Wciąż padało. Od jakichś 2 tygodni nieprzerwanie. Meteorolodzy tłumaczyli to przy pomocy różnych skomplikowanych słów, ale tak naprawdę nikt nie wiedział co się dzieje. Może to nawet dobrze. Obok mnie przebiegł żwawo jakiś staruszek nie mając na sobie absolutnie nic. Wrzeszczał coś o jakiejś Apokalipsie. Mógłbym wziąć to za jakiś znak, ale byłby to chyba pięćdziesiąty w tym tygodniu. Ludzie wariują, bo pogoda się zmieniła. Świat schodzi na psy. Doszedłem do przystanku. Deszcz. Ciągle deszcz.... Spojrzałem na rozkład autobusów, gdy przypomniało mi się, że nie wziąłem zegarka. - Cholera! - mruknąłem do siebie. Po chwili zauważyłem jednak jakiegoś faceta w ciemnym garniturze. Głowy nie zasłaniał absolutnie niczym i pozwalał, by woda spływała po jego przemoczonych jasnych włosach. Podszedłem do niego. - Przepraszam pan najmocniej... - mruknąłem uprzejmie - ...nie wie pan, która godzina? Spojrzał na mnie parą błękitnych, zimnych oczu. Wyjął z kieszeni staromodny zegarek na łańcuszku. - Pół do dziewiątej - odpowiedział. Nie spodobał mi się jego głos, ale podziękowałem uprzejmie. Spojrzałem na plan jazdy. Po chwili znowu odwróciłem się w jego stronę. Patrzył na mnie i uśmiechał się. To nie był miły uśmiech... Chyba przejdę się piechotą. Do tego wszystkiego wciąż padał deszcz.
II Noc
Szedłem ulicą. Nie byłem w dobrym humorze. Wszystko przez ten cholerny deszcz! Mruczałem coś do siebie. Myślałem o sensie życia, istocie piękna, żarciu z MacDonald’a i takich tam... Deszcz. Wciąż padał. Cholera! Wraz z pojawieniem się tej myśli kopnąłem kosz na śmieci. Na ulicy było cicho, więc hałas rozszedł się dość daleko. Czekałem. Po chwili nadjechał radiowóz. Wyszedł młody policjant, wydukał swoje i wsadził mnie do samochodu. Na komisariacie obsługiwał mnie jakiś podstarzały oficer. Nie słuchałem jego monologu. To było jak brzęczenie muchy. Niby ciche, a jednak ciągle denerwuje... W końcu wstałem i rzuciłem mu na stół plik banknotów. - Masz i zamknij się wreszcie! - syknąłem. Już odchodziłem, gdy ów staruszek wyszeptał niepewnie: - Ale to raczej za mało... - Nie podoba się? - odwróciłem się gwałtownie. Sięgnąłem za pazuchę kurtki i wyjąłem stamtąd jakiś pistolet. ów miał nawet tłumik. Strzeliłem. - To masz gratis. Wyszedłem z komisariatu bez problemu. W końcu nie mogłem przecież zabić policjanta. Na zewnątrz czekał deszcz. I samochód. Przypadkowo otwarty i z kluczykami w środku. Wsiadłem do niego i zapaliłem silnik. Po chwili byłem już w swojej okolicy. Niestety - wciąż padał deszcz.
III Noc
Znaleźli mnie w moim mieszkaniu. Mówię „oni”, ponieważ z tym blondynem był jeszcze jeden. Miał krótkie, białe włosy postawione na żel. Ubrany był w długi, czerwony płaszcz. Byłem już kompletnie wyczerpany. - Zostawcie mnie! - jęknąłem. Ból. Niesamowity ból. Za oknami padał deszcz... I wtedy wszystko się uspokoiło. - Nazywam się Set - powiedział blondyn odsłaniając kły - Milo mi powitać nową istotę z naszego rodzaju. To jest Hermes - przedstawił tego drugiego. - I ja witam - uśmiechnął się wymieniony. - Mówcie mi Fenrir - uśmiechnąłem się. Deszcz drwiąc sobie ze mnie nie przestawał padać.
Wyszukiwarka
Zainteresował Cię temat? Chcesz przeczytać więcej? Znajdź podobne artykuły dzięki naszej wyszukiwarce: