Rozdział I - Vaturas: Noc. Vaturas poczuł zapach spalenizny. "No tak, w nocy to normalne", pomyślał. Miał zaledwie 19 lat a ten parszywiec Quentin znowu mu każe kraść mięso orków. Przyjaciela Vaturasa znaleźli. Miał pecha... Ale Vaturas pomyślał, że to nie jest dobry czas na rozmyślania. Wybiegł z krzaków i podbiegł na skraj urwiska. - Ej! Oli! Hej! To ja, Vaturas! - krzyknął szybko w drzewa na dole Vaturas. Nie miał czasu. Słyszł już krzyki orków.. - Vaturas! Tutaj! Szybko! Rzucaj! - dobiegł nagle Vaturasa z dolu krzyk. Był to Oli, najlepszy przyjaciel Vaturasa. Lecz Nie miał czasu skakać orkowie był krok za nim. Rzucając mięso, zginąłby. Więc sam skoczył. - Vaturas nie! - krzyczał Oli. Lecz Vaturas już spadł z głuchym łoskotem na ziemię. Elitarny ork na górze pokazał dwójkę przyjaciół grubym paluchem i pobiegł z odziałem z 20 orków-żołnierzy i z 10 orków-łuczników. - Choć Oli! Mósimy zawiadomić Quentina! Szybko! - powiedział Vaturas i wstał. Oli przytaknął i pobiegli razem przez las do Rustar, ukrytej wioski ludzi. Zbudowana była wokół dziwnej piramidy. Legendy mówiły, że zanim ludzkość upadła, przez piramidę wiódł portal do raju, jedynej krainy gdzie nie mieszkali i nie władali orkowie. Lecz Vaturas i Oli byłi z tego pokolenia ludzi, co nie uczono ich o raju. Przywódcą miasteczka był Quentin, były bandyta. Teraz stary i schorowany. Po długim, wyczerpującym biego, dwaj chłopcy dobiegli do palisady z drewana. Strażnicy wpuśili ich w biegu. Właśnie zamykali bramy przed nocą. - Mieliście szczęście, chłopcy. Mogliśmy was tu zamknąć z orkami. Quentin oczekuje dostaw. - powiedział strażnik przy kołowrocie. - Dziękujemy - w biegu powiedział Oli. Teraz chłopcy biegli ku piramidzie.
Rozdział II - Łowca Orków: Dwaj przyjaciele biegli między namiotami i niezdarnie sklejonymi lepiankami. Przed sobą wiedzieli piramidę, za sobą palisadę i las a po bokach namioty. Od kiedy ludzie przegrali wojne z orkami, poukrywali się w takich właśnie osadach. W Khorinis były trzy, a bynajmniej o trzech wiedział Quentin. Pierwszą była Piramidalna Wioska, właśnie to miasteczko. Drugie, większe, to Latarniana Wieś. Leżała nad Orklin, miastem orków, niegdyś nazywanym Khorinis. Było to jedyne miasteczko, które miało sklepy itp. Był to poprostu ośrodek gospodarczy. Ostatnie, njawiększe, to Miasto Dwóch Wież. Obejmowało dwie wieże, kopalnie rudy oraz tereny pobliskie. To tam stacjonował największy garnizon, Łowcy Orków liczący sobie 500 jednostek. Znajdowało się ono w pobliżu Zgliszcz. Zgliszcza to tereny spalone przez orki. Dawno temu leżały tam farmy. Na razie jednak orki nie wykryły tajnych osad. Vaturas i Oli (tak naprawdę nazywał się Oliweriusz, ale wolał imie Oli) biegli właśnie do Piramidy, siedziby Quentina, przywódcy osady. Vaturas był siostrzeńcem Quentina, od kiedy jego rodzice zgineli w czasie ataku na Khorinis. Lecz nie było czasu na rozpamiętywania, bo chłopcy właśnie wchodzili do Piramidy. W fotelu na krańcu sali siedział Quentin, mężczyzna po 60-siątce i bardzo schorowany. Miał pecha, ponieważ kiedyś zjadł Orkowy Aloes i od tego czasu choruje i prawie nie może funkcjonować. - Wuju, witaj. - na wstępnie powiedział Vaturas i stanął przed Quentinem - Mam dobre i złe wiadomości. Której wuj chciałby posłuchać pierwszej? - zapytał - Siadaj, siostrzeńcze, siadaj - słabym głosem rzekł wuj i pokazał dwa krzesła obok. Kiedy tylko chłopcy usiedli powiedział - Zacznij może najpierw od złej wiadomości. Potem przekaż dobrą. - Dobrze wuju. Zła wiadomość to ta, że kiefy uciekałem, zobaczył mnie patrol orków. Uciekłem, lecz boje się, że orki już wiedzą, gdzie mniej więcej mieszkamy. - ze smutkiem skończył Vaturas. - To źle. Ale nie gniewam się. Palisada prawie skończona, a poza tym nie każdy zdołał uciec przed orkami. A teraz dobra wiadaomość. - Dobra to taka, że zdołałem ukraść dwa udźce dzika i trzy pieczone kretoszczury. Oto one - powiedział chłopak i pokazał łup leżący na ziemi. - To dobrze. Dawno nie otrzymywaliśmy dostaw z Latarnianej Wsi. Miejmy nadzieję, że nic im sie nie stało. Teraz wracajcie do domów. Pa. - powiedział Quentin i machnął ręką. Była to wyraźna odprawa. Chłopcy wstali, skłonili się i odeszli. Oli porzegnał się z Vaturasem przed namiotem, a Vaturas poszedł do lepianki przy palisadzie. Mieszkał tam od kiedy skończył 16 lat. Wszedł do lepianki i zasnął. Śnił mu się raj, kaniony, doliny i ruiny. Śnili mu się ludzie ze zbrojami w kształce głow cieniostworów i magowie w niebieskich szatach. Próbował podbiec do mężczyzny w szacie, lecz nie mogł. Nagle odezwał się przeraźliwy głos. Vaturas zerwał się z koi. Znał ten odgłos. Atakują osadę. Chłopak podbiegł do ściany, wziął maczetę, łuk i strzały i wybiegł na ulicę. Mężczyźni krzątali się przy broni a chłopcy nosili pasncerze. Wiele kobiet i starszych ludzi dokańczało palisadę. Vaturas pobiegł między tym zgiełkiem do Piramidy. Na szczycie płoneły stosy sygnałowe. Miasteczko wzywało pomocy. Szybko wbiegł po schodach i stanął w sali na fotelu siedział Quentin, w pełnej zbroi. Obok niego stał postawnie zbudowany mężczyzna, z dwuręcznym mieczem w dłoni. Czerwony pancerz i hełm zdradzały przynależność do Łowców Orków. Rozmawiał z Quentinem. Obok stał Oli. - Hej, Vaturas! Tutaj jestem podejdź. - powiedział spod ściany Oli. Vaturas natychmiast się zjawił. - Co się dzieje? Bandyci czy... orkowie? - z lękiem spytał chłopak. - Orkowie - westchnął Oli - Ten mężczyzna nazywa się Morgahard i przybywa z Miasta Dwóch Wież. Niedawno zwiad Łowców widział jak conajmniej setka orków maszerowała przez puszcze w naszym kierunku. Będą tu niedługo. - Och! - westchnął Vaturas. To była przecież jego wina. - Ale co... - nie dokończył Oli gdy nagle... ŁóP!! Chłopcy i przebywający w Piramidzie wybiegli na zewnątrz i zobaczyli coś, czego na pewno nie chcieli oglądać. Orkowie, chyba setka, wliła taranem w palisadę. Lecz zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, brama wyleciała w powietrze. Orkowie atakowali Piramidale Miasteczko.
Rozdział III - Bitwa o Piramidę: - O Innosie... - powiedział Oli. Rzeczywiście, miał ku temu powody. Orków była co najmniej setka, połowa to łucznicy, z pięciu szamanów. - Tak, teraz przydałby się Innos. Ale go nie ma, więc my sami sobie poradzimy! - krzyknął Morgahard i wyciągnął piękny dwurećzny miecz Łowcy Orków. Mienił się w słońcu nieczym kryształ. Nagle po schodach wbiegł strażnik bramy. - Quentinie! Nie zdołamy utrzymać ich przy zgliszczach bramy! - powiedział - ?le Rotherania, bardzo źle. Ilu żołnierzy i ogółem, ilu zdolnych do walki? - zapytał zdenerwowany Quentin. - Ich jest około setka, może więcej. Nas jakaś pięćdziesiątka. Z tego dziesięciu to łucznicy. Ale jesteśmy dobrze wyszkoleni. - poza tym nie bralem pod uwagę tego Łowcy Orków co ich rozgramia dziesiątkami i ciebie Quentinie. No i ci dwaj tutaj. - tutaj skłonił się przed chłopcami. - Dobrze! Więc do bitwy! Do bitwy, walczmy za Innosa! - krzyknął Oli, zeszkoczył ze schodów i wyciągnął łuk. Naciągnął strzałę i puścił. Najbliższy ork padł. Za jego przykładem poszli Vaturas, Rotheran i Quentin. Potem opowiadano o Quentinie Dwa Razy Młodym, poniewż w czasie tej bitwy stał się tak groźny dla wroga, że wyglądał jakby zaledwie 20-dziestkę skończył. Za to Vaturas toczył w lepiance pojedynek z orkiem-elitą. "Pamiętaj synu, kiedy cię atakuje ork, staraj sięgo zmęczyć. Wtedy wygrasz" przypomniał sobie radę ojca Vaturas. Wymijał cisy, samemu ich nie zadając. Z daleka wyglądało to jakby taniec. Nogi Vaturasa pracowły, a ork zaczynał się męczyć. Ruchy stawały się coraz wolniejsze... W końcu weszli na dach lepianki. Ork-elita już prawie dogorywał gdy... - Aaaa! - krzyknął Vaturas i zobaczył strzałę orka w swoim lewym ramieniu. Upadł na kolana. Ork szykował się do ostatecznego ciosu gdy... Vaturas resztką sił wbił maczetę w brzuch potwora. Ork spadł z dachu powalając łucznika-orka. Sam bohater też osunał sie na plecu. Kątem oka dostrzegał Morgaharda, rąbiącego orki jakby były zbożem na polu. Trochę dalej ujżał na dachu lepianki Oliego z pięcioma łucznikami. Wymieniali ogień z orkami-łucznikami. Przy brami stał Quentin, mląc swoim mieczem na dwie strony. Lecz nawet mimo Łowcy Morgaharda czy Quentina, nie mogli wygrać. Było orków za dużo. Nagle... - Za Innosa, Łowcy Spod Wież! Do bitwy, zmielimy te pomioty Beliara! - usłyszał Vaturas podniecony głos a potem tętent kopyt. To byli Łowcy Orków. Byli urataowani. Vaturas nie zdążył jednak usłyszeć wiwatów ludzi, ani jęków orków. Zemdlał.
Rozdział IV - Tajemniczy Saturas: Vaturas powoli otworzył oczy. Bardzo powoli, gdyż piekły go powieki. Ledwo co otworzył oczy, zobaczył nad sobą niskie sklepienie i ozdobione ściany. Był pokój Quentia. O ściany opierały się czarne zbroje, na stolę piętrzył się stos papierów. Łóżko było nakryte jedwabną pościelą. Bohater zauważył też w biurku zgarbioną postać wuja. Jego zatroskana mina świadczyła o zmartwieniu. Vaturas powoli się podniósł. Plecy bolały go jak nigdy, głównie w miejscu, gdzie utkwiła strzała orka. - Dzień dobry, wuju. - Witaj siostrzeńcze! - zakrzyknął Quentin widząc Vaturasa siedzącego na łóżku - Jak się spało? - Dobrze. Dawno nie byłem w tej komnacie. Ale teraz chciałbym się dowiedzieć co się stało. - z zapałem zapytał chłopak. Twarz Quentina opuścił uśmiech. - Wygraliśmy bitwę. - jakby do siebie powiedział przywódca wioski. - Więc czym się troskasz? - zapytał zdziwiony bohater - Chodzi o to, że... a właściwie. Opowiem od początku. - powiedział Quentin i usiadł na łóżku - Więc tak. W środku bitwy myśleliśmy, że wszystko stracone. Rotheran zginął u mego boku, Oli był ciężko ranny. Wtem właśnie Oli zobaczył ciebie ze strzałą orka w plecach. Krzyknął "NIEEEE!!!" i przeskoczył do twojej chatki. Zaledwie znalazł się przy tobie, usłyszeliśmy róg i wołanie. Był to Ród Łowców Orków. była ich chyba dwusetka. A wszyscy na rudych koniach zakutych w lagry (lagra to pancerz dla konia). Po chwili przyglądania się, ruszyli galopem na orki. A cóż wtedy potwory zrobiły? Coś bardzo głupiego - same wbiegły pod kopyta koni Łowców. Tak był mniej więcej koniec bitwy. - Więc czym się martwisz? Przecież wygraliśmy - zapytał znowu Vaturas - Martwię się tym, że jeden elitarny ork uciekł. Oni są wytrzymali. Pewnie dotrze do Orklinu i sprowadzi posiłki. A tych posiłków według mnie nie będzie mniej niż tysiąc. - potępiająco rzekł Quentin. Bohater milczał. Jeżelu na Piramidalną Wioskę wmaszeruje tysiącjednostkowa armia, nawet trzystu pozostałych Łowców nie pomoże. Zatem co zrobi Quentin? Po chwili Vaturas uznał, że trzeba wyść na zewnątrz. Quentin zdążył wyjść. Vaturas właśnie zmierzał w zbroi do wyjścia, kiedy zatrzymał go Oli. - Nie pali się! Zaczekaj! - powiedział - Wiem, wiem. Co sie właściwie stało? Aha, i dzieki za ratunek. - Nie ma sprawy. Poza tym Morgahard oczekuje ciebie i mnie w górnej komnacie. - No to choćmy. Po chwili wspinania się doszli do komnaty górnej. Na fotelu siedział jak zwykle Quentin a obok stał Morgahard. Rozmawiali. Chłopcy podeszli do nich. - No no. Oto nasi mali bohaterowie. - szostkim głosem rzekł Morgahard - Jako, że polecił mi was Quentin, wybieram was do specjalnego zadania. Wyruszycie na czele Armii Piramidy, u boku mojego i Quentina. Będziemy maszerować na obóz orków, rozbity w pobliżu. Na razie stacjonuje tak tylko pięćuset orków, więc mamy szanse, bo nas jest trzysta pięćdziesiąt, dzięki posiłkom z Latarnianej Wsi. To jak? - Ja się zgadzam - powiedzieli jednocześnie. - Świetnie. Wyruszamy za godzinę. Własnie przyjechała karawna handlarzy z Latarnianej Wsi. Odwieccie ich. Mają ciekawe zbroje i broń. Dają towar za o połowę niższą cenę. - z niesmakiem powiedział Quentin. Chłopcy tylko skineli głowami i wybiegli na ulicę. Widok trochę ich porzestraszył. Wiele namiotów było spalonych a lepiank zniszczonych. Za to przy palisadzie stały dwie przyczepy. Przy nich kłebili się mężczyźni. Bohaterowie natychmiast do nich podbiegli. Zatrzymali się przy straganie na uboczu, prawie nie uczęszczanym. Stał przy nim wysoki, łysy człowiek. Miał na sobie niebieską szatę i głęboką opaleniznę. Podeszli do niego. - Witajcie dzieci. Nazywam się Saturas i jestem starym alchemikiem. Sprzedaje egzotyczne, lecz niestety drogie towary. - ze smutkiem zakończył. Miał głęboki, przenikliwy głos. Oliego i Vaturasa aż dreszcz przeszedł. - Witaj, alchemiku. - zaczał Vaturas - Nazywam się Vaturas a to mój przyjaciel, Oli. - Vaturas... To imię przypomina mi starego przyjaciela. Ale nieważne. Czego potrzebujecie? - zapytał dziwnym głosem Saturas. - Więc tak... kilka strzał i łuk, jakiś dobry proszę. Następnie... skórzana zbroja i zbroja na wojownika, najlepiej wytrzmała. No i broń białą. Też dobrą. Dysponuje 120 sztukami złota. - powiedział wyliczając na palcach Oli. - Łuk... mam coś specjalnego. - powiedzaiał tajemniczy handlarz i wyjął spod blatu czerwony łuk, jakby płonący. - Uau... - powiedział Oli przewieszając go sobie przez ramie. Otrzymał też kołczan pełen strzał. - Dalej zbroje. Też mam coś na składzie. Chociaż nie... nie mogę. Chociaż. - namyślał się Saturas i po chwili machnął ręką i dał Oliemu piękną zbroję z płytek pancerza pełazcza. Była to zwykła zbroja, lecz emanowała czymś niezwykłym. Dalej znowu zaczął się namyślać i po chwili nachylił się nad Vaturasem. - Mam na składzie coś NAPRAWDę spcecjalnego. Chcesz to dostać? - tajemniczo rzekł alchemik. Chłopak jedynie pokiwał głową. Wtem Saturas schylił się nad skrzynią i wyjął z niej zbroję i oręż. zbroja była znajoma. Oręż zaś był identyczny jak ten który nosił Morgahard, tyle, że lżejszy. A zbroja... - Ona jest z mojego snu! - szepnął do siebie Vaturas. Była to bowiem zbroja z głową cieniostwora. Saturas najwidocznej niczego nie usłyszał i poprostu dał ją Vaturasowi. Ten ją przymierzył. - Piękna - zdołał jedynie wykrztusić Oli. - Ile więc to będzie kosztować? - Vaturas obrócił się do stoiska, lecz Saturasa już nie było. "Ciekawe gdzie zniknął?" pomyślał Vaturas. Lecz nie miał zbyt na to wiele czasu, bo usłyszał róg. Szybko pobiegł przed bramę. Stała tam kolumna ludzi. Morgahrd kazał im ustwaić się obok siebie i powiedział. - Na wojne! W imie Innosa! - krzyknął i kolumna ruszyła. Zapadała noc.
Rozdział V - Ostatni Marsz Quentina: Kolumna Armii Piramidy maszerowała przez puszczę kierując się do obozu orków, który miał się znajdować w pobliżu rzeki Lurany. - Morgahard, czy jeszcze daleko? - znudzony spytał Oli i ziewnął. - Nie bądź taki szybki młodzieńcze. Gdybyś codziennie walczył z orkami, to by ci się odechciało. - Dobra dobra, tylko mnie sieżbi ręka do tego nowego łuku. - Jak cię będzie za bardz... - nie skończył Łowca gdy nagle żełnierz obok padł ze strzałą w brzuchu. - Co do Inn... - zaskoczony powiedział Quentin kiedy na Armię Piramidy sypnął się grad strzał. Nagle z pomiędzy drzew wyskoczyli zielonoskórzy. To była wyraźna zasadzka. Armia była otoczona. - Do ataku! - krzyknął Vaturas i uciął łeb najbliższemu orkowi. Reszta armii poszła za jego przykładem. Morgahard razem z Łowcami pokazał co potrafi. Zwartą granadą przebijali się wciąż na przód prosto przez nieprzyjacielskie wojska. Quentin, mimio sędziwego wieku mlął przeciwników jak wiatrak mieczy. Z boku Oli szył strzałami w eilte orków. Co jakiś czas któryś się zapalał. Za to Vatutas stał przy drzewie oparty o nie placami. O dziwo, miecz ciął nawet pancerze i broń elitarnych orków, a pancerz odbijał każdą strzałę. "Alchemik. Jasne. Ten Saturas to na sto procent był mag" pomyślał. Ale Vaturas znowu zaczął odczuwać wrażenie, że nie wygrają. Z lasu ciągle wylewali się orkowie. Z drzew sypał grad strzał. Nagle... U boku Vaturasa padł szaman orków. W reu trzymał dziwny kamień z wygrawerowaną kulą. Vaturas podniósł ją i nagle obudziła się w nim przemożna chęć krzyknięcia czegoś. Próbował to zatrzymać, ale nie mógł. Oczy zaszły mu mgłą. Nagle wbrew swej woli wrzasnął - DIESPAEL!!!! - wrzasnął i z kamienia wystrzaliła kula ognia trafaijąc korony drzew. Podpaliła wszystko. Przerażeni łucznicy orków zaczeli zeskakiwać z drzew i biegać w tą i z powrtem. Reszta wojsk nieprzyjacielskich zaczeła odsuwać się od lasu prosto w miece Armii Piramidy. Chłopaka dobiegł głos Morgaharta - Wycofują się! Zabić ich, w imię Innosa! - rzasnął i cała Armia Piramidy ruszyła na orki. Gdyby ktoś widział to z góry lub z urwiska, zaprłooby mu to dech w piersiach. Po prawej ludzie w czerwonych zbrojach i z połyskujacymi mieczmi. Z lewej masa orków, w skórach i z toporami. A wszystko to oświetlał blask ognia. Lecz wróćmy do właściwej bitwy. Zielonoskórzy, oszołomieni i palący się, nie mogli dotrzymać pola do perfekcji wyszkolonym Łowcom Orków. Było wiadomo, że orki ulegną. Kiedy już Morgahard i Łowcy wbili się klinem w nieprzyjaciół, ci zaczeli uciekać. Wszyscy wrzeszczeli i podskakiwali z radości. Nawet Morgahard puścił wodzę radości i wreszczał najgłośniej. Po wrzawie Armia Piramidy postanowiła rozbić obóz na ścieżce. Szybko zakończono rozkładanie obozu i wszyscy poszli spać. Rano Oli obudził se wesoły. Nie zastał jednak w namocie Vaturasa. Szybko się ubrał i wyjżał na ściezką. - Hej Vaturas! - krzyknął chłopak i zobaczył bohatera klęczącego na ścieżce trochę dalej. - Hej, Vaturas! co się stał... Oli zamilkl bo zobaczył milczacego Vaturasa nad ciałem wojownika. Nad ciałem Quentina. - On zginął. - powiedział bohater i uronił jedną łzę nad ciałem Quentina.
Rozdział VI - Wyprawa i Zemsta: Ranek w obozie na ścieżce. Vaturas ciągle klęczy przy martwym ciele swego wuja. Oli stoi obok niego. Po chwili cała Armia Piramidy budzi się. Morgahard podszedł do chłopców. Kilka razy otwierał usta, żeby coś powiedziec, ale za kazdym razem się powstrzymywał. W końcu zdołał wyksztusić jedynie - Wracamy do miasteczka. Wtedy dopiero Vaturas wstał. Milczący poszedł z Olim do namiotu. Kiedy tylko się w nim znaleźli Oli zapytał - Co się stało? - Kiedy wyszedłem rano na zwiad żeby sprawdzić, czy nie przezył żadan ork ujrzałem z daleka zbroję wuja. Podszedłem i zobaczyłem.... jego... - nie dokończył Vaturas i zaksztusił się. - Przykro mi. - zdołał jedynie powiedzieć Oli. Lecz Vaturas nie słuchał go. Był zajęty inną myślą. Myślą o zemście. Chwilę później wstał i wyszedł w zbroi i uzbrojony z namiotu. Widać było Łowców Orków niosących Quentina na noszach. Cały okryty był płaszczem a zbroia była starannie wypolerowana. Dwaj przyjaciele podeszli do Morgaharta - Co teraz? - zapytał Vaturas - Wracamy do Piramidalnego Miasteczka. Potem ja i moja ekpia wracamy do Miasta Dwóch Wież. Wieść o tym co się stało musi dotrzeć do Wielkiego Łowcy Gorna. - zakończył Łowca szorstkim głosem. - Czy mogę się zabrać z tobą? - zupełnie nieoczekiwanie powiedział Vaturas. Chciał zobaczył Wielkiego Łowcę który podobno był najlepszym wojownikiem na wyspie. Ale głównie wyruszał, aby dokonać zemsty. Zemsty na orkach... Morgahard przyjżał się uważnie bohaterowi. Oli jedynie mrugnął oczami i rozdziawił usta ze zdziwienia. - Jesteś w dobrym wieku na Łowcę Orków. Jednak musisz sobie zdać sprawę, że trening jest ciężki i bardzo brutalny. Jednak Łowcy zajmują wysoką pozycję wśród ludzi na wyspie. Wielu z nas wyplyneło na kontynent, by nigdy nie powrócić. Jedynym, który powrócił, jest Wielki Łowca Gorn. Na pewno tego chcesz? - Tak. - stanowczo rzekł Vaturas - A ja idę z nim. - oświadczył Oli - Oczywiście, że idziesz z nim, panie Oliweriuszu. Was nie da się rozdzielić. - zaśmiał się Morgahard. Lecz po chwili umilkł bo usłyszał róg. Vaturas poznał ten róg. Orki... - Naprzód, do walki ludzie! - krzyknął jeden z Łowców ale Morgahard go zatrzymał - Nie Tuor! Nie pokonamy ich! Jest nas za mało, a ich pewnie więcej niż wczoraj w nocy. Za mną, niech wasze nogi natchnie Innos! - powiedział Morgahard i zaczął biec. Reszta poszła za jego przykładem. Zacząć się szaleńczy wyścig. Orkowie byli nistety szybsi. Po jakimś czasie Armia Piramidy wybiegła na pole przed miasteczkiem. Szaleńczy wyścig jużsię koćzył. Nagle z dwóch stron wypadli z lasu orkowie. Biegli jak cieniostwory. Z lasu zaczeły się wyłaniać niezliczone wojska. Lecz palisada był otwarta. Ta omocniona wytrzymałaby atak. Lecz Armia Piramidy nie zdąży. Nagle... - AAAAA!!!!! ZA INNOSA!!!! - ktoś krzyknął obok Vaturasa. Był to Tuor. Razem z piędziesiątką Łowców zaatakował orki. Teraz wszystkie oddziały skupiły się na nich. - Teraz szybko!! - krzyknął Morgahard do Łowców Orków i chłopców. Odłączyli się od reszty i wbiegli w las. Reszta Armii Piramidy wbirgła do Miasteczka i ledwie zdążyła zamknąć bramy. Vaturas spojrzał po raz ostatni na Piramidalne Miasteczko. Zaczynała się jego wyprawa. Wyprawa ku Zemście...
Rozdział VII – Ruiny Klasztoru Innosa: - Dalej ludzie! Dalej! Orkowie nas doganiają! – Wrzeszczał Morgahard. Widać, ze był długo szkolony, po wielu godzinach biegu, nie męczył się. Lecz co do jednego miał rację – orkowie byli coraz bliżej. A Vaturas i Oli byli bardzo zmęczeni. - Hej! Morgahard! Zwolnij trochę! – Krzyknął z rozpaczą Oli. Lecz Morgahard tylko przyspieszył. Nie miał zamiaru zostać przystawką w zupie orków. Po jakimś czasie Vaturas usłyszał coś, czego się spodziewał najbardziej: róg orków. Po krótkim czasie, Łowcy skręcili w kierunku rzeki Lurany, płynącej do Jeziora Innosa. Kilka lat temu stał tam klasztor Innosa, teraz były to tylko smętne ruiny. „Najwidoczniej Morgahard kieruje się do ruin” zdał sobie sprawę Vaturas. Lecz nie mogli zdążyć. Orki były o zaledwie krok. Lecz Vaturas już widział srebrne koryto Lurany... - Do rzeki! JU?!!!! – Wrzasnął w niebogłosy Morgahard i wskoczył do rzeki. Za jego przykładem poszli Łowcy Orków. Jedynie dwaj chłopcy stali na brzegu. - DO WODY!!! JEŚLI WAM ?YCIE MILE!!! – Wrzeszczał Morgahard. Wtem Oli powiedział - My nie umiemy pływać... Morgahard jedynie popatrzał zdziwiony na chłopców i odpłynął z prądem. Reszta Łowców też. - Ej!!! A MY!!! – Krzyknął Vaturas. Ale nie otrzymał odpowiedzi. Przez chwilę bohaterowie stali na brzegu rzeki i patrzyli w dal. Lecz po chwili... - AAAAAAA!!!! – dał się słyszeć odgłos z lasu. Vaturas i Oli popatrzyli po sobie. Znowu te potwory… Nagle cała masa zielonoskórych wypadła z między drzew. „Jak umierać, to umierać z honorem” pomyślał Vaturas i wyciągnął miecz. Oli napiął cięciwę i nałożył strzałę. Nie mieli zamiaru się poddać. Nagle... - Ach! – Krzyknął znowu, bo odczuł palącą potrzebę sięgnięcia do plecaka. Chciał się powstrzymać, ale nie mógł. Ból się nasilał. W końcu Vaturas wyjął z plecaka dziwny kamień znaleziony przy orkowym szamanie. I znowu ból się nasilił. Zrób to... Mówił głos w jego głowie. Lecz Vaturas się opierał. ZRóB TO!! Głos krzyknął i Vaturas musiał ulec. Podniósł kamień w górę i ryknął - DIASPAEL!!! – Ryknął i jak dzień temu z kamienia wyleciała kula ognia, trafiając w pierwszy szereg orków. Ci padli jak rażeni gromem, a drugi szereg się zapalił. Oli napiął cięciwę i puścił. Ork padł. Lecz orków i tak było więcej. Oli stracił nadzieję. Znowu napiął cięciwę i puścił. Padł kolejny ork. Nagle przed bohaterami pojawiły się z nikąd dwie postacie w czerwonych szatach - Krematoria! – Spokojnymi głosami powiedziały postacie. W dłoniach również trzymali dziwne, czarne kamienie. Kiedy tylko słowa zostały wypowiedziane, nad orkami pojawiła się czerwona chmura. Przez chwilę orki stały pod chmurą i śmiały się. Ale niedługo potem z chmury zaczął padać... ogień. Mężczyźni w szatach podbiegli do bohaterów, sterczących z otwartymi ustami i chwycili ich za dłonie. Bliższy, o ciemnej skórze powiedział - Trzymajcie się. – Miał głęboki, przenikliwy głos, podobny do głosu Saturasa. - Co się dzi… - Chciał zapytać Vaturas ale nie zdążył, bo człowiek obok wyjął inny kamień i podniósł go w górę. Błysnęło niebieskim światłem i w jednej chwili, bohaterowie znaleźli się w podziemiach. Po chwili mężczyźni zdjęli kaptury. Jeden miał na sobie czerwono-beżową szatę i na plecach miał kostur. Drugi miał na sobie czerwono-czarną szatę, a przez plecy miał przewieszony długi kij. - Co wy sobie myślicie! – Krzyknął mężczyzna w czerwono-czarnej szacie. – Mogliście zginąć! Skąd wam przyszło do głowy, żeby wałęsać się po nocy z łukiem i mieczykiem?! - Opolosie! – podniósł głos mężczyzna obok, otrzepując się z kurzu. – Opolosie! Co ci mówiłem o krzykach w Świątyni? – zapytał spokojnym, niskim tonem głosu. Miał przystrzyżone, ciemnosiwe włosy. Oczy były przenikliwe i sprawiały wrażenie rentgena. - Mówiłeś, Mistrzu Miltenie, że krzyki w Świątyni burzą równowagę między Beliarem a Innosem. Przepraszam, za moje zachowanie, Mistrzu Miltenie. – Zakończył z ukłonem. - Dobrze więc. W ramach pokuty przejdź się po ruinach i sprawdź, czy nie ma tam orków. Niech Innos będzie z Tobą. – Powiedział Milten i skłonił głowę. - I z tobą, Mistrzu Miltenie. – Odpowiedział Opolos, również skłonił głową, nałożył kaptur i wyszedł. Chwilę Mistrz Milten patrzał się w schody. W końcu Vaturas powiedział - Eee…Dziękujemy za ratunek. Milten odwrócił się do chłopców i powiedział czułym głosem - Może przejdziemy do jadalni? Bohaterowie przytaknęli jedynie głowami i poszli za Miltenem. Prowadził ich długimi korytarzami, aż w końcu doszli do wielkich, dębowych drzwi. Mistrz Milten pchnął drzwi i wprowadził ich do długiej, zastawionej ogromnym stołem sali. Przy każdym miejscu stało krzesło z posiłkiem. - Proszę, siadajcie. – Powiedział Mistrz Milten i wskazał dwa miejsca przy końcu stołu. Vaturas i Oli od razu siedli i złapali za jedzenie. Po co najmniej jednym dniu byli wściekle głodni. Za to Milten usiadł przy nich i wcale nie zaczął jeść. Patrzył się dziwnym wzrokiem na plecak Vaturasa. Kiedy bohaterowie napełnili brzuch, Oli powiedział - Dziękujemy za pyszny posiłek. A tak właściwie, to gdzie jesteśmy i kim jesteście wym, którzy nas uratowaliście? Milten westchnął i zaczął - Jesteśmy w Świątyni Innosa, leżącej pod dawnym Klasztorem Innosa. Dwa lata temu orki najechały klasztor i zburzyły jego konstrukcje. Zginęli prawie wszyscy Magowie Ognia, oprócz mnie i Opolosa. Od tego czasu żyjemy tutaj, w podziemiach. - A czemu nie wyruszyliście do Miasta Dwóch Wież czy do Latarnianej Wsi? – zapytał Vaturas. - Nie zrobiliśmy tego, ponieważ mieszka tam Hrabia Arto. – z niesmakiem zakończył Milten. - A kim jest... – nie skończył Vaturas, bo mag rzekł. - Jutro będzie czas na rozmyślania. Teraz kładźmy się spać. – szybko powiedział mag i wskazał drzwi w rogu – Tam będzie wasza sypialnia. Wstał i zaprowadził Oliego i Vaturasa do pokoju. Kiedy tylko weszli do pokoju i rzucili się na łóżka, natychmiast zasnęli.
Rozdział VIII - Gedwey Insangia: Vaturas stał u progu ogromnej świątyni. Wokół przechadzali się magowie w błękitnych szatach i wojownicy odziani w zbroję podobne do głów cieniostworów. W oddali na wodzie majaczyły majestatyczne statki. Vaturas wyszedł ze świątyni i przeszedł się ulicami miasta. Z okien wyglądały kwiaty, na podwórkach bawiły się dzieci. W oddali, na horyzoncie majaczyła druga świątynia, wysoka, o kształcie wielkiego kryształu. Wznosiła się ponad miastem niczym strażnik, chroniący od zła. Nagle, niespodziewanie, wszystko zaczeło wirować. Ludzie w coraz szybciej zaczeli się poruszać, słońce zachodziło i wschodziło co sekundę. Ludzie poruszali się coraz szybciej... Nagle Vaturas odwrócił się za siebie, w tym szalonym tańcu dnia i nocy. Ze świątyni zaczeli się wysypywać z niewiarygodną szybkością orki. Zalewały miasto. Szalony taniec słońca i księżyca trwał nadal. Przy Vaturasie uformował się bardzo szybko szereg rycerzy. Na przedzie stał wysoki, brązowoskóry mężczyzna o czarnych włosach. Mówił bardzo szybko, usta jakby poruszały się z prędkością światła, Vaturas zamknął oczy... Nagle taniec dnia i nocy ustał. Księżyc zatrzymał się. Bohater powoli otworzył oczy. Stał w ruinach miasta. Za sobą miał ruiny świątyni. Wokół biegały orki zatykając głowy ludzkie na palach. Jedna z głów była głowa Saturasa, inna Morgaharda... - AAAAA!!! - krzyknął Vaturas i usiadł na cały zlany potem. Siadział wciąż na łóżku w Świątyni Innosa. Pokręcił głową i wytarł twarz. W kominku palił się ogień. Fotel był odrócony do ognia. W końcu Vaturas powiedział do samego siebie - To był sen. To był tylko jeden z szalonych snów. - westchnął uspokojony. - Nie, młody Vaturasie. To nie był sen, tylko wizja. - chłopiec podskoczył, bo usłyszał z fotelu głos. Fotel powoli odwrócił się powoli i Vaturas w blasku ognia trzaskającego wesoło w kominku zobaczył Mistrza Miltena. W blasku swego żywiolu wyglądał o wiele poważniej, bardziej szlachecko. Lecz jego nastrój wyrażał zmęczony wyraz twarzy. - Jjjaaakkaa... wiiizjaaa?? - zająkał się chłopak. Szczerze mówiąc, zająkał się dlatego, że zobaczył maga w świetle ognia. - Wizja tego co się stanie, jeżeli nie wyruszysz do Miasta Dwóch Wież. Wizja tego co się stanie... z Jarkendarem. - szybko dokończył mag. Vaturas nie rozumiał nic. - Co to jest Jarkendar? - zapytał - Jarkendar to miejsce, skąd pochodzisz. Widzisz, ty nie należysz do tego świata, do Khorinis. To należysz do TAMTEGO świata, do Jarkendaru. - westchnął Milten i ukrył twarz w dłoniach. Vaturasem ta wiadomość wstrzasneła. - Więc kim był Quentin? - zapytał bohater i łza zakręciła mu się w oku, gdy usłyszał, że Quentin może nie być jego wujem. - Quentin był twoim wujem. Był nim, chociaż odrzucił Jarkendar, nie chciał byś miał życie lepsze niż to, które on miał. - powiedział mag spomiędzy dłoni. Po chwili odkrył twarz i rzekł - Dosyć na dzisiaj. Opolos wezwał mnie do ruin klasztoru, pewnie coś znalazł. Dla Vaturasa było to ucięcie rozmowy. Milten wyszedł a Vaturas obudził Oliego. - Co? - zapytał, kiedy się wreszcie obudził - Mistrz Milten kazał cię obudzić. ale posłuchaj, mam ci coś ważnego do powiedzenia... Vaturas powoli opowiedział Oliemu swój sen i powtórzył słowa Mistrza Miltena. Po opowieści, Oli był już ubrany i rozdziawione usta najlepiej świadczyły o zdziwieniu. - Nic nie mówisz? - zapytał podniecony Vaturas - ?adnych pytań? - Nie. - uciął Oli - Jak mag mówi, żeby o czymś nie gadać, to lepiej tego nie robić. Vaturas po namyśle uznał, że jego przyjaciel ma racje. Po chwili obaj szli już głównymi schodami. Kiedy tylko weszli na górę, zobaczyli coś strasznego. Roztaczały się przed nimi ruiny otoczone, co dziwne, nietkniętym murem. W murze był tylko jeden otwór. Drzwi. - Witajcie w Klasztorze Innosa. - powiedział z ironią Opolos, stojąc za nimi - Mistrz Milten was oczekuje. Ja tym czasem przygotuje posiłek. - powiedział Opolos i zszedł wolno po schodach. Mag stał przy ruinie dużej budowli przy krańcu klasztoru. Pochylał się nad czymś. Bohaterowie podeszli do niego. - Co znalazłeś Mistrzu Miltenie? - zapytał Vaturas - Amulet... - wykrztusił Milten i podniósł w górę dziwny amulet, z czerwonych kryształem. Potem schował do do kieszeni. - Co to było? - zapytał Oli - To był... - nie skończył Milten, bo nagle coś wyłamało drzwi. Opolos wyleciał z budynku. - Usłyszałem grzmot i myślałem, że... O Innosie! - krzyknął Opolos bo zobaczył to, co wcześniej Milten i chłopcy. Przez drzwi w murze wlewali się orkowie. Oli kucnął na jedno kolano, nałożył strzałę na cięciwę, napiął i puścił. Jeden z szarżujących orków padł ze strzałą w gardle. Vaturas wyjął miecz i stanął gotów do walki. Z tyłu Opolos i Milten wyjali czarne kamienie i powiedzieli jednocześnie - Krematoria! Nad orkami znów zawisł czerwony obłok. I znowu orki zaczeły się śmiać pokazują sobie czerwoną chmurę palcami. A z chmury zaczął padać ogień. W sekune orki były martwe. Lecz drzwi i mur poważnie uszkodzone. Po chwili Oli schował łuk, Vaturas miecz a magowie kamienie. Lecz to nie był koniec. Po chwili Milten rzekł - Innosie, miej nas w swojej opiece... - wykrztusił bo przez drzwi wszedła zamaskowana postać. Miała na sobie czarną szatę i kaptur. Spod maski wydobywał się cień. Oli próbował trafić w zamaskowaną postąć, ale chybił. Za to postać podniosła ręke i machneła. Oli wyleciał w powietrze i trzasnął w mur. - NIIEEE!!! - krzyknął Vaturas i podbiegł do Oliego. Ten najwidoczniej zemdlał. - Mistrzu... Poszukiwacz. - wykrztusił Opolos, ale Milten tylko pokiwał głową. Opolos głośno przełknął ślinę i podbiegł do bohaterów. Chwycił obu za ręce i błysneło niebieskie światło. Znaleźli się za mostem. Z ruin dobiegł jeszcze głos Miltena - Posmakuj Światła Innosa, pomiocie z piekieł. Jam jest strażnik Świątyni! GEDWEY INSANGIA!!! - dobiegł Opolosa i Vaturasa dźwięk. Nagle z ruin roztoczył się nieziemski grzmot, nad klsztorem otworzyła się dziura w niebie i wysłała tam błękitny płomień. Po chwili z ruin wydobyła się fala uderzeniowa zmiatając wszystkie drzewa na odległość kilometra. - MISTRZU!! - ryknął Opolos. Ale Vaturas wiedział, że nie ma nadziei. Tago wybuch inkt nie mógł przezyć. Ani Poszukiwacza ani Arcymag.
