Zareklamuj się na Strefie »
Nie masz jeszcze konta?
» Zarejestruj się
» Przypomnij hasło
Enter (Rozdziały 1-3)

Enter (Rozdziały 1-3)

Data opublikowania: 11.11.2006, 18:34
Ostatnia edycja: 18.11.2006, 11:58
" (...)To mówi Pierwszy i Ostatni,
który był martwy i ożył...”
Ap 2,8


Rozdział 1- Genezis



- Zabiłeś go..! Sukinsynie, zabiłeś go...!
- Zabierzcie ją, na co się gapicie do cholery!
- Ale co my teraz zrobimy? Mefisto ma teraz w garści wszystko.
- Zabiłeś go skurwysynie...- kobieta nie zdążyła dokończyć, rozległo się uderzenie.
- Do kurwy nędzy, kazałem ją wynieść! Wychodzimy stąd, natychmiast.

Kroki cichną, dalej się nie ruszam. Nie pamiętam nic. Ból rozrywa mi głowę, zresztą nie tylko ją. Lewą rękę mam przypuszczalnie złamaną, zawiązali mi czymś oczy. Poruszam się ostrożnie, ale to był zły pomysł. Ciało przeszywa jakiś pieprzony impuls. Nie wiem, co się ze mną stało. Powoli unoszę prawą dłoń do twarzy. Wyczuwam jedynie krwawą masę. Gdzie ja, kurwa, jestem?! Ostrożnie, teraz usiłuję się podnieść. Ach... Znowu to samo. Leżę w bezruchu, przynajmniej nie czuję przez chwilę nic. Nie mogę tu umrzeć, cokolwiek się stało. Zamykam oczy, chociaż pewnie i tak były zamknięte. Przymykam mocniej powieki, znajome pulsowanie w czaszce, tracę przytomność.


Zimno mi. Ból trochę ulżył. Jakieś przebłyski świadomości. Znów krzyk tej kobiety, ale teraz tylko w mojej głowie. Mobilizuję siły, z trudnością zrywam kawałek szmaty, którą obwiązali mi twarz. Przynajmniej wiem, że nie ucierpiała aż tak. Usta są pokryte zaschniętą krwią, przez opuchnięte oczy i półmrok w pomieszczeniu odkrywam, iż muszę znajdować się w jakimś magazynie. Leżę przez cały czas na podłodze, wokół poustawiane są skrzynie. Światło pada wyłącznie przez dziury w suficie. Dobra wiadomość, mamy dzień.
Teraz tylko dowiedzieć się, co mi się stało, gdzie jestem i co najważniejsze, kim jestem?
Nic nie pamiętam, żadnych wspomnień czy nawet obrazów w głowie. Dlaczego ona krzyczała, kogo zabili? Przecież ja żyję?!
Okrążam pomieszczenie. W starej szybie, którą prędzej przetarłem, widzę odbicie młodego mężczyzny. Parudniowy zarost, dłuższe włosy. Czarny skórzany płaszcz jest w strzępach, widać na nim jeszcze plamy krwi. Zresztą, cały jestem ubrany na czarno. Coraz mniej rozumiem z sytuacji. Na lewej dłoni, z której zeszła już opuchlizna, widnieje tatuaż. W półmroku nie rozróżniam kształtów.
Ile czasu minęło od przebudzenia? Kiedy leżałem, odczuwałem wyłącznie pory między spadkami temperatury. O ile się nie mylę, na pewno więcej niż dwa dni.
Powrót na miejsce zdarzenia, trzeba poszukać śladów. Chwila skupienia, nic. Kilka plam krwi na podłodze. Pod ścianą coś leży. Z bliska już wiem, że znalazłem broń. Zgrabny rewolwer, z przedłużoną lufą. Podejrzewam, że towarzystwo spieszyło się. Chowam gnata pod płaszcz, mam wrażenie, że przyda mi się. Jeszcze raz obchodzę pomieszczenie, magazyn zdaje się być od dawna opuszczony. Na podłodze widnieją ślady butów, naliczyłem około siedmiu osób. Kieruję się za nimi w stronę wyjścia.

Dłuższa chwila. Stoję na zewnątrz. W pamięci dalej luka, nawet nie wiem, w którą stronę się ruszyć. Jest cholernie zimno, z nieba słabo prószy śnieg. Musi być popołudnie, ulice są słabo zaludnione. Zresztą wszyscy podobnie wyglądają, w szarych ubraniach i zgoleni na łyso.
Przy najbliższym skrzyżowaniu stoi sześć osób, na rękach mają ćwieki, widniejące również na skórzanych kurtkach. Nie wyglądają sympatycznie. Jeszcze mnie nie zauważyli, ale czuję, że nie powinienem się im rzucać w oczy. Odwracam się i idę w przeciwną stronę.
Podnoszę kołnierz płaszcza, koszula pod nim, nie grzeje wystarczająco, jest cała wilgotna, czuję że śmierdzę potem. Mocniej ściskam broń. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Przyśpieszam, mijając kolejną grupę łysych.
Nie udaje mi się wszystkich wyminąć, ostatni zderza się ze mną.
- Jak łazisz!- warknął, przystając razem z resztą.
Zakląłem w duchu, zbliżyłem się do nich, czując tylko rosnącą nienawiść.
- Będę chodził jak mi się podoba idioto i lepiej, żebyś nie stał mi na drodze...- odparłem w miarę spokojnie, zaciskając zęby. Wymienili spojrzenia, dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że są jeszcze młodymi ludźmi, a wśród nich jest jedna dziewczyna, również łysa.
- Te, Czarny, a wpierdol nie chcesz?!- zarechotał inny.
Wyciągnąłem zziębnięte dłonie z kieszeni, ból zniknął już prawie całkowicie.
W ułamku sekundy złapałem za gardło tego, który potrącił mnie.
- Gdzie jestem?- warknąłem. Grupa zbliżyła się, jednak coś zaniepokoiło ich.
- Czarny, nie szukamy zaczepki, puść Piąchę, już sobie idziemy- odezwał się któryś.
- Gdzie jestem...- syknąłem mężczyźnie prosto w twarz, po chwili zdając sobie sprawę z jego przerażenia.
- Przedmieścia Babilonu...- wysapał.
Puściłem go. Zerknąłem na resztę, z niepokojem przyglądali się mojej dłoni, na której widniał tatuaż ze spadającym aniołem.
Nim odezwałem się, uciekli, rozpraszając po najbliższych zaułkach.


Ściemniało się powoli, ulice zapełniły się Łysymi i podobnymi im. Pojazdy, które mijałem, w większości były zakratowane i opancerzone. Podobnie z wystawami sklepów. Na najwyższym budynku wisiał duży billboard, gdzie na żywo wyświetlano ważne informacje. Idąc nie opodal, widziałem krótką migawkę, o poszukiwanej przez policję i Władzę, grupie młodych ludzi, w czarnych płaszczach. Ich twarze były mi dziwnie znajome, najbardziej zaś młodej dziewczyny stojącej przy... cholera, tam byłem ja!
Stałem chwilę zaskoczony, raptem poczułem się obserwowany ze wszystkich stron, chociaż nikt nie patrzył na mnie. Przyśpieszyłem kroku, musiałem odszukać jakieś bezpieczne miejsce. Tym bardziej zaś, jeżeli lada moment mógłby się pojawić ktoś, polujący na moją głowę. Czujny, poszedłem w stronę zaułka, znajdującego się najbliżej. Może uda mi się znaleźć kogoś z pieniędzmi i ważnymi informacjami.
Schowawszy się w cieniu, czekałem na jakiegokolwiek samotnego przechodnia. Było coraz zimniej, skuliwszy się pod murem, przymknąłem oczy. W głowie znów odbijał się krzyk tamtej dziewczyny, czułem narastający w głowie ból. Nadal nic nie pamiętałem, usiłowawszy się skupić, przypomniałem sobie jedynie szczęk klingi pistoletu i uderzenie w lewą stronę głowy, zaraz potem nastąpiła ciemność.
Nagle usłyszałem kroki, ktoś szedł za mną. Otworzyłem gwałtownie oczy, po czym ostrożnie wyciągnąłem broń, przyczaiłem się. W miarę zmniejszania odległości, dostrzegłem sylwetkę Łysej. Szła niepewnie, oglądając się co chwilę. Jej ciężkie buty miarowo rozpryskiwały błoto i kałuże.
Podejdź bliżej, nuciłem cicho. Mą uwagę przykuło, jak bardzo sprawiała wrażenie wystraszonej, a zarazem pełnej gniewu. Nie była uzbrojona.
Mijały leniwie sekundy, czas zdawał się zatrzymać. Potrzebowałem ułamka chwili, napiąłem mięśnie.
Rzuciwszy się na nią, powaliłem na ziemię, zasłoniłem usta i przycisnąłem broń do bladej skroni.
- Nie ruszaj się, nie krzycz...- syknąłem.
Nie drgnęła nawet, momentalnie zesztywniała.
- Nie zrobię ci nic, pod warunkiem, że pomożesz mi, rozumiesz..?- przycisnąłem mocniej broń, nie miała wyjścia.
Zwalniając usta, obszukałem kieszenie w jej kurtce. Nie posiadała nic prócz papierosów i paru monet. Wziąwszy wszystko, ponownie zwróciłem się do niej.
- Gdy cię puszczę, odejdziesz. Nic ci nie zrobię, nie ciebie szukam...- słaby głos dziewczyny wyrwał mnie z wszelkich myśli.
- Dlaczego nie zabijesz mnie?
Patrzyłem zaskoczony na nią, schowałem broń do kieszeni, odsunąłem się w stronę muru.
Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć, niespodzianie odpłynęła cała moja siła. Poczułem skurcz w żołądku. Byłem głodny i zmęczony. Zaczął padać śnieg z deszczem. Obserwowała mnie raczej z zaciekawieniem. Próbowałem unieść dłoń, by wytrzeć mokrą twarz, nie potrafiłem wykonać jednak nawet najmniejszego ruchu, cały drżałem.
- Odejdź...!- warknąłem.
Nie posłuchała mnie. Podeszła bliżej. Na twarzy pojawił się drwiący uśmiech, w oczach dziwny blask. Uciekła po chwili, nawet się nie oglądając.
Ból w mojej głowie stawał się nie do zniesienia. Przykucnąłem bliżej pod ścianą, przymknąłem oczy, opierając głowę na kolanach. Skądś przypomniałem sobie jej twarz, oczy, które z pewnością widziałem gdzieś.

Zbudziłem się pod tym samym murem., było cholernie zimno, z oddali dochodził mnie odgłos syreny policyjnej. Wyniosłem się szybko stamtąd.
Wstając z trudem, otrzepałem się z kurzu i śniegu. Wyszedłem w stronę rozwidlenia. Czas naglił, nie mogłem go marnować na dalszą zwłokę. Nie wiedziałem, czy lada moment nikt nie upomni się o mą głowę.
Ulice zaludniły się. Idąc szybko, uważnie się rozglądałem. Co chwilę zaczepiały mnie uliczne dziwki.
- Te, Angel, zwolnij trochę...- któraś nagle podeszła do mnie. Nie kojarząc jej w żaden sposób, zacisnąłem mocniej kolbę rewolweru pod płaszczem.
- Czego chcesz?!- warknąłem. Przyglądnęła mi się z bliska. Jej delikatne rysy twarzy szpecił mocny makijaż, spod lateksowego płaszcza przebijał koronkowy gorset. Dziewczyna w czerni uśmiechnęła się.
- Myślałam, że szukałeś mnie. Inaczej, po co wychodziłbyś na ulicę?
Nie miałem pojęcia, co jej odpowiedzieć. Z jakiś powodów nie ufałem tej dziewczynie.
- Tak, szukałem cię. Znajdź mi szybko nocleg i jakiegoś dillera.- burknąłem patrząc jej to w oczy, siląc się na groźny wyraz twarzy.
Przez chwilę była zaskoczona, moment później wzięła mnie pod rękę. Poprowadziła w stronę najbliższych zaułków.
- Co jest Angel? Źle wyglądasz, twoja ferajna w końcu się zbuntowała?- zaśmiała się cicho.
W głowie, mimo znów narastającego bólu, przypomniał mi się magazyn, szczególnie zaś rozmowa tamtych ludzi.
- Co wiesz o Mefisto?!- spytałem po chwili namysłu. Dziewczyna nagle zwolniła, na bladej twarzy malował się lęk.
- Chodzą po ulicy plotki, że wrócił. Przez te kilka dni, gdy nie było cię razem z resztą Czarnych, doszło nawet tutaj, że wykończyli was.
Parę sekund później stanęliśmy przed starym budynkiem mieszkalnym. Dziewczyna otworzyła najbliższe drzwi.
- Zostaniesz u mnie.- wskazała mi ręką wejście.

W środku było przyjemnie ciepło. Na podłodze żarzyło się kilka świec, słabo oświetlając kuchnię i zaraz obok małą sypialnię. Zmęczony usiadłem na łóżku. Na stole postawiłem broń, z kieszeni wyciągnąłem papierosa.
- Mała... zrób mi coś do picia- krzyknąłem, korzystając z faktu, że była akurat w kuchni.
Powoli dochodząc do siebie, ściągnąłem płaszcz, splotłem wilgotne włosy. Parę chwil później zostałem poczęstowany letnią kawą.
- Zmieniłeś się Angel. Nie poznaję cię.- westchnęła siadając obok mnie, wpatrywała się zaniepokojona w każdy mój ruch..
- Może wystarczy jak ogolę się?- wysiliłem się na dowcip, była jeszcze bardziej zdziwiona.- Dlaczego tak patrzysz na mnie?- warknąłem.
- Angel, co się działo przez te dni. Jako twoja siostra, mam chyba prawo wiedzieć?
Teraz z kolei ja byłem zaskoczony.

Nie wiedziałem od czego zacząć. Bałem się, że mówiąc jej prawdę, narażę się na niebezpieczeństwo.
- Ktoś próbował mnie zabić, nic nie pamiętam...- przerwałem na chwilę, potrzebowałem skupić myśli, a było to coraz trudniejsze.
- Nie rozumiem nic, Angel, nie rozumiem. Co z Czarnymi, dlaczego nie jesteś teraz z nimi?
- Kurwa, Mała, nie pamiętam nic. Nie pamiętam nic poza tym, że kilka dni temu otworzyłem oczy. Nie wiem nawet, kim jestem i skąd mam to na ręce- uniosłem się, pokazałem trzęsącą się dłoń z tatuażem. Jej twarz zrobiła się momentalnie blada, co można by uznać za niemożliwe, mając na uwadze cerę dziewczyny.
- Nie pamiętasz nawet mnie?
Kiwnąłem przecząco głową, sięgając po kolejnego papierosa.
- Podaj mi jednego...- szepnęła, powoli obejmując mnie. Cofnąłem się, odgarnąłem z jej czoła pasemko czarnych włosów.
- O co tu chodzi? Mała, musisz mi trochę pomóc.
- Wyjdź stąd Angel, jeśli zaczną cię szukać, najpierw tu wejdą.- spoważniała momentalnie - Nie wiem co się stało między tobą, a Czarnymi. Jesteś poszukiwany zarówno przez Władze jak i pewnie Bractwo, jeżeli wydali na ciebie wyrok. Dlaczego pytałeś mnie o Mefisto?
Czułem, że coś zbliża się do domu. Powietrze wokół mnie nagle stało się ciężkie. Powoli sięgnąłem po broń. Mała nie patrzyła na mnie, skupiona na wydłubywaniu czegoś spod paznokcia, nie zauważyła że uniosłem się.
- Co to jest Bractwo?- spytałem, zakładając płaszcz.
- Grupa Czarnych, która walczy z Władzą i Łysymi.- kontynuowała spokojnie. Odbezpieczyłem broń, podszedłem do niej.
- Gdzie znajdę Mefisto, coś mi się zdaje, że muszę z nim poważnie porozmawiać. Dziewczyna drgnęła momentalnie. Czułem coraz mocniejszy niepokój, ktoś lub coś czekało na mnie już za drzwiami.
- Nie wiem... Odkąd wygnałeś go, nie pokazywał się już w Babilonie. Wziąłem ostatni łyk kawy, ostrożnie podszedłem do wyjścia. Powoli dotknąłem klamki, była ciepła. Nacisnąłem ją, drugą ręką ścisnąłem mocniej broń.

Na zewnątrz panowała niepokojąca cisza, zrobiłem jeden krok, coś w cieniu przesunęło się. Kolejny, spowodował, że o mały włos nie zarobiłem kulki w głowę. Ktoś miał mnie na muszce. Przymknąłem na chwilę oczy, w głowie widząc wyraźnie postać stojącą cieniu. Była uzbrojona w broń i katanę. Podeszła w moją stronę. Rzuciłem się za śmietnik, lądując na kolanach, oddałem dwa szybkie strzały w najciemniejsze miejsce przy murze, w odpowiedzi kolejna kula ominęła moją głowę, ale zaraz za nią rozległ się jęk. Nie poruszyłem się przez moment, wstałem usłyszawszy jak ciało usunęło się na ziemię. Trup okazał się młodym mężczyzną w czerni. Twarz jego była przysłonięta aksamitną maską. Miał szybką śmierć, w jego przekrwionych oczach widziałem już tylko pustkę. Poszedłem w stronę ulicy, musiałem znaleźć jakiś ślad, który naprowadzi mnie prosto do samego Mefista.

ROZDZIAŁ 2- Podziemie


Stara stacja metra świeciła pustkami. Wejście do nieczynnego tunelu było jak zwykle zakratowane, jednak przy wejściu od paru dni wciąż kręciło się paru Czarnych. Kilka pięter niżej, za opuszczonymi tunelami, ekumena Podziemia skupiła się w hali, pierwotnie kaplicy, jednak z biegiem czasu równie jak cała stacja opuszczonej i zapomnianej.
Słabo oświetlone pomieszczenie emanowało atmosferą mistycyzmu i grozy. Postacie w czerni, ciasno stłoczone, wsłuchane były w dobrze ubranego młodego mężczyznę o jasnych włosach, stojącego między nimi. Jego słowa odbijające się głucho korytarzami przyciągały coraz to nowych ludzi. - Lada dzień Bractwo dojdzie do władzy w mieście. Już teraz mogę wam obiecać, że wyprowadzę was z Podziemia, a trafią tu te wszystkie psy, które zajęły nasze domy i świątynie. Mając wsparcie wśród innych wspólnot oczyścimy Babilon...- po jego słowach rozległa się owacja. Krzyczeli niemal wszyscy. W cieniu, poza zasięgiem wzroku mówcy, skupiła się mała grupa Czarnych, spoglądająca na niego z pogardą. - Mefisto oszalał. - Nie znalazłeś Angela?- spytała kobieta w czarnym płaszczu i kapturze narzuconym na głowę. - Nie, Daniel. Magazyn był pusty. Ktoś musiał sprzątnąć zwłoki, ślady wskazywały na obecność czyjąś. - Jest nas siedmioro, sami nie powstrzymamy tego wariata przed zagładą Czarnych- westchnął jeden z mężczyzn. - Myślicie, że Angel miał choć odrobinę racji, uważając się za naznaczonego? - Zwariowała, kurwa, zwariowała...- zaśmiała się druga kobieta w kapturze- Myślisz, że powróci tu zemścić się na tym sukinsynie, za zajęcie jego miejsca, nagle zaprowadzi porządek i nas jako swe prawe ręce mianuje Mścicielami? Śmieszna jesteś.... - Zostaw ją Trees..., jeśli Mefisto mianuje któregoś ze swej dawnej kampanii na Mścicieli, to przede wszystkim pozbędzie się nas. A wtedy i zmartwychwstały Angel nie uratuje nam tyłków. Trzeba się wynosić z Podziemia i szukać wsparcia u Czarnych w Babilonie. - Tyrael ma rację. Nim Mefisto oszaleje do końca, uda nam się może dogadać z Łysymi... Zapadło milczenie, ich zmęczone twarze zwróciły się ku zgromadzeniu, które powoli zbierało się do swoich siedzib. Sam Mefisto nałożył bogato zdobiony płaszcz i w towarzystwie kilku Czarnych odszedł w stronę schodów.

ROZDZIAŁ 3- Pierwsza krew


Przez park szły dwie zakapturzone kobiety. Mgła, która jak co wieczór leniwie słaniała się na ziemi, sprawiała że atmosfera panująca w mieście zdawała się o wiele bardziej przygnębiająca. Większość mieszkańców Babilonu opuściło już niebezpieczne ulice miasta, toteż samotny spacer dwóch Czarnych nie był w stanie nikogo zadziwić. Przez nagie korony drzew prześwitywała pełnia, chłodny listopadowy wiatr podrywał do niemego tańca ostatnie liście i śmieci, poniewierające się wszędzie. Z oddali dobiegały odgłosy z pobliskiego klubu, czasem słychać było jeszcze mieszkańców, przetaczających się alejami, wracających do domu z pracy albo całodobowych pubów.

Cienie odbijające się od ścian magazynu, miały wydłużone kształty, zdawały rozpływać się w każdym zagłębieniu muru czy wybitym oknie. Ze środka dochodził już stukot kroków. Wchodzące kobiety najpierw uderzyła woń rozkładu, która w miarę zbliżania się do środka budynku słabła. Wilgotne powietrze utrudniało normalne oddychanie, obie miały na twarzach nałożone maski. Powoli penetrowały budynek, jakby szukając czegoś, przystanęły jednak dopiero przed jedyną ocalałą szybą, opierającą się o kilka skrzyń, naznaczoną słabym światłem księżyca, przedzierającym się przez wybite okna dachu.
- Był tu...- odparła cicho jedna, dotykając zimnej i zakurzonej tafli. Druga drgnęła nagle słysząc jej słowa. Podeszła do niej, ostrożnie ściągając maskę. Twarz zastygła w grymasie, choć piękna, zdawała się emanować wieloma emocjami, z oczu sączył się strach i nienawiść.
- Dobrze wiesz jaka kara spotyka zdrajców. Pozostaje nam czekać na samą śmierć. Daniel, spójrz mi w oczy. Dobrze widziałaś jak każde z nas po kolei oddało strzał w jego stronę...- kobieta zadrżała, cofnęła się, odrzucając w bok maskę- Zginiemy wszyscy, i to że Mefisto obiecał nam za czerep Angela siłę i pozycję w Bractwie niczego nie zmieni. Zabiliśmy go, nawet nie pochowaliśmy, a przecież złożyliśmy mu posłuszeństwo. I już mniejsza z tym, że był jeszcze bardziej szalony.
- Trees, uspokój się proszę... - pierwsza nagle spoważniała, nadstawiła dłoń do swej partnerki- Chodź, musi gdzieś tu leżeć.- wyciągnęła z kieszeni podłużny sztylet.

Zbudził mnie jakiś hałas. Zrezygnowany i zmęczony wróciłem po wieczornej wędrówce po mieście do magazynu. Za pieniądze wzięte Łysej, kupiłem sobie trochę jedzenia. W środku, znalazłem w miarę osłonięte pomieszczenie, gdzie dach nie zdążył jeszcze zgnić, a ściany porosnąć grzybem. Tam też zasnąłem. Najpierw kroki, w pierwszej chwili sądziłem, że może to któryś z bezdomnych, jakich minąłem prędzej na ulicy. Zaskoczyła mnie ich wielokrotność. Moi goście szukali czegoś. Pomału i cicho, skryłem się w ciemnej niszy, widząc dokładnie środek budynku, sam zaś pozostając niedostrzegalny. Obie kobiety zdawały się być znajome. Mą czujność wzmogła ich rozmowa. Kończyły mi się naboje, zresztą rewolwer nie był bezpieczną bronią. Nie miałem pewności, że na dworze nie było ich towarzyszy. Trzeba było załatwić to jak najciszej. Posiadały informacje, które były zbyt cenne dla mnie, by szukać ich gdzieś dalej czy też całkowicie pominąć. Czułem jak w krwi przelewa się obce uczucie, napawające mnie energią i siłą, której prędzej nie mogłem wykrzesać z siebie.

Odczekałem parę sekund, gdy znalazły się w zasięgu moich oczu, ostrożnie uniosłem broń. W magazynku zostały mi jeszcze dwie kule, wystarczająco dużo na poczęstunek dla mych gości. Już miałem dotknąć spustu, cel był idealnie ustawiony, czas i przestrzeń zlały się w jedność.

Cofnąłem palec, kropla zimnego potu spłynęła mi na plecy, za kobietami pojawił się znajomy cień, choć nie potrafiłem go z niczym bliżej skojarzyć. Przymrużyłem oczy, w głowie nadal była pustka.
Obie też nagle obróciły się, ma ich twarzach pojawiło się zaskoczenie. Być może kolejne sekundy zgubiłyby je, ale w ciągu mrugnięcia oka rzuciły się na boki, ukryły za skrzyniami. Poruszyłem się nerwowo, cień rozdzielił się na trzy nadchodzące postacie w długich płaszczach, czarnych maskach, trzymające miecze. Ich kroki miarowo odbijały się w magazynie, z górnych kondygnacji zerwało się do lotu kilka gołębi.
- Daniel, musimy uciekać...!- Krzyknęła jedna z kobiet. Nie potrafiłem ich odszukać wzrokiem, ostrożnie podniosłem się. Postacie rozeszły się, prócz jednej, która musiała mnie zauważyć, gdyż zatrzymała się naprzeciw.
Zrobiłem krok do przodu, ciszę przerwał krzyk kobiety. Nie mając nic do stracenia rzuciłem się na przeciwnika. Wykorzystując jego zaskoczenie, wyrwałem mu miecz z dłoni, sprawnym ruchem wbiłem go w środek maski. Zaraz potem rzuciłem się w kierunku następnego, stojącego nad nieruchomym ciałem. Przez chwilę zdawało mi się widzieć w postaci cień przerażenia, co jeszcze bardziej mnie rozjuszyło. Tym razem uderzyłem mocniej, zamaskowana głowa potoczyła się pod moimi stopami, zaś krople jeszcze ciepłej krwi spłynęły po mej twarzy. W magazynie panowała cisza, podniosłem drugi miecz. Zamknąłem oczy, w myślach doskonale widziałem ukrytą kobietę i stojącą nieopodal postać, szykującą się do zaatakowania.
Chwilę później zbliżyłem się do najbardziej oświetlonego punktu w magazynie, gdzie przez pęknięte szyby padał blask księżyca i płatki kurzu.
Mój przeciwnik wyszedł z cienia. Odrzuciłem jeden z mieczy i ściągnąłem płaszcz, utrudniający mi walkę i manewr rękoma, nadal jeszcze obolałymi.
Z lewej strony, zza skrzyń wyglądnęła przerażona kobieta, trzymając w dłoni mały sztylet.
Uniosłem na wysokość głowy postaci miecz, uśmiechnąłem się drwiąco.
Nie mam dużego wyboru, pomyślałem, widząc jak postać unosi swą broń i zbliża się w mym kierunku. Przygotowując się na odparcie ciosu, uderzyłem pierwszy. Choć mój atak był precyzyjny, przeciwnik robił sprawne uniki. Z kolejnymi moimi ruchami, czułem wyraźne słabnięcie. Lada moment i on to mógł zauważyć. Odskoczyłem w stronę skrzyń i kobiety. Oboje nie byli na to przygotowani, postać, choć podążyła za mną, miała spore opóźnienie, co wykorzystałem na złapaniu za rękę kobiety i pociągnięciu jej za sobą.
- Uciekamy... - warknąłem, rzuciwszy się do biegu.
Posłuchała mnie, parę chwil później znaleźliśmy się przed wejściem do magazynu.
- Co z Trees?- spytała nagle. Przez jakiś czas patrzyłem na nią tępo.
Miała ściągnięty kaptur, jej rude włosy zdawały się płonąć ponad delikatną twarzą.
Lada moment mogła pojawić się postać, nie czułem się na siłach, do podjęcia kolejnej walki.
Odchyliłem ostrożnie drzwi, na zewnątrz panowała noc. Na ulicach nikogo nie było.
- Musimy się stąd wydostać, inaczej to- wskazałem głową w stronę środka- wykończy nas.
- Angel, jak to możliwe?- spytała przerażona.
- Kto was przysłał? Czy tamci byli od Mefista?- musiałem dowiedzieć się czegoś. Pchnąłem ją na zewnątrz, wyszliśmy pośpiesznie. Na ulicy, dla niepoznaki, wziąłem ją pod rękę.
- To nie tak jak myślisz. Wtedy w magazynie... on nas zmusił do tego. Sam zagroził twojej siostrze, że wyrzuci ją z Bractwa....
- Hej, najpierw odpowiedz mi na pytania.- zbliżaliśmy się do centrum miasta. Zaniepokojony przez cały czas oglądałem się, ale i w myślach nie potrafiłem nic odczytać.
- Tak jak mówiłeś, Mefisto oszalał. Chce dorwać się do władzy w Bractwie. Rada jeszcze o niczym nie wie.
- A moja śmierć?
- Sami wydali wyrok na ciebie. Nie pamiętasz???
- Nieważne. Co Czarni chcą od mojej siostry?
- Mefisto powołał własnych Mścicieli, nas odsunął. Boję się, że wręcz chce zabić. Sądzi, że nawet jeśli byś umarł, to my stanowimy zagrożenie dla jego wojny o Babilon.
Kląłem się w myślach, żałując że nie wiele rozumiem z jej słów.
- Dlaczego szuka...- nie dane mi było dokończyć. Na końcu ulicy stał kolejny Mściciel, pod nogami jego klęczała siostra. Sukinsyn, musiał ją zranić.


Stojąc naprzeciw Mściciela, uświadomiłem sobie, że samym mieczem nie wiele mu zrobię. Przekląłem się, przypominając sobie, że zostawiłem w magazynie rewolwer z płaszczem.
Zrobiłem krok do przodu, wyciągając ręce, by przeciwnik odsunął się od siostry.
Weź mnie, myślałem w duchu. Zimny pot spływał mi po plecach, gdy i on wystąpił naprzód. Jego miecz był zdecydowanie dłuższy od mojego oraz wykonany z jakiegoś ciemnego metalu.
Wraz ze zmniejszającą się odległością dostrzegłem, że mój przeciwnik jest kobietą.
Przymknąłem oczy, w głowie czułem pulsujący ból. Cios nadszedł nagle, jednak spodziewałem się niego. Sprawnie odparowany, wrócił ze zwiększoną siłą. Słabo skupiony na obronie, dostrzegłem jak ruda z magazynu uciekła, prędzej odsuwając mą siostrę. Być może rozproszyło to również uwagę przeciwniczki, jej ruchy przez chwilę utraciły na płynności, co pozwoliło mi z broniącego stać się atakującym.
Nie wiedząc z kim mam do czynienia, uderzałem agresywnie i szybko. Ale i ona zaczęła słabnąć, kolejny błąd wykorzystałem na przygwożdżeniu ją do ściany najbliższego budynku. To wystarczało mi na wytrącenie jej broni. Odsunąwszy się od Mścicielki, wykonałem ostateczny cios, wbijając ostrze w środek piersi pod lateksowym płaszczem.
Zaraz potem podbiegłem zdyszany do siostry. Musiała stracić przytomność, leżała oparta o krawężnik. Z sinych ust spływała mała strużka krwi, nie widziałem by odniosła większe obrażenia. Wziąwszy ją w ramiona, zaniosłem do domu.


- Gdzie ja jestem?- przebudziła się. Całą noc siedziałem przy niej. Miałem szczęście, że dobrze wyposażyła lodówkę. U niej też udało mi się trochę wypocząć i przywrócić porządny wygląd. Zgoliłem zarost, podciąłem włosy. Nie byłem już podobny do siebie sprzed jeszcze paru dni.
- W domu. Chyba musimy sobie coś wyjaśnić...? - wysiliłem się na uśmiech. Spojrzała na mnie zdumiona.
- Okłamałaś mnie. Wiedziałaś, że nie żyję. - Przekręciła się niespokojnie.
- Nie wiedziałam, w Bractwie powiedzieli mi, że mam się nie kontaktować z tobą.
- Nie pomyślałaś, że każdy teraz, gdy nic nie pamiętam, może mnie równie łatwo okłamać- zaśmiałem się nerwowo.
- Angel, to nie jest tak!- była przerażona.
- A jak?

Wyszukiwarka

Zainteresował Cię temat? Chcesz przeczytać więcej? Znajdź podobne artykuły dzięki naszej wyszukiwarce:

Komentarze

Brak komentarzy. Może będziesz pierwszy?

Napisz komentarz

Komentowanie tylko dla zalogowanych użytkowników.