- Babilon było jednym z niewielu miast, gdzie podział kulturowy spowodował narastającą imigrację. Najczęściej trafiali tu ludzie nie potrafiący żyć w zurbanizowanym świecie. Miasto, położone niemalże na końcu świata, było niezależne od innych. Z czasem też zamknięte dla zewnątrz, stworzyło własną Władzę, mającą utrzymać porządek, co było powodem narastania pierwszych podziałów, na społeczność rządzącą i pracującą. Ludność skazana ponownie na wciąż te same problemy, po raz kolejny podzieliła się. Łysi z pokorą przyjęli narzucony im system, wykonywali swą pracę, oddając jej ciężkie owoce Władzy, zaś tych, którzy byli przeciw zmusili do posłuszeństwa lub wyrzucenia ze społeczności. Kolejni wyalienowani mieszkańcy Babilonu zjednoczyli się w opustoszałych częściach miasta, tworząc jego odrębną część. Nie raz poniżani i zmuszani do najcięższej pracy, z biegiem czasu wznieśli Bractwo, które miało stanowić jej ochronę i narzędzie przeciwko Łysym oraz Władzy. Czarni szybko podjęli wyzwanie, kolejni zwerbowani członkowie wybrali archontów, mających na celu razem z Mścicielami przywrócić porządek w Babilonie.
Wraz z wyrzuceniem nas ze społeczności Łysych, poprzysiągłeś im zemstę. Przybrawszy nową tożsamość, zacząłeś organizować wokół siebie sprawną grupę Czarnych, której, wraz z biegiem czasu, stałeś się archontem. Pod osłoną nocy atakowaliście i dezorganizowaliście życie w resztach społecznościach Babilonu. Bractwo z niechęcią patrzyło na twe poczynania. Nie podlegając nikomu, miałeś zamiar utworzyć własną grupę, być może pierwszą, jakiej udałoby się wystąpić przeciwko Łysym.
Twe plany pokrzyżowało przybycie Mefistofelesa. Ten młody człowiek szybko zagarnął całe zaufanie zagubionego młodzieńca, jakim byłeś. Jego nowe idee i pomysły podbiły wręcz twe serce. Bieg czasu sprawił, że i reszta grupy była jemu podległa. Ach..., niedługo potem przeciwstawili się tobie. Tego już jednak było za wiele, wyrzuciłeś go. Upokorzyłeś go przed całym Bractwem i wspólnotą Czarnych. Być może i zaślepiony nienawiścią zabiłbyś go, ale wtedy suka Daniel powstrzymała cię. Spokorniałeś przez nią, dałeś się jej usidlić, mnie pozostawiając życie u reszty Wspólnoty, jej- która oddała później pierwszy strzał- ofiarowując miejsce u swego boku. Mefistofeles wiedział jednak kiedy wrócić. Mijający czas i kolejne zwycięstwa podniosły twą ambicję, wzmogły głód za utraconą siłą, chciałeś objąć władzę nawet nad Bractwem. Właśnie twoja rosnąca pozycja sprawiła, że Rada ponownie zwróciła się do Mefista, który najpierw zamieszał twoją grupę w śmierć paru archontów, w tym Ariela. Twoja pozycja osłabła, zmuszono cię do ponownego przyjęcia go. Szybko zdobył poparcie u zagubionej grupki szaleńca Angela, używając również i siły. Zapewne dostawszy od razu zgodę na zabicie cię, zwabił do tamtego magazynu. - podniosła się z krzesła
- A teraz skruszona grupka Czarnych boi się, że Mefcio jeszcze bardziej chce narozrabiać.
- Nie rozumiem nic...- sięgnąłem po papierosa.
- Prędzej nie paliłeś. Ale mniejsza z tym, jeżeli już Mściciele chodzą po mieście, znaczy, że twoi rycerze stracili resztę poparcia we Wspólnocie.
W głowie powoli rozjaśniał mi się obraz, może pod wpływem jej słów, choć pamięć wciąż była jedną niewiadomą.
- Mad, ale jak udało mi się wrócić?- spytałem po chwili milczenia, próbując raz jeszcze przeanalizować wcześniejszą rozmowę i przypominając sobie imię siostry. Ta, spojrzała na mnie uważnie. Skupienie na bladej twarzy trochę zdziwiło mnie. Zacząłem się przyzwyczajać, że potrafi udzielić mi odpowiedź na każde moje pytanie.
- Angel, nikt tego nie wie.
Poranek w siedzibie Archontów, starym kościele, rozpoczął się niespokojnie. W głównej nawie, gdzie ułożony był długi stół- na miejscu ołtarza, paru mężczyzn jadło śniadanie.
Ich czarne jedwabne szaty, lśniły w promieniach słońca, padających przez kolorowe witraże kaplicy.
- W nocy nie wróciło trzech Mścicieli.- odparł spokojnie siedzący na końcu stołu, najstarszy archont.
- Mefistofelesie, możesz to wytłumaczyć?- powiedział jakiś inny. Zapanowało milczenie, wzrok zebranych przeniósł się na młodego mężczyznę. Jako jedyny miał jasne, prawie białe włosy.
Po chwili nieprzerwanej ciszy, wstał od stołu.
- Gdzie czwarty?
Wskazali na stojącego nieopodal młodzieńca. Był wystraszony i spięty obecnością przy tylu archontach.
- Czy to siódemka Angela?
- Nie wiem, panie. Jednego z nich widziałem pierwszy raz na oczy. Zdecydowanie też był sporo silniejszy niż zwykły Czarny. Mój partner zabił jedną z nich.
- Podejrzenie padło, że jest wspólniczką Angela- ponownie odezwał się starszy, stając naprzeciw Mefista.
- Mówiłem, żeby nie dać im uciec i zabić, zaraz po śmierci tego psa, sam powinieneś wpaść na to Dazelu, ty tu w końcu rządzisz.
- Nie zapominaj się...! Był jednym z nas- wstał od stołu inny mężczyzna.
Białowłosy cofnął się od Mściciela.
- Powiadasz inny..., a co powiesz mi o Asmodeuszu, zabitym u progu siostry Angela? Niby najlepszy szpieg?
- Chyba nie wierzysz w te brednie o jego zmartwychwstaniu?
- Mam wybór? Każcie Mścicielom kontrolować resztę Babilonu. Nie można dopuścić do powstania w takim momencie. I znajdźcie wreszcie to cholerne ciało!- warknął Mefisto,
Kończyłem śniadanie, gdy niespodziewanie z łóżka podniosła się Mad.
- Idę zaraz do pracy.- rozciągnęła się sennie. Bez makijażu i koszuli nocnej wydawała się taka bezbronna. Przeszedł mnie zimny dreszcz na myśl, co mogłoby ją spotkać z rąk tamtego Mściciela.
- Gdzie znajdę moich Czarnych?- spytałem, bawiąc się widelcem w resztkach jedzenia.
Siostra spojrzała na mnie czujnie.
- Chyba nie pójdziesz ich szukać? Całe Bractwo lada moment wyjdzie na ulice.
- Mam inny wybór? Kto wie, co dzieje się teraz w Radzie, zresztą Mefisto nie może dłużej chodzić bezkarnie po ulicach!- warknąłem poirytowany. Podeszła do mnie, rękę położyła na ramieniu.
- W szafie schowałam ci płaszcz, twój stary miecz leży w skórzanej pochwie pod łóżkiem. Uważaj na siebie.- nie obróciłem się nawet w jej kierunku. Poszła się przebrać do łazienki. Korzystając z nieobecności siostry, sprawdziłem, co miała mi do zaoferowania.
- Skąd masz mój miecz?- krzyknąłem ubrany już w płaszcz i w rękach trzymając broń.
- Zaraz po twej rzekomej śmierci, Daniel przyniosła mi go. Płaszcz również należał do ciebie, zabrałam go z twej siedziby w Bractwie.- dobiegł mnie jej głos z łazienki.
Ulice miasta, choć pełne, zdawały się być nieco wyludnione. Idąc główną aleją, mijałem jedynie uzbrojone grupki Łysych, obserwujące mnie z nienawiścią. Nie odpowiadałem im na spojrzenia. Ignorując również przekleństwa padające pod mym adresem, wszedłem do najbliższego zaułka. Jedna z ocalałych i wiszących reklam, sugerowała, że znajdować się powinien tam stary bar dla Czarnych.
W środku, poza barmanem, nikogo nie dostrzegłem. Zająwszy najdalszy stolik i zamówiwszy mocną kawę, czekałem na kolejnych gości. Nie mając zajęcia, przymknąłem oczy. Z zakrętu nieopodal budynku, w którym się znajdowałem, wyszła młoda Czarna. Nie ona mnie interesowała, przeszukałem dalszy teren. Zaraz po niej, mą uwagę przykuł Czarny, nadchodzący z centrum Babilonu. Jego twarz skądś była mi znajoma. Uradowałem się bardziej widząc, że idzie w stronę baru.
Zapaliłem przez ten czas papierosa, delektując się jego gorzkim smakiem. Na zimne dłonie, nałożyłem czarne, skórzane rękawiczki, jakie znalazłem w kieszeni płaszcza. Siostra dobrze się spisała. Gdy po paru chwilach wszedł Czarny, stając od razu przy ladzie, mą uwagę przykuł tatuaż na jego lewej dłoni. Spadający anioł sprawił, że podszedłem do niego, stanąłem z tyłu, tak by nie mógł zobaczyć mej twarzy.
- Jak to jest, że większość Czarnych, jest taka nierozgarnięta...?- spytałem, zdziwiony drgnął, nie spodziewając się obecności kogoś innego.
- Kim jesteś?- warknął, nie obracając się.
- Co z resztą?- usiadłem, przy krześle stojącym obok niego, a które pewnie chciał zająć. Spojrzał na mnie zdumiony, otworzył usta, ale nie odezwał się.
- Nie poznajemy starego przyjaciela? A może brakuje nam kul, żeby go dobić?
- Angel, stary, to nie tak...- szepnął, gdy barman widząc nas, oddalił się.
- Gdzieś już to słyszałem...hmm.. od Daniel? Zbieramy się, chodź.
Pociągnąłem go do wyjścia. Nadal był mocno zaskoczony.
- Zakryj tą rękę idioto, zaraz zwali nam się na głowy jakiś pieprzony Mściciel- szturchnąłem go.
- Wszyscy myślą, ze nie żyjesz. Jak to możliwe?
Na zewnątrz mniej więcej wszystko mu wyjaśniłem, pomijając jedynie fakt, że nic nie pamiętam.
- Gdzie reszta?- dodałem na koniec, widząc jak dochodzi do siebie.
- Tyrael zabrał nas z Podziemi. Mefisto oszalał, chce doprowadzić nawet do rewolucji w Bractwie. Rozdzieliliśmy się...- nie dałem mu dokończyć. Czułem, że ktoś nas obserwuje.
- Co masz przy sobie?
- Broń musieliśmy zostawić, inaczej Mściciele rozpoznaliby nas na ulicy.
- Kurwa, kto to wymyślił?!- warknąłem widząc zakapturzonego Czarnego, idącego w naszym kierunku. - Zajmę się nim, zawiadom resztę, że wróciłem zabawić się. Wieczorem u Mad.- powiedziałem cicho, spychając go z chodnika na ulicę. Kilka samochodów stanęło z piskiem opon. Zaraz potem sięgnąłem do pochwy po miecz. Długie ostrze zalśniło w blasku słońca. Witaj ponownie skarbie, pomyślałem na jego widok.
Postać przystanęła, również wyciągnęła swą broń. Odczekałem, aż zaczęła podchodzić do mnie. Od razu uderzyłem, wybiegając jej naprzeciw, atakując energicznie.
Sprawnie odbijała mnie, jej ruchy precyzyjnie cięły. Sekundę później sam musiałem się bronić. Tracąc siły, pozwoliłem się przez nieuwagę zranić. Ostrze Mściciela profesjonalnie rozcięło prawy rękaw płaszcza, raniąc znajdującą się pod nim rękę. Zakląłem siarczyście.
- A więc tak się bawimy...- zaśmiałem się gorzko, wykonując szybki unik. Przechylony, znalazłem się w idealnej pozycji do wykonania pięknego cięcia, przeciwnik jednak też skorzystał na tym, jeszcze dotkliwiej mnie raniąc w drugą rękę. Przeszył mnie impuls bólu. Odsuwając się szybko, dostrzegłem, że i Mściciel jest już wyczerpany, skupiłem w sobie resztki sił, uderzyłem ponownie, ze zdwojoną siłą, na co z pewnością on nie był przygotowany. Tym razem ja ciąłem. Czułem jak klinga raz po raz zagłębia się w jego ciele, na ostrzu moment później pojawiły się ślady krwi. Zmęczony, mocniej atakowałem. Mijały długie sekundy, nagle on osunął się na ziemię.
Dobiłem go, wbijając miecz w środek pleców. Kończąc, przetarłem pot z twarzy. Spod rękawiczki wyciekła stróżka krwi. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że ulica nagle opustoszała. Z oddali zaś doszedł mnie odgłos syren policyjnych wozów.
Odszedłem, ból tym razem tak łatwo nie ustąpił. Ukrywszy pod płaszczem pochwę z bronią, poszedłem w stronę metra.
W piwnicy panował zaduch. Na starej kanapie, z opuszczoną głową, siedziała młoda kobieta. Poza nią w pomieszczeniu było jeszcze pięciu mężczyzn. Atmosfera między nimi była napięta.
- Przecież wiem, co widziałem. Angel dorwał mnie w barze, zaraz przed tym jak Larry miał podać mi informacje o Mefiście.
Kobieta zaśmiała się nerwowo.
- A nie mówiłam, że wrócił. Że w magazynie nie było żadnej podpuchy...
- Zamknij się już, kurwa...- wrzasnął po chwili młodzieniec w bluzie z kapturem i ściętymi włosami- Dobrze, niech będzie, że wrócił. I co dalej? Mamy wszyscy stanąć znów przy nim, po tym jak sami zabiliśmy go?!
- Tyrael, tylko on może wyswobodzić Podziemie, sam tego nie zrobi.- kontynuował pierwszy.
- Powiedz to teraz Trees..., idź jej zwłokom powiedzieć, że wrócił.- odezwał się siedzący przy schodach rudowłosy mężczyzna, w palcach obracając nerwowo wilgotnego, nie zapalonego jeszcze papierosa.
Kobieta wstała, podeszła do Tyraela.
- Ja tam wrócę, ocalił mi życie. Jestem mu to winna.- reszta popatrzyła na nią zaskoczona.
- Patrzcie co zostało z wielkiej siódemki. Banda trzęsących dupami tchórzy i psów, którzy zabili...
- Zamknij swój rudy pysk, Evan. Zamknij się...- warknął pozostający dotąd w milczeniu najmłodszy wśród nich, oparty o ścianę. Przetłuszczające włosy, opadły mu na twarz prawie całkowicie ją zasłaniając. - Po pierwsze w ramach zemsty zabiłby już Saskisa i to w barze, by Larry mógł już polecieć do Bractwa, że jego anielska mość wróciła. Po drugie pójdziemy tam...
- Ben... - syknął wściekle Tyrael.
- Zamknij się Tyr, jak na razie dzięki tobie, siedzimy tu z założonymi rękoma- westchnęła Daniel.
Blade światło padało na starą posadzkę korytarza. Obdarte ściany, niegdyś żółte, ktoś zamazał dziwnymi wzorami, czerwono- krwistą farbą. Na środku pomieszczenia, między ułożonym z dogasających świec, w pentagramie leżał młody mężczyzna. Wokół panowała cisza, którą zakłócał jedynie co jakiś czas melodyjny pomruk wiatru. Większość okien, które zdawały się być w całym pomieszczeniu, miała powybijane szyby. Na niektórych jeszcze ostały się firany, przypominające już tylko wiszące i leniwie podrygujące pajęcze sieci.
Młodzieniec podniósł się powoli, jego puste oczy skupiły się na jednej ze ścian. Przymknął oczy, powietrze stało się nagle ciężkie. Uniósł dłonie w kierunku przeszkody, bladą twarz pokryły kropelki potu.
Nagle całe pomieszczenie utonęło w oślepiającym świetle, rozległ się huk. Ściana w ułamku sekundy rozprysła się, wokół pozostawiając wyłącznie gruzy i kurz.
Na twarzy młodzieńca pojawił się wyraz triumfu, który zgasł równie szybko. Ciszę przerywało głośne klaskanie. Tuż za nim materializował się białowłosy mężczyzna.
- Arielu, drogi przyjacielu. Widzę, że nie próżnujesz...- przybyły się uśmiechnął się. Młodzieniec zmrużył oczy, w słabej aurze gościa, jego długie włosy zdawały się płonąć. - A więc tak wygląda twój świat. Marnie, sądziłem, że władcę ognia stać na więcej.
- Czego chcesz...- syknął. Chudymi dłońmi szybko splótł warkocz. Podchodząc do jednej z ostałych ścian, oparł się o nią. Z czarnej tuniki wyciągnął papierosa. - Słucham Mefisto, po co przyszedłeś?
Białowłosy podszedł, skupił spojrzenie na młodzieńcu, który lekko dmuchając odpalił skręta.
- Bractwo potrzebuje cię, a w zasadzie twego daru.
- Chyba mnie źle zrozumiałeś, mówiłem że nie wrócę, a tym bardziej...
- Nie Arielu. Masz coś, co należy do mnie. Odebrałeś dar wszystkim Czarnym, tylko dlatego, że ktoś wykończył biedną Nihei...? Możemy wszystko jeszcze przedyskutować.
Młodzieniec nagle drgnął. W jego oczach pojawił się blask pełen gniewu.
- Już rozmawiałem z Angelem.- zaśmiał się z drwiną. W palcach zgniótł papierosa, resztki rzucił pod nogi przybyłego. Mefisto podszedł bliżej.
- Co?
- Był bardziej przekonujący od was wszystkich... no i chyba miał większe możliwości- zacisnął pięści, słysząc słowa Ariela. Nagle pomieszczenie zalało się jasnością, z dłoni białowłosego uwolnił się świetlny łańcuch, zaciskając się na bladej szyi młodzieńca.
- Tracisz moc, to koniec Mef...a ja i tak wrócę- zacharkał, z ust wyciekła mu strużka krwi.
- To dopiero początek Arielu, żałuję że musiało się to tak skończyć.- gdy młodzieniec padł w bezruchu, światło zgasło. Na obliczu Mefista pojawił się smutek. Schylił się powoli, dotknął twarzy Ariela, przymykając mu oczy. Sam zaś schował do kieszeni świecącą się dziwną aurą dłoń.
Korytarze było słabo zaludnione, czasem mijałem pojedyncze grupki Łysych, bez słowa schodzących mi z drogi. Przy pierwszej barierce natknąłem się na jedną z Czarnych. Oparłszy się o ścianę, przyglądała mi się drwiącym spojrzeniem.
- Słabo ogłaszasz swój powrót?- westchnęła ironicznie. Przystanąłem zdziwiony, dłoń zacisnąłem na rękojeści miecza.
- Ogłuchłeś Angelu?- zza zakrętu nieopodal wyszła druga, bliźniaczo podobna do niej.
- Kim...?- nie zdążyłem spytać. Obie podeszły do siebie, splatając się dłońmi.
- Dosyć żartów...- warknąłem, wyciągając ostrze.
- Mia, on nam grozi...- wybuchła śmiechem pierwsza. Oglądnąłem się zaniepokojony ciszą, widząc, że metro nagle opustoszało.
- Nie Mai, on się boi...- uśmiechnęła się tajemniczo druga. Zdziwiony cofnąłem się nieco.
- Przed wejściem do tunelu, znajdziesz wejście do Bractwa. Czas chyba wrócić na łono rodziny?
- Chyba czas sobie coś wytłumaczyć...- warknąłem.
- Mai, powiemy mu, że wiemy?
- Ty to zrób Mia...- przymknąłem na chwilę oczy, istotnie przed tunelem znajdowała się kupa metalowych krat, zasłaniających... wejście?
- Teraz nam wierzysz?- odzywa się nagle któraś, wydobywając mnie z zamyślenia. W głowie znów pojawił się impuls bólu, silniejszy jednak niż zawsze. Upadłem na kolana, z dłoni wypuściłem miecz. Obie wydały się być jednakowo zaskoczone. Zbliżyły się.
- Śpiesz się, Angel...- ich głos słabł gwałtownie. Przymknąłem oczy, słysząc zbliżające się kroki, jakieś rozmowy. Metro znów ożyło.
Szedłem korytarzem metra, próbowałem sobie przez cały czas przypomnieć, gdzie znajduje się przejście. Dziwiło mnie, że prócz mnie nie ma tu więcej Czarnych. Również po tym, gdy nieomal straciłem przytomność, zniknęły bez śladu bliźniaczki.
Zrezygnowany przysiadłem na najbliżej ławce, patrząc jak z wagonu wysypują się Łysi.
Ból głowy również szybko zniknął, czułem jedynie pulsowanie skóry pod tatuażem.
Z zamyślenia wyrwała mnie znajoma Łysa, która przysiadła obok mnie na ławce. Jednak nie spostrzegła się, że siedzi obok tego, który niedawno okradł ją. Wyciągnęła bez pośpiechu skręta, chwilę bawiła się nim w kościstej dłoni. Spod podwiniętego rękawa skóry zauważyłem na jej nadgarstku blizny po nakłuciach.
- Masz ognia?- spytała bez odrywania wzroku z podłogi, nieobecna i przećpana.
- Nie...- odpowiedziałem bez pośpiechu.
Odezwała się ponownie dopiero po dłuższej chwili.
- Okradli mnie dzisiaj. Zresztą, dałam się okraść samemu Angelowi. Widzisz kurwa, co wyrabia się na tym świecie, jeżeli już sam Angel atakuje bezbronnych Łysych?
Kiwnąłem przytakująco głową.
- Jak masz na imię?- zwróciłem się do niej, usiłując zebrać się na w miarę przyjazny ton. Miałem wyrzuty sumienia, za takie potraktowanie jej rano.
- Gdy byłam jeszcze Czarną, zwali mnie Nihei. Po przewrocie Mefista, gdy Ariel uciekł w zaświaty, Mściciele znieważyli mnie, po tym jak nie chciałam się przyłączyć do nich, czekałam na Ariela.- puste oczy patrzyły bez żadnego wyrazu przed siebie- Sądzili, że Ariel oddał mi swój dar, że to ja jestem winna chaosowi we Wspólnocie.
Dotknąłem jej dłoni, przypatrzyłem się jej uważnie, dobrze nie wyglądała.
- Angel wtedy wyprowadził mnie z Bractwa. Zhańbioną i upadłą. Wiedział, że Mefistofeles będzie kazał mnie zabić.
- Co się dzieje z Arielem?- odwzajemniła uścisk, na jej twarzy pojawił się blady uśmiech.
- Jak na razie nie wrócił, a wszyscy szukają go.
Nadjechał pociąg, Łysa dźwignęła się. Wypuściła mą dłoń, rzuciła nie zapalonego skręta.
- Powiedz Angelowi, że dziękuje mu, ale niech więcej mnie nie napada w zaułkach, inaczej sama zabiję go.- podbiegła do wagonu. Nie oglądnęła się nawet. Nie mając pojęcia co robić dalej, poszedłem za nią.
W środku prawie nie było nikogo. Dwie kobiety siedziały na końcu wagonu, przyglądając mi się, jak siadam obok Nihei.
- Dlaczego trzymasz z Łysymi?- spytałem spokojnie, znów łapiąc ją za dłoń.
- Raczej czekam, aż Czarni w końcu pozbierają się. Takich jak ja jest pełno w Babilonie, uśpieni rycerze czekają na trąby bitewne.
Po plecach spłynął mi zimny pot. Powoli rozjaśniała się sytuacja. Jeżeli ma dojść do przewrotu, ktoś będzie musiał poprowadzić go.
Resztę drogi milczeliśmy, na najbliższej stacji zabrałem Nihei ze sobą. Zbliżał się wieczór, lada moment przybędzie moje rycerstwo.
Wieczór był wyjątkowo zimny, z czarnego już nieba leniwie prószył śnieg.
W zaułku, nieopodal mieszkania Mad, powoli zbierała się grupa Czarnych.
- Zimno, mogłem wziąć rękawice- zbliżył dłonie do twarzy, najwyższy z zebranych już.
- Czego się spodziewałeś Ben. Święta niedługo będą.- odparła stojąca obok niego kobieta, po chwili zakładając na płomienne włosy kaptur.
Moment później zza zakrętu nadszedł kolejny Czarny, w długim skórzanym płaszczu i włosach splecionych w gruby warkocz za ramiona.
- Na kogoś jeszcze czekamy?- spytał, witając się od razu ze wszystkimi, zatrzymał się jednak zaskoczony, przy najmłodszym z nich, jako jednym ubranym w niegdyś puchową kurtkę i czapkę na głowie. Grupa zamilkła.
- Kurwa, Tyr, wyglądasz jak jakiś pieprzony Łysy.- przybyły zmienił momentalnie ton, chowając od razu wyciągniętą w jego stronę dłoń. Młodzieniec spuścił głowę, cofnął się do cienia.
- Może już w ogóle zgólcie się na pały?! Banda przebierańców.- podniósł głos, jego dłonie gwałtownie tańczyły w powietrzu.
- Olwen, przestań. Wszystko się zmienia.
- Evan, czy pod tą wyleniałą kupką rudego puchu, masz jeszcze trochę rozumu?
Spójrz na siebie. Lada dzień cała idea Bractwa zmieni się w wspólnotę dla przebierańców. Daniel, nie patrz tak na mnie.- warknął, ściągając po chwili czarne rękawice- Widzicie to...?- wskazał na tatuaż ze spadającym aniołem- Wszyscy dobrowolnie naznaczyliśmy się nim, coś to znaczy nieprawdaż, a teraz kurwa, chowamy go, skrywamy swoją osobę, bo...?- w jego oczach pojawiły się dzikie ogniki. Zbliżył się do zaskoczonego Saskisa, pocierającego lewą dłoń.
- Angel już jest?- odparł zniżając głos.
- Przed chwilą wszedł do środka z jakąś Łysą.
Zaskoczona grupa popatrzyła na Daniel, jakby wierząc, że ona im wszystko wyjaśni.
Ta zaś jedynie podeszła w stronę drzwi wejściowych. Moment później reszta postąpiła za nią.
- Po co ją tu przytargałeś?- krzyknęła z kuchni wściekle Mad. Zaraz po naszym przyjściu, Nihei położyła się na łóżku. Miała wysoką gorączkę. Nie mogłem zostawić jej na ulicy.
Milczałem siedząc przy stole. Siostra przyniosła mi kubek z gorącą kawą.
- Co chciałeś pokazać, wlokąc ją tu?! Jeżeli jeszcze widzieli to jacyś Czarni, to koniec z nami...- warknęła, siadając na krześle obok- Nie po to ukrywałeś ją, by znów narazić na niebezpieczeństwo. Ta dziewczyna jest teraz z Łysymi, na dodatek jest pieprzoną narkomanką.
Zacisnąłem leżącą na stole pięść. Nie miałem już ochoty tłumaczyć cokolwiek Mad.
- Co jej jest?- syknąłem, ale zamiast odpowiedzi rozległo się pukanie do drzwi. Siostra uniosła się zaniepokojona.
- To moi...- odparłem, podnosząc się by otworzyć im.
Weszli w milczeniu. W ciasnym mieszkaniu Mad, pozostało nam siedzieć tylko w jej jednym pokoju, w towarzystwie śpiącej Nihei.
Nie wiedziałem co im powiedzieć, zresztą i oni byli wyraźnie zmieszani.
- Angel...- w końcu odezwała się po dłuższej chwili Daniel- Przybyliśmy, pełni wstydu i...
- Równie wściekli co ty- dokończył młody chłopak w kurtce.
Spojrzałem pytająco na siostrę, ale ta jedynie zabrała z wieszaka swoje rzeczy i wyszła z domu trzaskając drzwiami
- Co z Mefistofelesem?- spytałem ostrożnie modulując głos. Grupa spojrzała na mnie czujnie, odpowiedział mi mężczyzna ubrany w płaszcz ze splecionymi włosami.
- Ma teraz prawie całe Bractwo pod sobą. Lada dzień Mściciele zaczną penetrować i oczyszczać ulice Babilonu. Do tego czasu...- nie dałem mu dokończyć.
- Czy jesteście uzbrojeni? Gdzie znajdę dobrą siedzibę i czy jesteście w stanie zebrać Czarnych wydalonych ze Wspólnoty?- wstałem, podszedłem do Nihei, poprawiłem koc, jakim była przykryta.
- Kim ona jest?- spytała zaskoczona Daniel. Reszta spojrzała na nieprzytomną dziewczynę, drżącą pod wysoką gorączką.
- Od tej pory chronię ją. Co się dzieje z Arielem?
- Od zniknięcia nie mamy z nim kontaktu, wieść niesie, że Mefisto osobiście wykończył go.
- Nie pokonamy Mścicieli, Angelu.- odezwał się rudowłosy.
- Chcę mieć na jutro godną siedzibę, jak najszybciej do jutra również zbierzecie Czarnych.. Trzeba uderzyć jak najszybciej. - kontynuowałem- Saskisie, będzie potrzebna nam broń. Załatw u dilerów wszystko.
- Angel, nie mamy funduszy- poruszył się niespokojnie Ben.
Z kieszeni wyciągnąłem plik banknotów, jaki dała mi prędzej siostra, kiedy powiedziałem jej, że zamierzam poskładać grupę.
- Olwenie, potrzebuję lekarza. Nihei wymaga pomocy.- odczekałem chwilę, gdy zaskoczeni spojrzeli na dziewczynę.
- Przecież ona...- przeklął niedowierzając Tyrael.
- Nie żyje dla Mefista.- podniosłem się.- Czy siódma?- zwróciłem się do Daniel, która jeszcze bardziej posmutniała, spuszczając głowę.
- Angel ma rację, nie ma czasu.- wstał rudowłosy Evan. Nie odprowadziłem ich do wyjścia, wewnątrz kotłowały się we mnie różne uczucia. Miałem ochotę zabić ich wszystkich.
Czarni rozeszli się w milczeniu. Widziałem ich jeszcze długo przez zakurzone okno Mad. Nie miałem zielonego pojęcia czy mogę obdarzyć ich zaufaniem, jednak sam nie wiele mogłem zdziałać. Po niecałej godzinie wróciła siostra.
- Jakie to uczucie rozmawiać z własnymi zabójcami?- spytała drwiąco. Na czarnych włosach topniały jej ostatnie płatki śniegu. Podchodząc, strzepnąłem je delikatnie dłonią.
Stojąc na przeciw niej, delektowałem się strachem w zielonych oczach dziewczyny. Zsunąłem rękę niżej, zatrzymałem ją na szczupłym biodrze, czując przez mokry płaszcz ciepło drżącego ciała siostry.
- Gdzie byłaś?- spytałem cicho. Uśmiechnęła się nieznacznie. Zbliżyła się do mnie bardziej.
- Obiecaj mi, że to wszystko skończy się jak najszybciej...- szepnęła.
Stara katedra zdawała się świecić pustkami. Od dawna zalakowane wrota były jednak uchylone. Spod popękanych szyb biło słabe światło. Prószący śnieg doskonale maskował wchodzące, co jakiś czas do środka, zakapturzone postacie z mieczami. Wewnątrz panowała cisza, przerywana sykiem topiących się na podłodze świec, ustawionych na kształt dużego koła. Zebrane osoby, skupione były na białowłosym mężczyźnie, stojącym na środku.
Ubrany był w czarną tunikę, rozpuszczone włosy falowały pod wpływem słabego przeciągu, panującego wewnątrz, częściowo przysłaniając jego twarz. Blade dłonie miał odkryte, z nich też padało dziwne światło.
Gdy już drzwi zostały zamknięte, zebrani zaś założyli na twarze aksamitne maski o barwie krwi. Mefistofeles przemówił spokojnym, lecz dobitnym głosem, rozchodzącym się w katedrze echem.
- Mściciele... Dosyć już przelewania najczystszej krwi, dosyć plugawienia jej. Wspólnota musi odrodzić się...