Na cmentarzu, od dawna opuszczonym, zebrało się siedem osób. W słabej łunie ognia, który prędzej zapaliły pod starą wierzbą, słabo było widać twarze dwóch sióstr, Evana i czterech Mścicieli, w tym Syrii.
Milczeli od dłuższego czasu, patrząc w zadumie na miasto, ponad którym rodził się już świt kolejnego dnia. Po chwili, gdy w płomieniach zapadła się jedna z belek drewnianych, a część krzyża nagrobkowego, odezwała się Mia.
- Najpierw pozabijają nas, a potem siebie. Nie, nie można dopuścić do tego. Dwóch szaleńców na stosie Babilonu.
Mściciele spojrzeli po sobie, jeden z nich ściągnął maskę, zaraz po tym przemówił powoli artykułując każde słowo. Twarz, choć niegdyś piękna mężczyzny, poprzecinana była pajęczyną blizn, mądre oczy zdawały się zgaszone, bez życia.
- Władza oczekuje posiłków z innych miast, lada dzień możemy spodziewać się wojsk zjednoczonych, zapewniam was, że Mefistofeles nie zaprząta sobie tym głowy...- przerwał mu Syria.
- Oczywiście od was zależy czy uda nam się powstrzymać go, mówię o kompromisie. Angel nie podda się, dopóki Mefistofeles nie polegnie u jego stóp, ale to waszym kosztem.
- Nie sądzisz chyba, że...- na bladym licu Mai ukazało się przerażenie, dziewczyna złapała dłoń siostry.- Nie sądzisz, że zrobił z tego prywatną wojnę, za cenę Wspólnoty i Bractwa, że to on doprowadził do upadku Babilonu?
- Czyżby miał aż taką siłę? Nie, nie wierzę w to.- odparł Evan, drapiąc się po nieogolonym policzku.
- A jednak, sami widzicie. Jeżeli usuniemy Mefista, jego gniew skupi się na Czarnych. To was w końcu obarcza za swój upadek, czyż nie zemścił się jeszcze?
- No, nie doszło do niczego na razie...- siostry spojrzały po sobie.
- Syrio, do czego dążysz?- spytał Evan.
- Wy odsuniecie Angela, my eliminujemy Mefistofelesa. Trzeba powstrzymać ich, również i kwestia Władz, czy dojdzie do całkowitego ich stłumienia, czy też porozumienia. Wspólnota posprząta swój bałagan.
- Jest to sprawiedliwe wyjście.- zamyślała się Mia, Evan rozchylił zdumiony usta, Mściciele podeszli bliżej.
- A więc...?
Spojrzeli wszyscy na Syrię, jego dumna twarz lśniła kropelkami potu. Wyciągnął rękę w kierunku Czarnych.
- Kolejna zdrada za cenę pokoju.
- Nie ma innego wyjścia, nim zapadnie kolejny zmrok Angel postara się z Mefistofelesem o rzeź. Rada została rozbita, a to ona, jak pamiętacie, dotąd byłą odpowiedzialna za porządek, skutecznie zresztą.- Evan mówił półgłosem.- trzeba zakończyć tą bratobójczą wojnę.
Siedziałem na wilgotnej ziemi w ogrodzie, tuż za domem Olwena. Przede mną, słabym płomieniem, dogasał ogień, w którym umieściłem szczątki siostry. Nie czułem nic, w środku byłem wypalony. Po powrocie z miasta, gdy Czarni zajęli się Nihei, udałem się na zewnątrz domu. Nie potrafiłem skupić się nad otaczającą mnie rzeczywistością, nie mogłem też załamać się, choć ból po stracie Mad był z każdą chwilą nie do zniesienia.
Czułem na ciele chłód porannego wiatru, przymknąłem oczy. Ciało paliły gojące się rany. W umyśle chaos, kim jestem, dlaczego i co to wszystko znaczy?
Mijające sekundy stały się godzinami, w końcu wstałem. Otrzepawszy się z ziemi i kurzu, odpaliłem papierosa, wróciłem do środka. Większość Czarnych pozostała na mieście, reszta kotłowała się w salonie, zamilkli, gdy wszedłem.
Daniel, choć była fatalnie poobijana, siedziała na zasłużonej kanapie, odębiała i wyłączona.
Pod ścianą znajdowali się ludzie sióstr, podszedłem tam.
- Gdzie Mia i Mai?- spytałem, mój głos był jedynie zachrypniętym i niewyraźnym warkotem. Wszyscy, około dziesięciu osób, patrzyli na mnie zmęczonymi od walki oczami, nie spali od pięciu nocy.
Odpowiedział mi młodzieniec, wstając spod ściany.
- Nie wiemy, tu każdy wchodzi i wychodzi wedle upodobań. Walka przypomina rzucenie kości na stół, nie wiemy kiedy i kogo atakować. Zabijamy braci, czy to jest cena wolności?
Nim ktokolwiek zdążył się jeszcze odezwać, złapałem go za gardło. Z impetem szarpnąłem nim
w ścianę, z nosa wyciekła mu stróżka krwi. W pomieszczeniu zapadła cisza, słyszałem wyraźnie każdy jego oddech i czułem bicie serca, coraz szybsze. Patrzyłem mu w oczy przez dłuższą chwilę. Za mną, podniosła się z trudem Daniel, do środka wszedł Olwen.
- Starczy Angel, zostaw go już. Wszyscy mamy tak samo dosyć, nie czas na bójki- krzyknął, podchodząc do nas, łapiąc mnie za ramię i rozluźniając je.
Cofnąłem się, wytarłem krople potu z czoła.
- O co my, kurwa, tak naprawdę walczymy?- spytał cicho Czarny, patrząc swoimi wystraszonymi oczami prosto w moje.
- Gdzie siostry, co one odpierdalają? Ty je, Olwenie, ostatni widziałeś.- siedzieli na schodach przed domem. Było już późne południe, lada moment mieliśmy wyruszyć do centrum. Od przechwyconego w nocy Mściciela, udało się z trudem wyciągnąć informacje o domniemanej kryjówce Mefistofelesa. Większość była jednak przybita faktem, iż więzień, po dosyć agresywnym przesłuchaniu, zażyczył sobie honorowej śmierci. Jakby sami obawiali się okryć hańbą.
- Wyszły tuż po powrocie Angela.- spojrzałem uważnie na nich. Wychodziłem akurat z domu, gdy mą uwagę przyciągnęła ich rozmowa. Wszyscy zerknęli na mnie, prędzej milcząc. Zapiąłem płaszcz, na głowę nałożyłem czarną bandanę z białą czachą pośrodku. Przymknąłem oczy, słońce raziło mnie, odbijając się od topniejącego śniegu. Obróciłem się, w oknie sypialni stała Daniel. Jej blada twarz wyrażała jedynie strach, przyłożyła dłoń do szyby, rozłożyła palce.. Rude włosy miała rozpuszczone, jeden z kosmyków opadł na twarz kobiety.
Uśmiechnąłem się nie wyraźnie, choć sam odczuwałem w środku niepokój.
- Angel, możemy?- spytał mnie ktoś w grupie, po chwili maszerowaliśmy już milczeniu w stronę miasta.
Ogrom zniszczeń jeszcze bardziej poraził mnie. W ruinach nie było już nikogo, również wszelakie zwierzęta czmychnęły, czując zapewne świeży zapach śmierci.
Idąc niedaleko placu, gdzie zaledwie kilka godzin wcześniej Mefisto stał naprzeciw mnie, zimna kropla potu spłynęła z mego czoła. Oglądnąłem się, otaczając wzrokiem całą okolicę. Cisza była coraz bardziej wkurwiająca.
Moi towarzysze, dwudziestu Czarnych, wyjęli z pochew miecze, odbezpieczyli broń palną.
- Zapewne do centrum?- spytał Olwen, podchodząc bliżej mnie.
- Zapewne tak. Nie wiem, czego możemy się tam spodziewać.
Zbliżyłem dłoń do kieszeni płaszcza, zapomniałem papierosów. Zrezygnowany mocniej objąłem szorstką rękojeść. Raz jeszcze rozejrzałem się po opustoszałym mieście.
Minutę później zaczął padać śnieg z deszczem. Grube płatki powoli topniały na skórzanych płaszczach, spływając dużymi kroplami. Nie było zimno, a jednak cały się trzęsłem. Brakowało mi obecności Daniel, w grupie panowało napięcie. Na każdy szelest zbyt nerwowo reagowali.
- Co masz zamiar zrobić, bez sensu jest krążyć.- odezwał się Olwen tuż za mną, wyczułem w jego głosie gniew. Reszta otoczyła nas. Kilka osób zdarło maski z twarzy.
- Idziemy po Mefistofelesa.
- W dwadzieścia osób. Kurwa, Angel, nie jesteśmy bandą popieprzonych kamikaze.
- Idziemy teraz, nie są gotowi na atak.- warknąłem, spojrzałem na Saskisa. Stał zmieszany sytuacją, reszta zaś milczała.
Olwen oglądnął się z wahaniem, jakby szukając wśród nich poparcia.
- Co czułeś zabijając mnie?- szepnąłem. - Boisz się bardziej teraz, gdy nie masz nic do stracenia, czy wtedy, gdy rozpętałeś piekło?
- Nie pierdolcie już obaj...- Saskis krzyknął.
- Zaraz przybędą Mściciele, więc ruszamy dupy i idziemy po Mefista.
- Angel, pozabijasz nas. Za jaką cenę?
Spojrzałem na niego, uśmiechnąłem się.
Nie musieliśmy ruszać się, chwilę później wyrosła przed nami kolumna Mścicieli. Stanąłem przed Czarnymi, nałożyłem skórzane rękawice nabite ćwiekami.
Znajdowaliśmy się na sporym placu, zapewne parkingu. Pare metrów koło nas stał wrak autobusu, z wnętrza pojazdu szerzył się wpół spalony trup.
Przeciwnicy podeszli, na przedzie dojrzałem sylwetkę Syrii, odznaczał pośród innych wzrostem.
Przymknąłem oczy, w myślach naliczyłem trzydziestu w pełni uzbrojonych wrogów. Nie było źle, a jednak zrobiłem krok w tył. Gdzieś czułem jeszcze aurę sióstr.
- Angel, poradzimy sobie z nimi, ty zajmij się tylko tym olbrzymem.- Olwen stanął obok mnie. Skinąłem w jego stronę głową.
- A więc do boju...- szepnąłem.
Ruszyli biegiem, Mściciele nie pozostali im dłużni. Atak był szybki, od chwili całkowitego zwarcia zmienili się bezkształtną masę kotłujących się ciał.
Stałem obserwując ich, naprzeciw mnie Syria. Miał spuszczoną głowę, w lewej ręce trzymał miecz.
Podszedłem do niego, obnażając swe ostrze. Uśmiechnął się, wyprostował, uniósł drugą rękę.
- O honor?- spytał, jego głos był czystą melodią, spłynął na mnie falą zimnej rozkoszy.
- O honor.
Zsunął z siebie płaszcz. Nagi tors falował przyśpieszonym oddechem, skórzane spodnie ciasno przylegały do niego. Krople śniegu i deszczu lśniły na bladej skórze.
Czekałem niecierpliwie na jakikolwiek ruch z jego strony, ten jednak stał w bezruchu, przewiercał mnie wzrokiem. W środku czułem falę zimna.
- Byłem niedaleko budynku, kiedy nastąpił wybuch.- odezwał się po chwili- coś wykończyło mego najlepszego Mściciela, a twojego kompana zmieniło w popiół.
- Nie wierzę w to. Walcz.- warknąłem.
- Angel, opamiętaj się.- w jego oczach toczyła się walka, wiedziałem że normalnie skoczyłby od razu na mnie, coś jednak wstrzymywało go.
Spojrzałem w kierunku Czarnych, nadal trzymali się w całości, choć paru Mścicieli zdążyło już polec.
- To nie jest gra na czas.- warknął by przyciągnąć mą uwagę.- nim nasze miecze złączą się, chcę byś wiedział, że od tej pory ja kieruję Mścicielami i całą resztą, odsunęliśmy Mefistofelesa. To nasza ostatnia walka, o zwycięstwo ostateczne.
Spojrzałem zdumiony na niego.
Tego samego czasu, w starej siedzibie Bractwa, w opuszczonych tunelach metra, nagle zapanowała jasność. Korytarze wypełniły się gorącym powietrzem, ściany rozstąpiły pod wpływem otworzenia się bramy. Wszystko, choć trwało ledwie chwilę, spowodowało małe trzęsienie ziemi w całym Babilonie.
- Nihei?- Daniel usiadła na łóżku, tuż obok coraz bladszej dziewczyny. Łysa z trudem oddychała, na całym ciele perliły się jej krople potu i krwi. Przerażona kobieta spojrzała na stojącego w drzwiach Czarnego, odpowiedzialnego za stronę medyczną grupy.
- Wygląda na zarazę, od odoru trupów i syfu w mieście niedługo wszyscy zdechniemy- mężczyzna był podenerwowany- Musimy ją odizolować od innych.
Czarna wstała, przez chwilę z niepokojem przyglądała się jeszcze dziewczynie.
- Jeśli zależy ci na własnym życiu, nie pozwól jej umrzeć.- przemówiła zimnym głosem, złapała go za łokieć.- Ona ma przeżyć.
Zaskoczony cofnąłem się od Syrii. Walczyliśmy już dłuższą chwilę. Nasze siły były zdecydowane wyrównane, obaj jakimś trafem wiedzieliśmy jak atakować i bronić się przed sobą, jak gdybyśmy znali nasze ruchy wcześniej.
Czułem na sobie setki zadrapań i ran ciętych, podobnie i on broczył już dosyć obficie krwią.
Spojrzeliśmy zdumieni na siebie, trzęsienie ziemi ustało.
- Gdzie Mefisto?- spytałem zdziwiony, odstawiając na bok swój miecz.
- Zamknięty w byłym ratuszu, obezwładniony i pół żywy.- odparł podenerwowany. Odgarnął z twarzy pukiel włosów, pozostawiając na niej ślad krwi z rany na ręce.
Spojrzeliśmy na naszych ludzi, większość nie żyła, reszta stała zdziwiona równie, co my.
- Ale narozrabialiśmy...- szepnąłem.
- Proponuję rozejm do wyjaśnienia, co się tu dzieje.- odpowiedział mi.
Skinąłem głową, podeszliśmy obaj do reszty.
Chwilę zastanawiałem się, co powiedzieć im, zmęczone oczy wpatrywały się we mnie bez wyrazu.
Odwróciłem się, spojrzałem na Syrię, który stanął obok mnie.
- Panowie, odwrót wszyscy.- powiedziałem cicho, wkładając do pochwy swój miecz.
Mój przeciwnik skinął jedynie głową, cała jego grupa w ułamku sekundy rozpierzchła się, pozostawiając na miejscach zwłoki swych kompanów.
Olwen otarł rękawem strużkę krwi z rozciętej wargi. Wyprostował się.
- Nie wiem, o co tu, kurwa, chodzi Angel, ale reszta grupy dowie się o tym.
- Idźcie do siedziby, nie czas na wyjaśnienia.
- Mogliśmy już zmieść ich.- podniósł głos.
Syria, który stał jeszcze chwilę za mną, cofnął się i odszedł na miejsce, gdzie pozostawił swój płaszcz.
- Olwen, weź ludzi. Nie wiem, co się tu dzieje.
- Wierzysz mu?- spytał, w jego głosie wyczułem pełno gniewu, drżała mu dłoń, w której trzymał swe ostrze. Czarni, stojący za nim, byli podenerwowani, ranni jęczeli poobijani na śniegu.
- Dosyć już ofiar- warknąłem, przejechałem dłonią po pochwie, chciałem by widział mój ruch.
Cofnął się o krok.
- Będzie, jak rozkażesz.
Odwrócił się, krzyknął coś do grupy, po kilku minutach zaczęli się zbierać.
Usiadłem zmęczony na krawężniku niedaleko stojącego Syrii.
Patrzył uważnie na oddalających się moich Czarnych. Śnieg padał nierównomiernie, dużymi płatami.
Zbliżyłem dłonie do głowy, objąłem nimi ją. Przymknąłem oczy, ból stawał się nie do zniesienia.
Nie potrafiłem się skupić i przeczesać terenu.
- Może rozejrzymy się? - spytał beznamiętnie.
Spojrzałem na niego, uśmiechnąłem się drwiąco. Przymrużył oczy, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.
- Nie mam powodów by ufać ci...- powiedziałem.
- A ja by cię teraz nie zabić.
Wstałem powoli, otrzepałem się ze śniegu.
- Zrób to teraz, póki mam ochotę jeszcze na śmierć- spojrzałem mu prosto w oczy.
- Przyrzekam, wypruję ci flaki, jak tylko dowiem się, co dzieje się teraz w Babilonie. Nie skażę na śmierć swoich ludzi.- zacisnął zęby, po czym odwrócił się, poszedł w kierunku metra. Dogoniłem go dopiero po chwili.
Miasto emanowało dziwną aurą. Obaj milczeliśmy całą drogę, szedł kilka kroków przede mną, w lewej ręce zaciskał swój miecz, rozglądał się uważnie na każdy róg ulicy, choć wokół panowała cisza.
Przypatrywałem mu się, jego ruchy były lekkie, zdawał się płynąć w powietrzu.
Odwrócił się w moją stronę dopiero przed zejściem do samego metra.
Powietrze zrobiło się cięższe, ze środka unosił się kurz i wilgoć. Śnieg na chodniku stopniał.
- Wybuch?- spytałem zdziwiony, sięgnąłem po miecz. W myślach przeczesywałem, mimo bólu głowy, teren w środku i wokół nas.
- Niemożliwe, miasto jest odcięte od dopływu prądu i gazu.
Obrazy, które nagle pojawiły się w mojej głowie, zdecydowanie zaniepokoiły mnie.
Już przy schodach prowadzących na peron roiło się od trupów.
Widok najbliższych ofiar wstrząsnął mną, ciała były doszczętnie poparzone, powyginane w nienaturalny sposób. Dalej, koło kas, zwłoki były zwęglone już w pozycji stojącej.
Szybko wróciłem myślami, spojrzałem zdenerwowany na Syrię. Z mego czoła spływał zimny pot.
Udzielił mu się mój nastrój.
- Co się tam dzieje?
- Pełno trupów, wszyscy spaleni, choć samo metro jest nietknięte.
- Łysi?
- Nie rozróżniłem nikogo, same zwęglone mięso.
Cofnął się od zejścia, przykucnął, dotknął dłonią chodnika.
-Gorący.- szepnął.
- Be...be...stia.- dziewczyna uniosła się na łóżku, usiadła nagle, choć jeszcze parę sekund wcześniej spokojnie spała. Przerażona Daniel zerwała się z krzesła. Stanęła przy niej, złapała za rękę.
- Nihei?- nie było odpowiedzi, Łysa zaczęła wyrywać się nieprzytomnie, błędnym wzrokiem patrzyła przed siebie, była śmiertelnie przerażona.
Daniel stała jeszcze chwilę przy niej, po czym wybiegła na korytarz.
- Doktorze...- krzyczała już u drzwi.
- Bestia, smok poddał się dla niej...- szeptała w agonii dziewczyna, z ust i nosa ciekła jej krew, zalewając łóżko. Jej ciałem wstrząsały spazmy.
- Nihei, trzymaj się.- Czarna wróciła do łóżka, ułożyła ją ostrożnie. Dziewczyna nagle przestała się poruszać, oczy uciekły w głąb jej czaszki. Leżała chwilę w bezruchu, gdy po chwili blade ciało po raz ostatni napięło się i padło w bezruchu.
Schodziliśmy powoli w dół metra. Widok zdecydowanie oszołomił nas, zapach gnijącego mięsa był porażający. Zasłoniwszy część twarzy rękawem przedzierałem się przed siebie, za mną Syria. Wyraz jego twarzy mówił sam za siebie, był wściekły.
Zatrzymaliśmy się dopiero przed wejściem na pierwszy peron, powietrze było tu już nieco czystsze, choć same ciała w jeszcze gorszym stanie.
- Co się tu działo?- szepnął, wyciągając swój miecz. Zbliżył się do najbliżej leżącego nas trupa, dotknął go, potem zaś zbliżył dłoń do podłogi.- Metro nietknięte.
Rozejrzałem się, na ścianach były krople wody i pary.
- Od jak dawna nie żyją?- spytałem po chwili zastanowienia.
- Trzęsienie nastąpiło jakąś godzinę temu, zwłoki też są jeszcze ciepłe.
Coś zaszeleściło w tunelu, wyciągnąłem swoje ostrze, Syria podniósł się.
Staliśmy w bezruchu, po chwili szliśmy już w tamtą stronę.
W myślach przeczesałem teren, przed nami wykolejony wagon pociągu, w środku pusto.
Przed wejściem do przedziału ktoś siedział.
- Mamy towarzystwo z przodu.
Syria spojrzał na mnie zaskoczony, przyśpieszył, wskoczył do wagonu przede mną.
Zatrzymał się przy pierwszych siedzeniach, nim jeszcze wszedłem do środka.
Wychyliwszy głowę ujrzałem przed nami Mefistofelesa. Wstał, otrzepał z kurzu swój płaszcz, uśmiechnął się.
Syria cofnął się, stanąłem przy nim.
- Witam, dzięki ci Angelu za przyprowadzenie mojej zguby.- mówił spokojnie, choć był podenerwowany.- A teraz obaj opuście miecze, to koniec.
- Przecież sam cię prawie zabiłem...- syknął Mściciel.
-Angel, czas wyrównać rachunki. Ariel zwrócił się do mnie, pomogłem mu zyskując wolność i życie, raz jeszcze, w zamian za twą śmierć, za odebranie ci daru, który oddał wierząc, iż cholerny Babilon będzie już w naszych rękach.
W głowie miałem chaos, po co Ariel miałby przywracać mi życie, po co zrobił to samo z Mefisto?
- Nie poddamy się tak łatwo...- Syria poruszył się, w odpowiedzi za swój ruch, Mefisto wycelował w niego ognistą kulą. Mściciel uderzył w ścianę, pocisk mocno ogłuszył go.
Stracił przytomność, osunął się na ziemię. Z jego ust pociekła strużka krwi.
Patrzyłem zdumiony na to wszystko, dopóki Mefistofeles nie odezwał się.
- A teraz my.
- Dlaczego Ariel ożywił mnie i dał dar tobie? O co tu chodzi?
Mój przeciwnik wybuchnął śmiechem, rozbawiony spojrzał na mnie.
- Ariel zdobędzie Babilon, dałem mu tą możliwość, prędzej liczył na ciebie, choć jedyne co zrobiłeś, to wykończyłeś pół rady, doprowadziłeś do rozłamu we Wspólnocie i kosztem tego, sam miałeś umrzeć, niestety pan ognia mylił się co do ciebie, a teraz naprawiliśmy już swój błąd. Lada moment zginiesz jak marny pies.
- Nie zasługujesz nawet na śmierć Mefisto...- warknąłem.
- Nie, Angel, to ona na mnie nie zasłużyła.
Uniósł dłoń w moim kierunku, uśmiechnął się drwiąco.
Setki myśli tańczyły w mej głowie, cokolwiek było darem, nadal to posiadałem, przynajmniej do póki żyłem. Nie miałem więcej czasu, nim Mefistofeles wycelował, rzuciłem się za resztki siedzeń, upadłem za nimi. Przeciwnik zaklął, zrobił krok w moim kierunku.
Bez namysłu stanąłem przed nim nagle, przyłożyłem swoją dłoń do jego twarzy, skupiłem się.
Poczułem falę ciepła wydobywającą się z mojego ciała, ból przeszedł moje dłonie, między nami zapanowała jasność, po której rozległ się ogłuszający huk.
Odrzuciło mnie w tył pare metrów, zamknąłem oczy, ledwo usłyszałem jeszcze krzyk Mefista, zanim pocisk ognia nie rozerwał mu połowy ciała razem z głową.
Oprzytomniałem w całkowitych ciemnościach, obok mnie jęczał z bólu Syria. Poczułem krew zeschniętą na wardze. Z trudem uniosłem dłoń, którą prędzej celowałem, do twarzy..
Nie czułem już na niej ciepła, była wilgotna od potu. Poruszyłem się w stronę Mściciela.
- Żyjesz?
Jęknął przeciągle, ale też i spróbował się podnieść.
Gdzieś w tunelu rozległy się kroki, ktoś wszedł do środka. Znów resztkami sił przeczesałem teren, w naszą stronę nadchodziły siostry z paroma Mścicielami i Olwenem.
- Uciekaj Angel, wykończą cię...- Syria poruszył się nerwowo.
Spojrzałem zdumiony na niego, zaraz potem uniosłem się.
- Mefisto nie żyje, został Ariel.
Kroki były coraz głośniejsze, ktoś odbezpieczał niedaleko już broń palną.
- Znajdę cię jeszcze.- Syria charknął, plunął krwią- Spierdalaj stąd, oni nie będą chcieli wyjaśnień.
Poruszając się z trudem, wybiegłem drugą stroną wagonu, w ciemność tunelu i wyjścia z Babilonu.
Z dedykacją Dhampowi