Rozdział IX - Przez Zgliszcza: Opolos i Vaturas ciągle patrzyli zdziwieni i zasmuceni na ruiny klasztoru, które teraz zdawały się dziwnie dymić. Opolos wciąż nie mogł uwieżyć, że jego Mistrz odszedł. Na zawsze... Za to Vaturas ciągle klęczał przy Olim. On równierz nie mógł uwierzyć, ze człowiek, którego zaczął już uważać za przyjaciela, poświęcił się aby go uratować. Ba! Równierz Opolosa i Oliego. - Mistrzu Opolosie - zaczął Vaturas i spojrzał się w surowa niegdyś twarz maga. Teraz tą twarz przepełniał smutek. - Kim był mag który zaatakował klasztor? - Młody Vaturasie - zaczął Opolos i odwrócił się do bohatera - Ten MAG który nas zaatakował, to najbardziej straszliwy ze sług Mistrza Cimności, Beliara. Była to istota zwana Poszukiwaczem. Rada Khorinis uznała, że Poszukiwacze nie stanowią zagrożenia. A właściwe tak przegłosował Hrabia Arto. - tutaj zrobił wsciekłą minę i powiedział - Ruszajmy, przyjaciele, póki świt. Wróg nie będzie wiecznie czekał między drzewami. - powiedział i wstał. - A co z Olim? - zapytał Vaturas. Opolos jedynie westchnął, położył na czole Oliego dłoń i mruknął "Helion". Chłopak zerwał się na równe nogi. - Co się stało? - zapytał. Vaturas, żeby nie przedłużać opowiedział mu całą historię. - Nie. - mruknął zdziwiony pod koniec historii. - Tak. - uciął rozmowę Opolos i ruszył w dal ścieżką. Bohaterowie wymienili spojrzenia i ruszyli za nim. Ścieżka z ruin klasztoru była długa i kręta. Po chwili bohaterowie ujrzeli przed sobą kaplicę Innosa. Opolos już chciał zaproponować postój w kaplicy, gdy migneło tam niebieskie światło. Bohaterowie staneli jak wryci. Wymienili pospieszne spojrzenia. "Poszukiwacz?" pomyslał Vaturas i przesunął se trochę dalej. Nagle coś go chwyciło za ramię. Był to Opolos - Jeżeli to naprawdę Poszukiwacz, to pójdę z tobą. Oli, zostań i pilnuj terenu. Gdyby co, zawołaj. - Dobra. - odparł Oli i usiadł pod drzewem. W tym czasie Opolos i Vaturas przedzierali sięprzez krzewy, aby okrężną drogą dojść do kaplicy. Opolosowi przychodziło to z trudnością, ponieważ miał na sobie szatę. Po wielu minutach katorgii, Opolos i Vaturas dotarli do kaplicy. ?eczywiście, ktoś tam stał. Opolos wyjął kij, Vaturas miecz. Już mieli skoczyć na postać w szacie gdy odwróciła się ona. Był to... - Mistrz Milten! - powiedział Opolos i podbiegł do arcymaga, chowając kij. Vaturas też podszedł do Miltena. - Hej Oli! Choć! - krzyknął bohater. Spomiędzy drzew wypadł Oli. Stał chwilę jak wryty, po czym podszedł równierz do Miltena. - Jak przeżyłeś ten wybuch, Mistrzu? - spytał zdziwiony Oli. - No cóż, Innos był ze mną. - zażartował Milten i wszyscy zaczeli się śmiać. Kiedy tylko śmiechy ustały, mag powiedział. - Tak naprawdę, to zdołałem się przenieść w ostatniej chwili. Kiedy tylko promień gedwey insangia trafił w posadzkę, przeteleportowałem się. Jednak zakłócenia magii, sprawiły, że znalazłem się tutaj wolniej. Przez chwilę wszyscy stali patrzac się na siebie. W końcu Opolos przerwał niezręczą ciszę. - Możę wrócimy do klasztoru, Mistrzu? Ci dwaj świetnie sobie poradzą. - rzekł. - Nie Opolosie. Ty wracaj do Świątyni, ja pójdę z tymi chłopcami aż do Miasta Dwóch Wież. Bo zgaduje, że tam chcecie się udać, prawda? A z tobą Opolosie, niech Innos będzie. - zapytał Milten. Opolos skinął głową i przeteloprtował się. - Tak Mistrzu. Tam się udajemy. Chcemy donieść Wielkiemu Łowcy Gornowi, że Piramidalna Wioska została prawie doszczętnie zburzona. Poza tym chcemy się policzyć z Morgahardem. Zostawił nas przy brzegu. Gdyby nie wy, pieklibyśmy się dzisiaj na ruszcie. - powiedział Oli. - Morgahardem? Zostawił was? - zapytał zdenerwowany Milten - Tak. I na dodatek wiedział, że w pobliżu jest cała masa orków. Ale to nieważne. Teraz musimy się dostać do Miasta Dwóch Wież. -powiedział Vaturas. - W zupełności się z tym zgadzam. - rzekł Milten i zaczął iść drogą. Chłopcy pobiegli za nim. Szli z dobrą godzinę, zanim wyszli z lasu. Ich oczom ukazało się rozwidlenie. W samym środku majaczyły spalone riuny karczmy. Daleko na prawo unosiły się dymy z pieców hutniczych miasta Orklin. Na lewo rozciągały się aż po horyzont połacie zwęglonej, spalonej i szarej ziemi Zgliszcz. Nad tym smętnym pobojowiskiem wznosiła się niewielka góra. Połączona była z drugą i trzecią górką. Tam leżało Miasto Dwóch Wież. Milten popatrzył się w dwie strony i zaczął iść w stronę Zgliszcz. bohaterowie, jako że nie mogli zrobić nic innego, poszli za nim. Po chwili trawa zaczeła rzednąć, drzewa zanikać i w końcu weszli na szarą ziemię Zgliszcz. Była gorąca i palila stopy. Vaturas upiekł się pod zbroją z metalu. Lecz Milten stanowczo wybierał szlaki i ciągle, mimo urwiski i rozpadlin, zmierzali w stronę trzech górek. Po jakimś czasie Milten stanał. Oli wpadł na niego, a Vaturas na Oliego. - Słyszycie... - szepnął mag. Bohaterowie zaczeli nasłuchiwać. niedługo potem też coś usłyszeli. Rogi orków... Najwidoczniej cała banda orków zmierzała w tę stronę. Milten wyjął runę (bo Vaturas zdał sobie sprawę, że te magiczne kamienie to runy) i stanął w pozycji ataku. Vaturas wyjął miecz, a Oli łuk. Kiedy tylko oddział orków pojawił się na horyzoncie, Vaturas znowu odczuł palącą potrzebę sięgnięcia po runę. Nie miał zamiaru skazywać sięna cierpienie, więc odrzucił miecz i wyjął runę. Wysunął się naprzód. Za nim wysunął się Milten. Kiedy orki zaczeły szarżować, naraz rykneli - Krematoria! - krzyknął Milten - Diaspael! - krzyknął Vaturas. kula ognia trzasneła w trzy pierwsze rzerego, które zapaliły się i runeły na ziemię. Nad ostatnimi trzema pojawiła się czerwona chmura z której zaczął lać się ogień. Kiedy orki padły, jeden na uboczu próbował wstć. Nie zdążył. Świsneła strzała i ork runął na zimię. Kiedy zamieszanie się skończyło, Vaturas schował runę do plecaka i wrócił po miecz. - Skąd masz runę Ognistej Kuli?! - zapytał zdenerwowany mag. - Znalazłem ją przy orkowym szamanie. - chłopak wyjął runę z plecaka - Chceż ją? - zapytał zdziwionego Miltena. - Tak. - powiedział i wziął ją od bohatera - Zastanawia mnie to, jak wiedziałeś jak jej użyć. - Niekiedy odzczuwam palącą potrzebę wykrzyknięcia "diasapel" i krzycz, to runa się uaktywania. To źle? - zapyatał Vaturas. - Nie, ale porozmawiamy o tym w mieście. - powiedział Milten i znów ruszyli w drogę. W czasie wędrówki Oli i Vaturas rozmawiali podnieceni o walce z orkami. W końcu Milten zatrzymał pochód pod jedną z górek. Odwrócił się i powiedział do bohaterów. - Witam was w Mieście Dwóch Wież.
Rozdział X - Skrucha Morgaharda: Milten stał rozpromieniony pod górką. Za to dwaj bohaterowie oglądali z dokładnie szczyt. - Mistrzu Miltenie - zaczął Vaturas - Eeeee... tam nic nie ma. Milten od razu spochmurniał. Po niezręcznym milczeniu rzekł - Nie widać, bo całe miasto jest otoczone barirą iluzyjną. Gdyby nie ona, już na Zgliszczach widzieli byście palisadę i mosty, no i wieże. - powiedział i zaczął iść w kierunku przełęczy między górkami. Oli i Vaturas wymienili pospieszne spojrzenia i ruszyli za nim. Przez chwilę poruszali się wśród zarośli i krzaków. Kiedy tylko weszli na polanę byli mocno pokłuci i podrapani. Ale Milten nie zważał na to. Jedynie podszedł do jaskini w górce i wyjął runę. Vaturas i Oli odsuneli się. Wiedzieli, że z magią nie ma żartów. Milten coś szepnął a z runy wystrzelił żółty płomyk. Natychmiast z drzew i z jaskini wybiegła cała masa Łowco Orków. Oli i Vaturas przysuneli se do Miltena. Mag jedynie stał uśmiechniąty. Po chwili niezręcznej ciszy, z tłumu wojowników wyszedł postawny mężczyzna. Był to... - Morgahard!! - krzykneli naraz dwaj chłopcy i wybiegli na środek. Twarz Łowcy Orków przybrała dziwny wyraz. ni to strachu, ni to obojętności. - Jak mogłeś! - krzyknął Vaturas i podbiegł do Morgaharda. Tuż przed nim drogę zgrodzili mu Łowcy Orków. - JAK MOGŁEŚ!! - wrzeszczał Vaturas i zaczął się wyrywać. Łowcy Orków chwycili do za ramiona i rzucili na ziemię tuż przed Miltena. Morgahard był wyraźnie zażenowany. Oli ukląkł przy Vaturasie i pomógł mu wstać. Milten tylko podszedł do Łowcy. O dziwo, przed nim Łowcy Orków nie zagradzali drogi. Milten w końcu stanął przed Morgahardem. Byli równego wzrostu. Jedyna różnica między nimi była taka, że Milten był trochę starszy. - Zechciałbyś mi wyjawić - zaczął cicho przemawiać Milten swoim przenikliwym acz spokojnym głosem - czemu zostawiłeś tych woje młodych ludzi na pastwę orków? Gdyby nie ja i Opolos, w tym momencie pływaliby sobie w zupie orków. Morgahard otworzył usta i chciał coś powiedzieć, ale język ugrzązł mu w gardle. Po tej rozmowie dwójce bohaterów wydawało się, że Morgahard zmalał, a Mistrz Milten urósł. W końcu szef Łowców przemówił. - Eeeee... mósiałem to zrobić. Jeżeli ci chłopcy nie umieli pływać, to znaczy, że nie powinni żyć. Tak już jest. To dżungla. Przeżyje najsilniejszy. - powiedział Morgahard. Nadal jednak był dziwnie mały przy magu który stał przed nim z uśmiechem na twarzy. - To dziwne - teatralnie żekł Milten - Ale zaczynasz mówić trochę jak Hrabia Arto. - powiedział i znowu jakby urósł, a Morgahard znowu zmalał. Teraz Łowcy byli nie zdziwieni. Byli przestraszeni. Po chwili Morgahard jedynie wskazał wędrowcom wejście do jaskini. Sam udał się na posterunki razem z cześcią Łowców. Stanowcza większość poszła z Miltenem, Olim oraz Vaturasem. Po dłuższej chwili grupa doszła do drabiny. - Tędy dostaniecie się do miasta - żekł najbliżej stojący, czarnowłosy Łowca Orków. Milten skłonił głowę i zaczął się wspinać. Wyglądało to dość dziwnie, bo mag był w długiej szacie. Dwójka bohaterów zaczeła się wspinać za nim. Po chwili zauważyli w górze światło Przespieszyli. Po kilku inutach wyszli z długiego tunelu. Oli i Vaturas oniemieli. Stali w mieście. Nie w masie namiotów i lepianek, tylko w MIEŚCIE! Z domami z cegieł, z gospodą po prawej stronie, z latarnią po lewej. Na osobnej górce stałe jedna wieża, na osobnej druga. Wydeptaną ścieżką chodzili ludzie. Przed nimi stał wielki budynek, za nim wejście do kopalni. Milten zaprowadził ich do gospody "Pod Martwą Harpią". W środku zobaczyli jedynie starego barmana za ladą czyszczącego kufel. - Dobry wieczór, Mistrzu Miltenie. - rzekł barman - Dobry wieczór Orlanie. Dwa pokoje. Jeden dwuosobowy. - powiedział mag i dał barmanowi garść złotych monet. Tan wziął złoto i podał klucze. Trója wędrowców nie zauważyła, że zapadł już wieczór. Wszyscy wspieli się na pierwsze piętro, gdzie położyli się w swoich pokojach. Vaturas rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął.
Wyszukiwarka
Zainteresował Cię temat? Chcesz przeczytać więcej? Znajdź podobne artykuły dzięki naszej wyszukiwarce: