczki udał się w swoją stronę. Lee i Gorn pojechali do stolicy wyrównać rachunki, Vatras udał się do Wielkiego Klasztoru Adanosa, a Milten zatrzymał się ze mną w mieście, w którym zacumowaliśmy – w Arionie - tam właśnie teraz zmierzamy – no a Diego… - No a co z tym zadaniem, które masz dla nas? – wtrącił się Cor Angar - W sumie to ja jestem tylko pośrednikiem – to gubernator Arionu – Cornelius – ma dla was zadanie. Kolekcjonuje on stare księgi magiczne, amulety i inne starocie o magicznych właściwościach. Nie jest magiem, ani wojownikiem – to tylko jego kaprys, ale dobrze płaci. - Ale co my mamy z tym wspólnego? Do czego możemy się mu przydać? – dopytywał się Lester - Nie znam szczegółów, ale znając Corneliusa to będziecie pewnie musieli coś znaleźć i mu dostarczyć… - Czy to może być niebezpieczne? - Gdyby nie było, to gubernator nie prosił mnie o znalezienie co najmniej dwóch dobrych wojowników. Na twarzach dawnych sekciarzy pojawił się wyraz zwątpienia. - Ja to bym się zgodził… Warto ryzykować dla takiej kasy… Lester od razu rozpoznał charakterystyczny gardłowy głos, dobiegający z wnętrza kajuty. Odwrócili się w tamtą stronę. W półmroku, na łóżku leżał mężczyzna z czarnym kucykiem i wąsami oraz imponującym, sosnowym łukiem. - Die… Diego? Witaj brachu! Diego wstał, uścisnął dłonie dwóm przybyszom i usiadł z nimi przy stole. - No to mamy na pokładzie „świrów z sekty” – zaśmiał się - Już dawno miałem ci dokopać za to, że nas tak nazwałeś! – odburknął Cor Angar - Aha i jeszcze coś… Nazywajcie mnie po prostu Angar. Nie używam już dawnego tytułu. - Słuchajcie, jestem już zmęczony – Bezimienny chciał skończyć już te pogaduszki – Oto klucz do waszej kajuty, jest ona po przeciwnej stronie pokładu. Jutro po świcie powinniśmy być na miejscu. Do zobaczenia rano. Lester wziął klucz o dawni wyznawcy zgładzonego demona wyszli na mokry pokład. Diego położył się do łóżka. Bezimienny siedział jeszcze kilka minut przy stoliku ze świecą dopijając resztkę swojego wina, po czym śladem przyjaciół udał się na spoczynek.
Rozdział III: „Belegrad” Ciepłe promienie słońca wdarły się przez małe okienko kajuty i rozlały się po wnętrzu, padając na twarz Angara. Ten usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. Posłanie towarzysza było puste, a koc leżał ładnie złożony w sposób używany jeszcze w Obozie na Bagnie. Wojownik sięgną do miski z wodą stojącej na podłodze obok posłania i umył twarz. Gdy doprowadził się do ładu wyszedł na pokład a jego oczom ukazał się nieoczekiwany widok. Rzędy kamiennych zabudowań, gwar, wrzaski mew, dziesiątki zacumowanych statków handlowych, rybne stoiska i kobiety donośnym głosem reklamujące swój towar. Nieco dalej kuźnie i tartaki, kilkupiętrowe kamienice i olbrzymie targowisko. Port tętnił życiem. - Hej Angar! Jesteśmy na miejscu! – dobiegł go zza pleców głos Lestera. - Witaj przyjacielu. Zdążyłem się zorientować. Gdzie nasz przewodnik? - Trzy kwadranse temu wyruszył do miasta aby powiadomić gubernatora o naszym przybyciu. Lada chwila powinien wrócić. - A Diego? - Wciąż śpi. W tym samym momencie przez mostek przeszedł Bezimienny i wchodząc na pokład zawołał przyjaciół. Ci dwaj szybko podbiegli spragnieni informacji. - O Angarze! Widzę, że już wstałeś! Rozmawiałem z gubernatorem Corneliusem – już was oczekuje, jednak ja musze wyjechać do stolicy. Waszym przewodnikiem będzie królewski paladyn – Sergio. Oto on. Mężczyźni nie zwrócili dotąd uwagi na zakutego w płytową zbroję człowieka stojącego obok nich. - Witam szanownych towarzyszy. Mam teraz wartę na statku ale dajcie mi znać, gdy będziecie gotowi do spotkania z gubernatorem – wyrecytował Sergio bardzo uroczystym tonem. - No, to już się znacie – ja musze wyjeżdżać natychmiast, zabieram ze sobą Diega i Miltena. Powodzenia i do zobaczenia wkrótce! Po zakończeniu rozmowy Bezimienny w pośpiechu wyciągnął zaspanego Diega z kajuty i szybkim krokiem udali się w głąb miasta. Mężczyźni zdani na Sergia idą do kajuty po swój ekwipunek. Po powrocie Angar z poważaniem zwraca się do przydzielonego im przewodnika: - Ruszajmy Sergio! Zaprowadź nas do gubernatora Corneliusa. -Już się robi! Chodźcie za mną. W mieście uważajcie na złodziei i trzymajcie się blisko mnie. - Jasne! Prowadź! Niewiele mamy do ukradzenia. Trzej mężczyźni przebiegli przez mostek, zwolnili i szybkim krokiem udali się w zatłoczone uliczki. Nie było czasu na oglądanie dzieł kontynentalnej architektury, ale Angar zwrócił uwagę na kilka różnic tego miasta w stosunku do Khorinis. Przede wszystkim tutejszy port tętnił życiem, podczas gdy gospodarka tamtego miasta stała w martwym punkcie. Na pierwszy rzut oka widać było zamożność mieszkańców. Wszystkie budynki budowano w kamieniu, często były to nawet jedno lub dwupiętrowe kamienice. Po wyjściu z portu minęli kilka warsztatów rzemieślniczych, po czym ominęli z boku ogromny bazar. Im dalej szli, tym zabudowania miały coraz piękniejszy wygląd. Po następnych kilku minutach znaleźli się na ulicy z kilkoma sklepami. Świeciły one pustkami, pewnie z powodu wysokich cen. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a słońce grzało niesamowicie, jak na tę porę dnia. Zanim Angar zdążył się zorientować przechodzili już przez bogato rzeźbioną bramę górnego miasta. W jednej chwili znaleźli się na wielkim placu z posągiem Innosa. Był on podobny do tego w Khorinis, lecz dużo większy i okazalszy. Pod stopami nie było już nierównego bruku, lecz gładka mozaika ułożona z małych barwionych i oszlifowanych kamyków. Była tak duża, że trudno było rozpoznać, co przedstawia. Sergio nie zwalniając tępa prowadził ich przez środek placu a o dziwo nikt nie zwracał na nich uwagi. Na końcu placu ich oczom ukazał się nieduży, lecz dwupiętrowy ratusz. Przy wejściu stało dwóch paladynów takich jak Sergio. Ten nagle się zatrzymał i odwrócił do towarzyszy. - Pamiętajcie gdzie jesteście. Spotkacie się teraz z gubernatorem i przywódcą. Zachowujcie się należycie do sytuacji! - Nie martw się o to. – rzucił poirytowany Lester Podeszli do wejścia i zostali zatrzymani przez strażników. - Stać! Sergio, kogo chcesz tutaj wprowadzić? – zapytał z pogardą jeden z rycerzy - To przyszli najemnicy naszego gubernatora Corneliusa! Niech jego imię będzie pozdrowione! – odpowiedział Sergio typowym dla siebie, oficjalnym tonem - W takim razie wejdźcie. – odparł zgaszony tym argumentem rycerz. Sergio po raz kolejny przypomniał kolegom jak mają się zachowywać. Dodał jeszcze aby niczego nie dotykali. W końcu przeszli przez szerokie drzwi i znaleźli się w dużej sali. W rogach pomieszczenia stały ciężkie zbroje rycerskie, a na ścianach wisiały kopie znanych obrazów. Na honorowym miejscu znajdował się często spotykany wizerunek króla Robhara II z mieczem i dwoma kobietami. Pomieszczenie było bardzo obszerne, Angar nie widział jednak, co znajduje się w głębi z powodu panującego tu półmroku. Sergio skręcił nagle w lewo, ku wąskim schodom. Musieli iść gęsiego. Gdy dotarli na górę ich oczom ukazał się cały przepych i bogactwo Belegradu skumulowane w jednym miejscu. Na ścianach wisiały kolejne kopie znanych obrazów, z tą różnicą, iż były osadzone w pozłacanych i kunsztownie rzeźbionych ramach. Na licznych komodach stały najrozmaitsze kielichy, puchary, dzbany i misy. Wszystkie znajdujące się w tym dobrze oświetlonym przez woskowe świece pomieszczeniu przedmioty były pozłacane lub w całości wykonane ze złota. Na końcu dużego pomieszczenia zwanego „złotym holem” ujrzeli masywne, rzeźbione, drewniane drzwi, nad którymi widniała tabliczka z napisem „Biblioteka gubernatora Belegradu” (także wykonana ze złota). Mężczyźni udali się w ich stronę, lecz w połowie drogi Sergio skręcił w prawo, prowadząc towarzyszy to niewidocznego przedtem wejścia. Nad tymi drzwiami także widniała złota tabliczka, lecz Angar nie zdążył dojrzeć wygrawerowanego na niej napisu. Sergio zapukał i wręcz w tej samej chwili usłyszeli zniecierpliwiony, chrypliwy głos. - Wejść! Rycerz nacisnął klamkę. Ta zaskrzypiała i niewielkie drzwiczki stanęły otworem. Pokój był niewielki i nie ustrojony tak wspaniale, jak główny hol. Na ścianie wisiała skóra wilka. Pomieszczenie było bardzo przytulnie urządzone. Widać było, że w kominku od dawna nie rozpalano ognia, pewnie z racji pory roku. W masywnym fotelu obok kominka siedział poważny, bogato ubrany mężczyzna. Jego krótkie, czarne włosy były opruszone siwizną. Mężczyzna powoli podniósł się z głębokiego siedziska. - Witajcie szanowni goście. – powiedział zmęczonym tonem - Witamy szanowny gubernatorze Belegradu – odpowiedział Sergio, zanim Angar czy Lester zdążyli zareagować. - Czy to ci mężczyźni, na których czekam z taką niecierpliwością? - Tak, panie. Oto oni. Panowie Angar i Lester. - Proszę Sergio, zostaw nas samych. I niech im przygotują coś do jedzenia! – rzucił Cornelius - Tak jest! – Sergio odwrócił się i pośpiesznie wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Przejdę od razu do rzeczy – rozpoczął Cornelius – nie jesteście tutaj bez powodu. Goście stali bez ruchu. Gubernator chodził po pokoju z rękoma splecionymi na plecach. - Jestem zagorzałym kolekcjonerem najrozmaitszych przedmiotów – kontynuował – od kosztowności po przedmioty magiczne. I z tym właśnie jest związane wasze zadanie. W tym momencie zatrzymał się i odwrócił w stronę gości. - Chcę, abyście zdobyli dla mnie pewien starożytny, magiczny almanach. Od zawsze chciałem mieć coś takiego w swojej bibliotece, a teraz nadarzyła się świetna okazja! Musicie to dla mnie zrobić! Sowicie was wynagrodzę. - Czy możesz przedstawić nam jakieś konkrety? - Tak, oczywiście, wybaczcie mój entuzjazm. Almanach ten znajduje się w klasztorze magów ognia, leżącym wysoko w górach, daleko na wschodzie. Rozpoznacie go po czerwonym, skórzanym obiciu, złotej, pięknie zdobionej oprawie i tytule „Krwawa Łuna”. Myślę, że znajduje się w podziemiach klasztoru. - Wątpię, aby nam go oddali – rzucił Lester. - Wierzę w wasze zdolności. Na pewno wam się powiedzie! Musicie znaleźć sposób. - Ale… dlaczego nie mogłeś wysłać tam swoich rycerzy? – spytał Angar - Paladyni są rycerzami króla, a straży miejskiej nie mogę tam wysłać, aby magowie nie mogli mnie o nic oskarżyć. - Czy droga jest daleka? - Właśnie, tutaj jest problem. Czekają was dwa dni drogi, ale nie w tym rzecz. Droga ta w większej części wiedzie przez ziemie orków. Cóż, trzeba być dobrej myśli… Gdy towarzysze to usłyszeli krew napłynęła im do głów i na całym ciele odczuli falę gorąca. Angar miał wielką nadzieję już nigdy nie musieć spotkać się z jakimkolwiek orkiem. Długą chwilę ciszy przerwał Lester. - A co z naszym wynagrodzeniem? - Wierzcie mi, będzie sowite. - Może konkretniej? Mężczyzna nabrał powietrza w płuca i powiedział uroczyście: - Zostaniecie uznani za honorowych obywateli i doradców gubernatora, będziecie mogli zamieszkać w górnym mieście i nie wyjawię nikomu waszej przeszłości. Przyjaciele wstrzymali oddech. - Przeszłości? Co masz na myśli? – powiedział w końcu Angar - Nie udawaj, wiem, że jesteście zbiegami z Kolonii Khorinis. Ale lepiej dla was, żeby nikt więcej tutaj się o tym nie dowiedział. Nie pytajcie skąd o tym wiem, bo i tak się nie dowiecie. Kontynuujmy. - Widzę, że nie mamy wyboru… A skąd pewność, że w ogóle zostaniemy wpuszczeni do klasztoru? – powiedział z pretensją Lester - Dostaniecie ode mnie dokument, upoważniający do widzenia z przywódczynią klasztoru. - Przywódczynią?! - Tak, jest to nieliczna z kobiet które opanowały zdolności magiczne do perfekcji. Nazywa się Lutria. Pełni funkcję Arcymistrza kręgu magów ognia, oraz opiekuna klasztoru. Cóż, przynajmniej tak było pięć lat temu. Od tamtego czasu nie utrzymujemy kontaktu z magami, z powodu orków. Ponownie nastąpiła niezręczna cisza. - Więc jak już mówiłem – kontynuował gubernator – nikt z naszych ludzi nie przebył tej drogi od pięciu lat. Myślę, że powinniście wyruszyć późnym popołudniem, aby przejść przez orkowe tereny pod osłoną nocy. Macie więc jeszcze dużo wolnego czasu. Radzę wam udać się na miejski targ po zaopatrzenie. Spotkanie z orkiem jest bardzo prawdopodobne a tym czymś raczej go nie pokonacie – powiedział wskazując na zardzewiały toporek Lestera. - Tylko… - zaczął nieśmiało Lester - Tak? – ożywił się Cornelius - Nie mamy pieniędzy. Zostało mi 7 sztuk złota a za to zbyt wiele nie kupię. Gubernator odziany w ciężką, zdobioną szatę bez słowa podszedł do stojącego w rogu kufra. Był on solidnie wykonany – dębowe drewno okute żelazem. Cornelius otworzył skrzypiące wieko, wyjął obszerny, skórzany mieszek i podał do Lesterowi. Dopiero teraz przybysze zobaczyli na jego ręce duży, złoty pierścień z pieczęcią Belegradu. - Myślę, że to wystarczy. W razie czego przyjdźcie ponownie. Sergio będzie waszym przewodnikiem i udzieli wam potrzebnych informacji. Spotykamy się tutaj za szesnaście kwadransów. - Do zobaczenia – powiedzieli zgodnie
Za drzwiami czekał już na nich Sergio. Cała trójka pospiesznie wyszła przed budynek. Następnie według woli rycerz zaprowadził przybyszów na targowisko. Był piąty dzień tygodnia, który w Belegradzie był dniem targowym. Było to duże wydarzenie – kupcy z całej okolicy zjeżdżali do miasta aby sprzedać swoje wyroby. Stało tutaj gro kolorowych straganów z najróżniejszymi towarami – od jedzenia, przez rośliny, aż po najwspanialsze miecze i topory w całym regionie. Na bazarze panował wielki szum i gwar doprawiony jeszcze donośnym wrzaskiem mew. Lester zaskoczony dużą zasobnością skórzanego mieszka postanowił zaopatrzyć się w brzozowy łuk i lekki miecz jednoręczny. Angar pozostał przy swoim orężu dwuręcznym, do którego był bardzo przywiązany. Nabył go zaraz po wrzuceniu do kolonii i do tej pory go nie wymieniał. W woreczku zostało jeszcze trochę pieniędzy. Niestety – w taki dzień jak dziś wszystkie tawerny i karczmy były oblegane przez przyjezdnych i nie było szans na jakiekolwiek miejsce siedzące. Towarzysze postanowili więc pospacerować po mieście. Udali się do dzielnicy portowej, usiedli na ławeczce przy brzegu i rozmawiali. Przypomnieli sobie dawne czasy, snuli wspomnienia. Mówili o przyjaciołach i zastanawiali się nad ich losem. Nagle zorientowali się, że słońce kończy już swoją wędrówkę, tonąc na horyzoncie w bezkresnym, głębokim granacie morskiej wody. Szybko wynurzyli się z zadumy i udali się do Corneliusa. Po dosyć długiej wędrówce przez miasto dotarli na miejsce. Czekali już tam Sergio i Corlelius. - Co was zatrzymało? –rzucił nerwowo Cornelius - Nic ważnego, straciliśmy rachubę czasu – odparł Angar. - Dobrze nie traćmy czasu. Widzę, że zaopatrzyliście się w potrzebne przedmioty… to dobrze. Oto pismo, które umożliwi wam wejście do klasztoru, oraz mapa. Gubernator podał zapieczętowaną kopertę Angarowi. - Musicie wyruszyć natychmiast. Cóż mogę jeszcze powiedzieć… powodzenia. Wracajcie najszybciej jak się da. Nie możecie zepsuć tej misji! Pamiętajcie o ewentualnych konsekwencjach. ?egnam. Mężczyźni wyszli bez słowa, a Cornelius i Sergio rozpoczęli żarliwą dyskusję. Gdy wyszli na zewnątrz, okazało się, że jest już prawie ciemno. Angar szybko otworzył kopertę i wyciągnął mapę. Rzucił na nią okiem i polecił: - Do wschodniej bramy. Szybko!
Wyszukiwarka
Zainteresował Cię temat? Chcesz przeczytać więcej? Znajdź podobne artykuły dzięki naszej wyszukiwarce: