Tenace Mourl
Zamek się nie zawali. Choćby nie wiadomo jakie siły przypuściły na niego atak,
zamek Cascabel nigdy nie runie. Było to jednak dla Menegura marną pociechą.
Menegur był głodny. Właściwie nigdy przedtem nie zdarzyło mu się być głodnym
aż tak bardzo. Studnia w podwórcu fortecy dawała dość wody, by mógł przetrwać
nawet i do Czwartej Ery, ale żołądek z minuty na minutę coraz bardziej
przypominał mu, że potrzebuje jedzenia.
Jak na ironię, w kącie stał cały wóz "zapasów". Kiedy jego armia, siły
Króla Samotnego Królestwa, wycofywała się z Zamku Cascabel, pozostawiając
go na podbitym obszarze, by chronił ich tyły, jego towarzysze pozostawili
mu wóz z zapasami, które powinny były wystarczyć na długie miesiące. Dopiero
w nocy po ich odejściu przejrzał zawartość wozu i odkrył, że nie ma w
nim nic jadalnego. Kolejne kufry, które otwierał, były nieodmiennie wypełnione
bronią ze skóry netcha, pozostałością po wypadzie armii do Morrowind.
Najwyraźniej jego norscy konfederaci uznali, że lekko przeźroczysta materia,
z której wykonana był broń, była suchym prowiantem w galarecie. Gdyby
dunmerzy, z których karawany wykradziono "zapasy", dowiedzieli się o tym,
zwijaliby się ze śmiechu.
Menegur pomyślał, że Aerin, podobnie jak on najemniczka i jego krewniaczka, też uznałaby to za zabawne. Była ekspertem od broni lekkiej i z wielką wiedzą wypowiadała się o skórze netcha. Zaznaczyła nawet wyraźnie, że w sytuacji kryzysowej skóra netcha w odróżnieniu od innych skór nie nadawała się do zjedzenia. Szkoda, że nie było jej w Zamku Cascabel, by mogła docenić znaczenie tego stwierdzenia, pomyślał Menegur, krzywiąc się ze złości. Aerin powróciła do Morrowind jeszcze przed wycofaniem się armii królewskiej, przedkładając życie ściganego zbiega nad wolność w mroźnej prowincji Skyrim.
Po szesnastu dniach pełnienia straży w Zamku Cascabel Menegur musiał pogodzić się faktem, że wszystkie chwasty z dziedzińca zostały już zjedzone. Przeszukał calusieńkie zamczysko: zgniłe bulwy z kompostu - znalezione i zjedzone. Zakurzony bukiet wyszperany w alkowie hrabiny - zjedzony. Pożarte zostały niemal wszystkie gnieżdżące się w zamku szczury i insekty - oprócz tych najsprytniejszych. Komnaty kasztelana, wypełnione po sufit zatęchłymi, niejadalnymi księgami prawniczymi, okazały się zawierać również trochę okruszków chleba. Menegur zdrapał nawet mech z kamiennych ścian. Prawda stała się oczywista: umrze z głodu, zanim jego armia powróci, by zniszczyć szeregi wroga otaczającego fortecę.
"Najgorsze jest poczucie", powiedział Menegur, który już drugiego dnia samotności nabrał zwyczaju mówienia do samego siebie. "Jak blisko znajduje się pożywienie."
Rozległy sad pełen złotych jabłek rozciągał się ar za arem tuż za murami zamku. Wschód słońca otaczał owoce uwodzicielskim blaskiem, a okrutny wiatr przynosił w głąb zamku ich słodki zapach, torturując Menegura.
Jak większość Bosmerów Menegur był łucznikiem, mistrzem walki na daleki i średni dystans. Jednak w bliskim kontakcie z wrogiem - a w takiej sytuacji znalazłby się, gdyby wypuścił się poza zamek i wszedł pomiędzy drzewa, na teren obozu wroga - nie przetrwałby długo. Myśl o tym, że nadejdzie dzień, w którym będzie musiał spróbować, napawała go przerażeniem. Dzień ten jednak właśnie nadszedł.
Menegur po raz pierwszy w życiu założył zbroję ze skóry netcha. Poczuł jej pudrową, niemal aksamitną miękkość. Wyczuwał także minimalne pozostałości po nemantocystach z trującego mięsa netcha, wciąż wibrujących trucizną, choć od jego śmierci minęły już długie miesiące. Wszystko to naraz sprawiło, że poczuł się nagle pełen energii. Aerin znakomicie opisała to doznanie. Z podobną precyzją poinstruowała go też, jak się bronić, używając zbroi ze skóry netcha.
Pod osłoną nocy Menegur wyślizgnął się tylną bramą zamku, zamykając ją za sobą nieporęcznym kluczem. Ruszył w kierunku drzew najciszej jak tylko potrafił, ale i tak dostrzegł go strażnik, który nagle wyłonił się zza drzewa. Zachowując spokój, Menegur wykonywał instrukcje Aerin. Poruszyć się dopiero po tym, jak nastąpi atak. Ostrze strażnika ześlizgnęło się po zbroi na lewą stronę, powodując, że młody człowiek stracił równowagę. Na tym polegał sekret: należało być przygotowanym na przyjęcie ciosu, a następnie wykonać lekki zwrot, odwracając kierunek siły cisu, pozwalając, by błonowata zbroja chroniła przed zranieniem.
Używaj siły przeciwnika przeciwko niemu - jak mówiła Aerin.
Po drodze do sadu zaliczył jeszcze kilka bliskich spotkań, ale każdy cios siekiery, każde cięcie miecza kończyło się w podobny sposób. Z naręczami jabłek Menegur w swojej zbroi pognał z powrotem do zamku. Zamknął za sobą tylną bramę i rzucił się na jedzenie.
Tydzień po tygodniu Bosmer wykradał się do sadu po pożywienie. Strażnicy zaczęli przewidywać jego naloty, ale Menegur unikał wszelkiej regularności i zawsze podczas starcia pamiętał o tym, by poczekać na cios, przyjąć go, a potem lekko się obrócić, odwracając jego kierunek. W taki sposób przeżył czas swojego samotnego strażowania w Zamku Cascabel.
Cztery miesiące później, kiedy właśnie przygotowywał się do kolejnego wypadu po jabłka, Menegura doszły odgłosy wrzawy przy głównej bramie. Przyglądając się hałasującym z bezpiecznego dystansu na flankach zobaczył tarcze Króla Samotnego Królestwa, jego sojusznika Hrabiego Cascabel i ich przeciwnika Króla Farrun. Najwyraźniej ogłoszono zawieszenie broni.
Menegur otworzył bramy. Połączone armie zalały dziedziniec. Wielu z rycerzy Króla Farrun rzuciło się ściskać dłoń człowieka, którego nazywali między sobą Cieniem z Sadu. Wyrażali swój podziw dla jego umiejętności samoobrony i dobrodusznie przepraszali za swe próby pozbawienia go życia. Taka praca, sam rozumiesz.
"Sad jest ogołocony", powiedział Król Samotnego Królestwa.
"Zacząłem od brzegów i powoli docierałem do środka", wyjaśnił Menegur. "Przynosiłem trochę więcej owoców, by wabić nimi szczury, żeby zdobyć też trochę mięsa."
"Spędziliśmy kilka ostatnich miesięcy negocjując warunki zawieszenia broni", powiedział Król. "Doprawdy wyczerpujące. W każdym razie Hrabia na powrót obejmie zamek w posiadanie. Musimy jednak porozumieć się jeszcze co do jednego szczegółu. Jesteś najemnikiem, w związku z czym sam odpowiadasz za swoje utrzymanie. Gdybyś był moim poddanym, cała rzecz mogłaby wyglądać inaczej, jednak istnieją pewne stare prawa, których musimy tu przestrzegać."
Menegur czekał na cios.
"Chodzi o to", powiedział Król. "Podczas swojego pobytu w zamku spożytkowałeś większą część plonów Hrabiego. Według wszelkich racjonalnych wyliczeń, owoce, które zjadłeś, warte są tyle samo, a nawet więcej, niż wynosi twoja pensja najemnika za ten okres. Rzecz jasna, nie chciałbym karać cię za świetną robotę, jaką wykonałeś, broniąc zamku w tak niesprzyjających okolicznościach. Zgodzisz się ze mną jednak, że jest bardzo ważne, byśmy postępowali zgodnie ze starymi prawami, prawda?"
"Oczywiście", powiedział Menegur, przyjmując cios.
"Bardzo się cieszę, że to słyszę", powiedział Król. "Według naszych szacunków jesteś winien Hrabiemu Cascabel trzydzieści siedem cesarskich sztuk złota."
"Które z całą przyjemnością wypłacę samemu sobie, łącznie z odsetkami, zaraz po jesiennych zbiorach", powiedział Menegur. "Na gałęziach zostało więcej, niż sugerujecie."
Królowie Samotnego Królestwa i Farrun wraz z Hrabią Cascabel wpatrywali się w Bosmera.
"Zgodziliśmy się wiernie przestrzegać starych praw, a ja miałem tu czas, by przeczytać mnóstwo ksiąg, kiedy wy zajmowaliście się negocjacjami. W roku 3E 246, podczas panowania Uriela IV, Rada Cesarstwa, próbując w tych burzliwych czasach uporządkować kwestie tytułów prawnych do posiadłości ziemskich w Skyrim, zadekretowała, że każdy człowiek nie mający pana, który okupował zamek przez więcej, niż trzy miesiące, otrzyma prawa i tytuł do tego zamku wraz z posiadłością. To bardzo dobre prawo, rzecz jasna - ma na celu ograniczenie liczby obcych i stale nieobecnych właścicieli ziemskich." Menegur uśmiechnął się, rozpoznając tak już mu dobrze znane uczucie odwracania się, by zmienić kierunek ciosu. "Zgodnie z prawem, to ja jestem Hrabią Cascabel."
Syn strażnika do dziś nosi tytuł Hrabiego Cascabel. Jabłka z jego sadów są najlepsze w całym Cesarstwie.
Bunt w Pierwszej Twierdzy
Maveus Cie
"Mówiłeś mi, że jeśli jej brat wygra, to ona będzie siostrą króla Wayrest i Reman będzie chciał ją zatrzymać ze względu na koneksje. Ale jej brat Helseth przegrał i razem ze swoją matką uciekł z powrotem do Morrowind, a Reman ciągle jeszcze nie zostawił jej, by ożenić się ze mną." Lady Gialene mocno i powoli zaciągnęła się hookah, i dmuchnęła smoczym oddechem tak, że zapach kwiatów wypełnił komnatę. "Kiepski z ciebie doradca, Kale. Mogłam spędzić ten czas romansując z królem Przystani Obłoków albo Alinoru, a nie z przeklętym królewskim małżonkiem królowej Morgiah."
Kael wiedział, że nie powinien urażać próżności damy sugestią, że być może król Pierwszej Twierdzy zakochał się w swojej dunmerowej królowej. Zamiast tego dał jej parę minut na spoglądanie z balkonu na pałace starożytnej stolicy. Księżyce świeciły jak kryształy nad głęboko szafirowymi wodami Morza Abekańskiego. Panowała wieczna wiosna. Świetnie rozumiał, dlaczego lady Gialene wolałaby tron tej ziemi od tronu Przystani Obłoków czy Alinoru.
Wreszcie odezwał się: "Lud jest po twojej stronie, pani. Nie podoba im się pomysł, że Remanowa mroczna elfka miałaby rządzić królestwem pod jego nieobecność."
"Zastanawiam się", powiedziała spokojnie. "Zastanawiam się, czy gdyby król nie wyrzekł się królowej dla koneksji, to czy ona sama nie poddałaby się ze strachu. Ze wszystkich ludzi w Pierwszej Twierdzy, komu najmniej podobają się dunmerowe wpływy na dworze?"
"Czy to podchwytliwe pytanie?" spytał Kael. "Mnichom Trebbite, rzecz jasna. Ich credo to od zawsze 'czysta aldmerowa krew na Summerset', a już zwłaszcza w rodzinach królewskich. Jednak, milady, słabi z nich sojusznicy."
"Wiem", powiedziała Gialene, z namysłem podnosząc hookah do ust. Uśmiechnęła się leciutko. "Morgiah zadbała o to, żeby nie mieli żadnej siły. Wybiłaby ich do cna, gdyby Reman nie powstrzymał jej ze względu na to, co robią dobrego dla wieśniaków. A co, gdyby nagle okazało się, że mają potężną protektorkę? Osobę, która zna wszystkich na dworze w Pierwszej Twierdzy, główną konkubinę króla? A do tego tyle złota na zakup broni, ile tylko jej ojciec król Skywatch jest w stanie przysłać?"
"Gdyby ich uzbroić... Z poparciem, jakim się cieszą wśród wieśniaków, byliby potężni", pokiwał głową Kael. "Ale jako twój doradca muszę cię ostrzec: jeżeli postanowisz działać przeciwko Morgiah, musisz grać, by wygrać. Morgiah odziedziczyła wiele z inteligencji i zaciętości swojej matki, królowej Barenziah."
"Dowie się, że jestem jej wrogiem, dopiero wtedy, gdy będzie już za późno", wzruszyła ramionami Gialene. "Jedź do klasztoru Trebbite i przywieź Friara Lylima. Musimy wypracować strategię ataku."
Przez dwa tygodnie do Remana docierały wieści o rosnącym wśród wieśniaków sprzeciwie wobec obecności na dworze Morgiah, nazywanej "Czarną Królową". Wszystko to jednak słyszał już wcześniej. Jego uwagę przykuwali piraci na Calluis Lar, małej wyspie niedaleko wybrzeża. Ostatnio stali się zbyt zuchwali w swoich atakach na królewskie barki. Postanowił ich zmiażdżyć atakiem niemal wszystkich swoich sił, na czele których miał zamiar stanąć osobiście.
Kilka dni po wyjeździe Remana ze stolicy wybuchła rewolta Mnichów Trebbite. Ataki były świetnie skoordynowane i przeprowadzone bez ostrzeżenia. Szef straży nie czekał, aż zostanie zapowiedziany - wpadł do komnaty sypialnej Morgiah przed pokojówkami i służącymi
"Moja pani", powiedział. "To rewolucja."
Lady Gialene nie spała, kiedy Kael przeniósł jej te same wieści. Siedziała przy oknie, paląc hookah i patrząc na płomienie pożaru na jednym z odległych wzgórz.
"Morgiah jest na spotkaniu z radą", wyjaśnił. "Z całą pewnością mówią jej, że za powstaniem stoją Mnisi Trebbite, a siły buntowników dotrą do bram miasta przed rankiem."
"Jak duża jest armia buntowników w stosunku do pozostałych w stolicy sił królewskich?" spytała Gialene.
"Przewaga jest po naszej stronie", powiedział Kael. "Choć może nie jest tak druzgocząca, jak się spodziewaliśmy. Zdaje się, że wieśniacy lubią się uskarżać na swoją królową, ale nie mają ochoty na udział w buncie. Armia składa się przede wszystkim z samych mnichów i najemników wynajętych za pieniądze twego ojca. Z jednej strony to nawet lepiej - są bardziej profesjonalni i lepiej zorganizowani niż banda pospólstwa. Stanowią właściwie prawdziwą armię. Mają nawet swoich trębaczy!"
"Jeśli to nie przerazi Morgiah na tyle, żeby się poddać, to nic tego nie zrobi", uśmiechnęła się Gialene, wstając z fotela. "Biedactwo musi się wić ze zmartwienia. Muszę udać się do niej i nacieszyć tym widokiem moje oczy."
Widok Morgiah wychodzącej z posiedzenia Rady rozczarował Gialene. Jak na osobę, która została wyrwana ze snu bladym świtem przez okrzyki rewolucjonistów i spędziła ostatnie kilka godzin na naradzie z przywódcami swoich skromnych sił - wyglądała przepięknie. W jej czerwonych oczach błyszczała duma.
"Królowo", zawołała Gialene, zmuszając się do łez. "Przybyłam, kiedy tylko się dowiedziałam! Czy wszyscy zostaniemy zabici?"
"Bardzo możliwe", odparła po prostu Morgiah. Gialene próbowała wyczytać coś z wyrazu jej twarzy, ale kobiety, a zwłaszcza cudzoziemki, były dla niej większą zagadką, niż altmerowi mężczyźni.
"Nienawidzę samej siebie za to, co powiem", odezwała się Gilane. "Ale skoro przyczyną ich gniewu jesteś ty, pani, to być może, gdybyś zrezygnowała z tronu, uspokoiliby się. Zrozum proszę, królowo, że mam na myśli jedynie dobro kraju i nasze życia."
"Rozumiem ducha twojej sugestii", uśmiechnęła się Morgiah. "Rozważę to. Wierz mi, sama o tym myślałam. Ale nie sądzę, żeby miało do tego dojść."
"Czy masz plan obronienia nas?" spytała Gialene, wykrzywiając twarz w grymas, o którym wiedziała, że robił wrażenie dziecięcej nadziei.
"Król zostawił z nami kilkudziesięciu magów bitewnych", powiedziała Morgiah. "Zdaje mi się, że buntownicy uważają, iż mamy tu tylko straż pałacową i kilku żołnierzy. Kiedy dotrą do bram i zostaną tam powitani falą ognistych kul, mam wrażenie, że stracą serce do walki i wycofają się."
"Ale czy nie mogą się jakoś zabezpieczyć przed takim atakiem?" spytała Gialene głosem pełnym troski.
"Oczywiście, że tak, ale pod warunkiem, iż wiedzieliby o naszym pomyśle. Ale w takiej zbieraninie buntowników raczej nie znajdzie się dość magów o umiejętnościach z dziedziny Przywracania, dzięki którym mogliby ochronić się przed zaklęciami, ani z dziedziny Mistycyzmu, by odrzucić czary ku naszym magom. To byłby najgorszy możliwy scenariusz, ale nawet jeśli są na tyle dobrze zorganizowani, by mieć w swoich szeregach mistyków - i to w wystarczającej liczbie, by odrzucić tyle zaklęć - to tego się po prostu nie robi. ?aden strateg nie doradziłby takiej obrony podczas oblężenia, chyba żeby wiedział dokładnie, z czym się spotka ze strony obleganych. A oczywiście, kiedy pułapka już zadziała", mrugnęła Morgiah. "Za późno na zaklęcia."
"Niezwykle sprytny pomysł, Wasza Wysokość", powiedziała Gialene, szczerze pod wrażeniem.
Morgiah udawała się na spotkanie z magami; Gialene pożegnała ją uściskiem. Kael czekał na nią w pałacowych ogrodach.
"Czy wśród najemników są Mistycy?" spytała szybko.
"Owszem, kilku", odparł Kael, zdziwiony pytaniem. "W większości wyrzuceni z Zakonu Psyjików, ale znają się na magii na tyle, by rzucić podstawowe zaklęcia."
"Musisz wykraść się za bramy i powiedzieć Friarowi Lylimowi, żeby kazał im objąć zaklęciem odbijającym wszystkich żołnierzy z pierwszych linii, zanim zaatakują', powiedziała Gialene.
"Dziwaczna strategia", żachnął się Kael.
"Wiem, głupcze - na to liczy Morgiah. Magowie bitewni będą czekać, aby powitać naszą armię gradem kul ognistych."
"Magowie? Myślałem, że król Reman zabrał ich ze sobą na bitwę z piratami."
"No właśnie i przez takie myślenie ponieślibyśmy klęskę", zaśmiała się Gialene. "Idź już!"
Friar Lylim zgodził się z Kaelem, że była to dziwaczna, nigdy nie używana metoda rozpoczynania bitwy - rzucania na własną armię zaklęć odwracających. Było to sprzeczne z tradycją, a on, jako Mnich Trebbite, cenił ją ponad wszystko. Nie miał jednak wyboru, zważywszy na to, czego dowiedziała się Gialene od królowej. Jego armia miała niewielu uzdrowicieli; nie można było marnować ich energii na rzucanie zaklęć odwracania.
O świcie armia buntowników znalazła się niedaleko bram Pierwszej Twierdzy. Friar Lylim zebrał wszystkich żołnierzy, którzy mieli podstawową znajomość Mistycyzmu. Niewielu spośród nich znała tę sztukę dogłębnie, ale ich połączone siły były nie do zlekceważenia. Potężna fala energii magicznej zalała armię, iskrząc, szemrząc, trzaskając i napełniając wszystkich swą siłą. Kiedy dotarli do bram, wszyscy żołnierze, nawet ci o bardzo marnej wyobraźni, wiedzieli, że nie podziała na nich żadne zaklęcie - i to przez dłuższy czas.
Friar Lylim patrzył na swe szeregi z satysfakcją przywódcy, który odparł niezwykle trudny atak niezwykle sprytną metodą. Jednak uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. Na flankach stali nie magowie bitewni, a zwykli łucznicy ze straży królewskiej. Kiedy ich podpalone strzały spadły na atakujących jak czerwony deszcz, uzdrowiciele rzucili się na pomoc rannym. Ich zaklęcia lecznicze odbijały się od ginących. Kiedy atakujący zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje, zapanował chaos. Buntownicy rzucili się do odwrotu. Friar Lylim przez chwilę wahał się, po czym sam rzucił się do ucieczki.
Wysyłał gniewne noty do Lady Gialene i do Kaela, ale te zawsze do niego wracały. Nawet jego najlepsi agenci nie byli w stanie ustalić, gdzie się podziewali ich adresaci.
Jak się okazało, żadne z nich nie miało doświadczenia w byciu torturowanym, więc bardzo szybko przyznali się do zdrady. Kael został stracony, a Gialene odesłana pod eskortą na dwór swego ojca w Skywatch. Wciąż jeszcze nie znalazła męża. Reman postanowił nie brać już nowej królewskiej konkubiny. Wieśniacy z Pierwszej Twierdzy uważają to kolejne złamanie protokołu za dalszy przejaw złego wpływu Czarnej Królowej i narzekają na to każdemu, kto ma ochotę ich słuchać.
Biografia Królowej Barenziah
Stern Gamboge, Cesarski Skryba
Pod koniec Drugiej Ery władcom królestwa Mournhold, położonego na terenie dzisiejszej Cesarskiej Prowincji Morrowind, narodziła się córka, nazwana imieniem Barenziah. Dziewczynka rosła otoczona luksusem i bezpieczeństwem stosownym do jej pozycji córki królewskiej aż do ukończenia piątego roku życia. W tym czasie Jego Ekscelencja Tiber Septim I, pierwszy cesarz Tamriel, zażądał, aby dekadenccy władcy Morrowind poddali się jego władzy i wdrożyli reformy cesarskie. Ufając swym chełpliwie sławionym umiejętnościom magicznym, mroczne elfy zuchwale odmawiały aż do momentu, kiedy armia Tibera Septima pojawiła się u samych granic ich państwa. Nagle chętni do rozmów Dunmerzy podpisali pospiesznie traktat o zawieszeniu broni, zanim to jednak nastąpiło, odbyło się kilka bitew, z których jedna obróciła w perzynę Mournhold, zwany dziś Almalexią.
Wśród ruin odnaleziono małą Księżniczkę Barenziah i jej niańkę. Cesarki generał Symmachus, również mroczny elf, zasugerował Tiberowi Septimowi, że dziecko mogłoby któregoś dnia okazać się cenne. Dziewczynkę oddano zatem pod opiekę lojalnemu poddanemu, który na krótko przedtem po długiej służbie opuścił szeregi armii cesarskiej.
Sven Advensen, żegnając się z armią, otrzymał tytuł księcia; jego lenno stanowiło Ciemnowrzosie, małe miasto w środkowym Skyrim. Książę Sven wraz z żoną wychowali księżniczkę jak własną córkę, dbając o to, by odebrała należytą edukację - a co ważniejsze, by wpojono jej pielęgnowane w cesarstwie wartości: posłuszeństwo, dyskrecję, lojalność i pobożność. Mówiąc krótko, przygotowano ją do tego, by mogła stać się częścią nowej klasy rządzącej Morrowind.
Barenziah wyrosła na dziewczynę wielkiego piękna, wdzięku i inteligencji. Miała łagodne usposobienie i była radością swoich przybranych rodziców i ich pięciu młodszych synów, którzy kochali ją jak starszą siostrę. Od innych dziewcząt swojej klasy różniła się (prócz wyglądu) tylko tym, że miała wielki pociąg do pól i lasów oraz czasami porzucała swe domowe obowiązki, by udać się na wędrówkę.
Barenziah żyła w szczęściu i poczuciu bezpieczeństwa aż po rok swoich szesnastych urodzin, kiedy niegodziwy chłopiec stajenny - sierota, z którym zaprzyjaźniła się ze współczucia - powiedział jej, że podsłuchał rozmowę pomiędzy jej opiekunem, Księciem Svenem, a pewnym przyjezdnym Redgardem. Według jego słów, planowali oni sprzedać ją jako konkubinę do Rihad, jako że żaden Nord ani Breton nie ożeniłby się z nią ze względu na kolor jej skóry, zaś żaden mroczny elf nie zechciałby jej, ponieważ otrzymała cudzoziemskie wychowanie.
"Cóż ja pocznę?" załkało dziewczę, drżąc z przerażenia. Wychowano ją w niewinności i zaufaniu, więc nie przyszło jej na myśl, że jej chłopiec stajenny mógłby chcieć ją okłamać.
Niegodziwy chłopiec, którego nazywano Słomka, powiedział jej, że - jeśli ceni sobie swą cnotę - musi uciekać, on jednak pojedzie z nią, by ją chronić. Smutna i zatroskana Barenziah przystała na ten plan. Tej samej nocy przebrała się w męski strój i wraz ze Słomką uciekła do pobliskiego miasta Whiterun. Tam po kilku dniach zdołali znaleźć zatrudnienie jako strażnicy karawany, organizowanej przez kupca o kiepskiej reputacji. Karawana wędrowała na wschód, korzystając tylko z bocznych dróg, usiłując uniknąć opłat nakładanych za przejazd cesarskimi traktami. Pozwoliło to Barenziah i jej towarzyszowi wymknąć się tym, którzy ich poszukiwali. Wreszcie dotarli do miasta Rifton, gdzie na jakiś czas przerwali swą podróż. W Rifton czuli się bezpieczni, ponieważ ze względu na bliskość granicy z Morrowind mroczne elfy były tam często spotykane.
Biografia Królowej Barenziah, część
2
Stern Gamboge, Cesarski Skryba
W części pierwszej tej historii opowiedziano o pochodzeniu Barenziah, dziedziczki tronu Mournhold do czasu, kiedy jej ojciec zbuntował się przeciw Jego Wysokości Tiberowi Sptimowi I, ściągając w ten sposób spustoszenie na prowincję Morrowind. Dzięki łaskawości Cesarza mała Barenziah nie zginęła jak jej rodzice, ale została wychowana przez Księcia Ciemnowrzosia, Svena, wiernego poddanego Cesarstwa. Wyrosła na piękne i pobożne dziecko, darzące zaufaniem swych opiekunów. Jednak niegodziwy chłopiec stajenny z posiadłości Księcia Svena zdołał podważyć to zaufanie. Kiedy Barenziah miała szesnaście lat, kłamstwami przekonał ją, by wraz z nim uciekła z Ciemnowrzosia. Po wielu przygodach osiedlili się w Rifton, mieście w Skyrim położonym w pobliżu granicy z Morrowind.
Chłopiec stajenny, Słomka, nie był na wskroś złym człowiekiem. Na swój samolubny sposób kochał Barenziah, a oszustwo było jedynym sposobem, jaki umiał wymyślić, by utrzymać ją przy sobie. Ona rzecz jasna czuła do niego ze swej strony jedynie przyjaźń, Słomka miał jednak nadzieję, że z czasem Barenziah zmieni zdanie. Planował kupić mała farmę i osiedlić się, pojąwszy Barenziah za żonę. Na razie jednak zarabiał tak niewiele, że z trudem starczało im na pożywienie i dach nad głową.
Niedługo po przyjeździe do Rifton Słomka zetknął się ze śmiałym, występnym khajiickim złodziejem Therrisem, który zaproponował mu udział w rabunku domu Cesarskiego Komendanta w centralnej części miasta. Therris powiedział, że jego klient, zdrajca Cesarstwa, był gotów słono zapłacić za wszelkie informacje, jakie by tam znaleźli. Barenziah przypadkowo podsłuchała ich i poczuła wielką odrazę. Wykradła się z pokojów, które zamieszkiwali, i w desperacji przemierzała ulice Rifton, rozdarta między lojalnością względem Cesarstwa i uczuciem do swego przyjaciela.
W końcu lojalność wobec Cesarstwa zwyciężyła nad osobistym uczuciem i Barenziah udała się do domu Komendanta, odkryła przed nim swą prawdziwą tożsamość, zdradzając mu plany Słomki i Therrisa. Komendant wysłuchał jej historii, pochwalił za odwagę i zapewnił, że nie stanie jej się żadna krzywda. Był to nikt inny, niż generał Symmachus, który przeszukiwał okolice od czasu jej zniknięcia i właśnie przybył do Rifton, podążając jej tropem. Wziął ją pod swoją opiekę i zapewnił, że nie tylko nie miała zostać sprzedana, ale wręcz przeciwnie - zamierzano przywrócić ją do godności Królowej Mournhold zaraz po osiągnięciu wieku osiemnastu lat. Do tego czasu miała mieszkać z rodziną Septimów w nowo wybudowanym Cesarskim Mieście, ucząc się sztuki rządzenia i wykorzystując okazję, by zaprezentować się na dworze cesarskim.
W Cesarskim Mieście Barenziah poznała cesarza Tibera Septima, wówczas będącego w środkowym okresie swych rządów. Dzieci Tibera, zwłaszcza jego najstarszy syn i dziedzic Pelagius, pokochały ją jak siostrę. Pieśniarze w balladach sławili jej piękno, skromność, inteligencję i wykształcenie. W dniu jej osiemnastych urodzin wszyscy mieszkańcy Cesarskiego Miasta wylegli na ulice, by obejrzeć procesję pożegnalną, poprzedzającą jej powrót do ziemi ojczystej. Myśl o jej wyjeździe napawała wszystkich smutkiem, rozumiano jednak, że Barenziah była gotowa, by wypełniać swoje przeznaczenie i władać królestwem Mournhold.
Biografia Królowej Barenziah, część
3
Stern Gamboge, Cesarski Skryba
W drugiej części tej historii opowiedziano, jak Barenziah została ciepło przyjęta w nowo wybudowanym Cesarskim Mieście przez cesarza Tibera Septima I oraz jego rodzinę i jak podczas swego niemal rocznego pobytu była traktowana jak dawno utracona córka. Po kilku miesiącach, które upłynęły jej szczęśliwie na nauce powinności wasalskiej królowej w Cesarstwie, Barenziah pod eskortą generała Symmachusa udała się do Mournhold, by według jego pełnych mądrości wskazówek zacząć pełnić swe królewskie obowiązki. Z czasem Barenziah i generał Symmachus pokochali się, i pobrali. Sam cesarz poprowadził ceremonię ich zaślubin i koronacji.
Po kilkuset latach małżeństwa parze królewskiej narodził się, witany świętowaniem i radosnymi modlitwami, syn, któremu nadano imię Helseth. Choć nie było to wtedy publicznie wiadome, na krótko przed tym szczęśliwym wydarzeniem pewien przebiegły i tajemniczy bard, znany tylko jako Słowik, wykradł Laskę Chaosu z jej miejsca ukrycia głęboko w kopalniach Mournhold.
W osiem lat po narodzinach Helsetha Barenziah powiła córkę, nazwaną Morgiah na cześć matki Symmachusa. Szczęście pary królewskiej wydawało się pełne. Jednak niedługo potem z niewyjaśnionych powodów popsuły się stosunki z Cesarstwem, co doprowadziło do zamieszek w Mournhold. Po bezowocnych próbach wyjaśnienia spraw i pojednania z Cesarstwem zrozpaczona Barenziah wraz ze swymi małymi dziećmi wybrała się w podróż do Cesarskiego Miasta, by spotkać się z ówczesnym cesarzem Urielem Septimem VII. Symmachus pozostał w Mournhold, próbując uspokoić narzekających chłopów i poirytowaną szlachtę, starając się nie dopuścić do wybuchu powstania.
Podczas audiencji u cesarza Barenziah, dzięki swej wiedzy magicznej, zrozumiała ku swemu przerażeniu i odrazie, że ten, kto podawał się za Cesarza, był jedynie oszustem, tym samym bardem Słowikiem, który skradł Laskę Chaosu. Okazując wielką samokontrolę zdołała ukryć przed oszustem fakt, że przejrzała jego grę. Tego samego wieczora z Mournhold nadeszły wieści, iż Symmachus zginął w bitwie ze zbuntowanymi chłopami, a królestwo zostało opanowane przez rebeliantów. Barenziah sama nie wiedziała już, gdzie i u kogo szukać pomocy.
Bogowie jednak tej nocy zdawali się jej sprzyjać, jakby starając się wynagrodzić jej stratę. Król Wysokiej Skały Eadwyre, stary przyjaciel Uriela i Symmachusa, zajechał do niej z wizytą. Pocieszył ją, przyrzekł jej swą przyjaźń, a co więcej - potwierdził jej podejrzenia, że za cesarza podawał się oszust, którym był nikt inny, niż Jagar Tharn, Cesarski Mag Bitewny, jedno z wielu wcieleń Słowika. Tharn miał ponoć zrezygnować z pracy publicznej, przekazując to zadanie Rii Silmane, swojej asystentce. Nieszczęsna kobieta została później zabita w tajemniczych okolicznościach - ponoć odkryto spisek z jej udziałem, za co w trybie nadzwyczajnym skazano ją na śmierć i natychmiast wykonano wyrok. Jej duch nawiedził we śnie króla Eadwyre i zdradził mu, że prawdziwy Cesarz został uprowadzony przez Tharna i uwięziony w równoległym wymiarze. Tharn zabił ją, używając Laski Chaosu, kiedy próbowała ostrzec Radę Starszych przed tym nikczemnym spiskiem.
Barenziah i Eadwyre postanowili najpierw zdobyć zaufanie fałszywego Cesarza. W tym samym czasie inny przyjaciel Rii, znany im tylko jako Mistrz, obdarzony ponoć ogromną mocą (choć chwilowo nie mogący się nią posługiwać), został uwięziony w Cesarskich Lochach. Ria miała jednak dostęp do jego snów. Przekazała mu więc, by czekał cierpliwie, aż powstanie plan, który umożliwi mu ucieczkę. Kiedy to nastąpi, będzie mógł podjąć misję zdemaskowania oszusta.
Barenziah używała swojego wdzięku, by zdobyć zaufanie oszusta, aż wreszcie ten uznał ją za przyjaciółkę. Znalazła także sposób, by zajrzeć do jego sekretnego pamiętnika. Dowiedziała się, że oszust rozłamał Laskę Chaosu na osiem fragmentów, a każdy z nich ukrył w innej części Tamriel. Barenziah zdołała także skopiować klucz do celi, w której więziono przyjaciela Rii, i przekupić strażnika, by ten niby przez przypadek podrzucił klucz więźniowi. Mistrz, którego prawdziwego imienia nie znali nawet Barenziah i Eadwyre, uciekł przez bramę w ciemnym korytarzu Lochów, otwartą przez Rię z użyciem jej malejącej już mocy. Mistrz był wreszcie wolny i natychmiast przystąpił do dzieła.
Jeszcze kilku miesięcy potrzebowała Barenziah, by dowiedzieć się z posłuchanych fragmentów rozmów i z rzadkich zerknięć do pamiętnika Tharna, gdzie ukryte zostało osiem części Laski Chaosu. Kiedy tylko zebrała wszystkie niezbędne informacje i podała je Rii, która z kolei przekazała je Mistrzowi, Barenziah i Eadwyre nie tracili ani chwili czasu. Uciekli do Wayrest, dziedzicznego królestwa Eadwyre w prowincji Wysoka Skała, i tam z powodzeniem odpierali sporadyczne wysiłki stronników Tharna, usiłujących zapędzić ich z powrotem do Cesarskiego Miasta albo przynajmniej zemścić się na nich. Tharn, co by o nim nie mówić, nie był głupcem - choć dał się przechytrzyć Barenziah - i koncentrował swoje wysiłki na wytropieniu i zniszczeniu Mistrza.
Jak wszystkim nam wiadomo, odważny, niestrudzony i na zawsze bezimienny Mistrz zdołał z powodzeniem połączyć osiem rozdzielonych części Laski Chaosu. Używając jej, zniszczył Tharna i uratował prawdziwego Cesarza, Uriela Septima VII. Po powrocie Cesarza do władzy w Cesarskim Mieście odbyła się wielka ceremonia żałobna na cześć Symmachusa, stosownie do jego zasług przez długie lata w służbie dynastii Septimów.
Barenziah i dobry król Eadwyre w trakcie swych przygód zapałali do siebie uczuciem i jeszcze w tym samym roku, po opuszczeniu Cesarskiego Miasta, wzięli ślub. Dwoje dzieci Barenziah z poprzedniego małżeństwa z Symmachusem pozostało przy niej. Wyznaczono też regenta, by władał Mournhold pod jej nieobecność.
Po dziś dzień Królowa Barenziah mieszka w Wayrest z Księciem Helsethem i Księżniczką Morgiah. Planuje powrócić do Mournhold po śmierci Eadwyre. Ponieważ ten już w dniu ich ślubu był w podeszłym wieku, Barenziah wie, że - niestety! - jego odejście jest nieodległe w elfickim pojmowaniu czasu. Zanim jednak to nastąpi, Barenziah wspomaga męża w rządzeniu Wayrest i wydaje się zadowolona ze swojego nareszcie spokojnego i szczęśliwie nie naznaczonego wyjątkowymi wypadkami życia.
Groza na zamku Xyr
Sztuka w jednym akcie
Baloth-Kul
Osoby:
Clavides, kapitan Straży Cesarskiej, Cyrodiilianin.
Anara, służka, Dunmerka
Ullis, porucznik Straży Cesarskiej, Argonianin
Zollasa, młoda magini, Argonianka
Późny wieczór. Akcja sztuki zaczyna się w Wielkiej Sali Wejściowej we wnętrzu zamku w Scath Anud, bogato ozdobionej doskonałymi meblami i gobelinami. Jedyne źródło oświetlenia stanowią pochodnie. Na środku hallu znajdują się wielkie żelazne drzwi, główne wejście do zamku. Schody na górę znajdują się obok tych drzwi. Na lewo znajdują się drzwi do biblioteki, obecnie zamknięte. Na prawo stoi wielka zbroja, wysoka na dwadzieścia stóp, niemal sięgająca sufitu sali. Nie widać nikogo, jednak zza drzwi biblioteki dochodzi głos śpiewającej kobiety.
Śpiew zostaje przerwany przez głośne walenie w żelazne drzwi wejściowe. Drzwi biblioteki otwierają się, wychodzi z nich prosta służka ANARA i śpieszy, by otworzyć wielkie drzwi. Stoi w nich CLAVIDES, przystojny mężczyzna w mundurze Cesarstwa.
ANARA: Dobry wieczór, serjo.
CLAVIDES: Dobry wieczór. Twój pan w domu?
ANARA: Nie, serjo, tylko ja tu jestem. Pan mój, Sedura Kena Telvanni Hordalf
Xyr, jest w swojej zimowej rezydencji. Czy mogę coś dla pana zrobić?
CLAVIDES: Być może. Czy mogę wejsć?
ANARA: Ależ proszę, serjo. Czy życzy Pan sobie flinu?
CLAVIDES wchodzi do Sali i rozgląda się wokół.
CLAVIDES: Nie, dziękuję. Jak ci na imię?
ANARA: Anara, serjo.
CLAVIDES: Anaro, kiedy twój pan opuścił Scath Anud?
ANARA: Ponad dwa tygodnie temu. Dlatego tylko ja teraz jestem na zamku,
serjo. Wszyscy inni słudzy i niewolnicy usługujący jego lordowskiej mości
podróżują z nim. Czy coś jest nie tak?
CLAVIDES: Owszem. Znasz może Popielnego o imieniu Sul-Kharifa?
ANARA: Nie, serjo. Nie znam nikogo o takim imieniu.
CLAVIDES: I już raczej nie poznasz. On nie żyje. Znaleziono go kilka godzin
temu zamarzającego na śmierć na Popielnych Ziemiach. Wpadł w histerię,
niemal nie dało się go zrozumieć, lecz w swych ostatnich słowach wymienił
"zamek" i "Xyr".
ANARA: Zamarzł na śmierć w porze letniej na Popielnych Ziemiach? Na Viveka,
to dziwne. Może i to możliwe, że mój pan znał tego człowieka, lecz skoro
był on Popielnym, a mój pan jest z Domu Telvanni, cóż, serjo wybaczy mi
brak powagi, ale oni nie mogli być przyjaciółmi.
CLAVIDES: Czy to biblioteka twego pana? Mógłbym zajrzeć do środka?
ANARA: Ależ proszę zaglądać, gdzie tylko pan chce, serjo. Nie mamy nic
do ukrycia. Jesteśmy lojalnymi poddanymi Cesarza.
CLAVIDES: Jak wszyscy Telvanni, z tego, co słyszę.
(Od autora: tę kwestię aktor winien wygłaszać bez sarkazmu w głosie. Możecie być pewni śmiechu na widowni - pojawia się zawsze, niezależnie od lokalnych układów politycznych.)
CLAVIDES otwiera bibliotekę i rozgląda się po książkach.
CLAVIDES: Przydałoby się odkurzyć w tej bibliotece.
ANARA: Tak, serjo. Właśnie się tym zajmowałam, gdy zapukał pan do drzwi
CLAVIDES: Cieszę się z tego. Gdybyś dokończyła, nie zauważyłbym nie zakurzonego
miejsca, z którego niedawno wzięto dość dużą księgę. Twój pan jest czarodziejem,
zdaje się.
ANARA: Nie, serjo. To znaczy - dużo czyta, ale nie rzuca zaklęć, jeśli
to ma pan na myśli mówiąc "czarodziej". Jest jednym z kenów, był na studiach
i w ogóle. Wie pan, po chwili zastanowienia wiem, co się stało z tą księgą.
Inny kena z uczelni był tu wczoraj i pożyczył kilka ksiąg. Jest przyjacielem
mojego pana, więc myślałam, że wszystko będzie w porządku.
CLAVIDES: Ten kena miał może na imię Warvim?
ANARA: Może. Nie pamiętam.
CALVIDES: Na uczelni jest pewien Kema Warvim, którego wczoraj aresztowaliśmy
pod zarzutem uprawiania nekromancji. Nie wiemy co robił na uczelni, ale
na pewno było to coś nielegalnego. Czy to ten kena pożyczył księgę? Niewysoki,
kulejący, z bezwładną nogą?
ANARA: Nie, serjo, to nie ten, co był tu wczoraj. Ten był dużym mężczyzną
i nie miał problemów z chodzeniem - tyle zauważyłam.
CLAVIDES: Rozejrzę się po reszcie domu, jeśli nie masz nic przeciwko.
CLAVIDES wchodzi po schodach i wygłasza następujące kwestie z półpiętra
i pokojów na górze. ANARA porządkuje salę na dole i przesuwa ławę z wysokim
oparciem przed zbroję, by wyszorować podłogę.
ANARA: Serjo, czy mogę spytać, czego pan szuka? Może mogłabym pomóc.
CLAVIDES: Czy to już wszystkie pomieszczenia w zamku? Nie ma ukrytych
przejść?
ANARA (ze śmiechem): Och, serjo, na co Sedura Kena Telvanni Hordalf Xyr
miałby korzystać z ukrytych przejść?
CLAVIDES (patrząc na zbroję): Potężny mężczyzna z twojego pana.
ANARA (ze śmiechem): Och, serjo raczy nie żartować. Ta zbroja olbrzyma
to tylko dekoracja. Mój pan zgładził tego olbrzyma dziesięć lat temu i
trzyma ją na pamiątkę.
CLAVIDES: Właśnie, pamiętam, że słyszałem coś o tym, gdy obejmowałem mój
posterunek tutaj. Ktoś nazwiskiem Xyr zabił olbrzyma, ale na imię nie
miał chyba Hordalf. Niestety, pamięć słabnie mi z czasem. Jak nazywał
się ten olbrzym?
ANARA: Przykro mi, ale nie pamiętam, serjo.
CLAVIDES: Ja pamiętam. Miał na imię Torfang. "Wydostałem się z Tarczy
Torfanga".
ANARA: Nie rozumiem, serjo. Tarcza Torfanga?
CLAVIDES zbiega po schodach i ogląda uważnie zbroję.
CLAVIDES: Sul-Kharifa mówił coś, że wydostał się z tarczy Torfanga. Myślałem,
że tylko bredzi, postradawszy zmysły.
ANARA: Ale zbroja nie ma tarczy, serjo.
CLAVIDES odpycha ławę, odsłaniając wielką tarczę u podstawy zbroi.
CLAVIDES: A jednak ma. Zakryłaś ją tą ławą.
ANARA: Nie zrobiłam tego celowo, serjo! Ja tylko sprzątałam! Oglądam tę
zbroję co dzień, serjo, i klnę się na Viveka, że nigdy wcześniej nie widziałam
tej tarczy!
CLAVIDES: W porządku, Anaro, wierzę ci.
CLAVIDES naciska na tarczę i pociąga ją, odsłaniając tunel prowadzący
w dół.
CLAVIDES: Wygląda na to, że Sedura Kena Telvanni Hordalf Xyr jednak korzysta
z ukrytego przejścia. Mogłabyś podać mi pochodnię?
ANARA: Na Viveka, nie widziałam tego nigdy wcześniej!
ANARA bierze pochodnię ze ściany i podaje ją CLAVIDESOWI. CLAVIDES wchodzi
do tunelu.
CLAVIDES: Czekaj tu.
ANARA patrzy, jak CLAVIDES znika w głębi tunelu. Wygląda na poruszoną;
podbiega wreszcie do drzwi frontowych i otwiera je. W drzwiach stoi ULLIS,
argoniański porucznik Straży Cesarskiej. ANARA wydaje z siebie wrzask.
ULLIS: Przepraszam, że cię wystraszyłem.
ANARA: Nie teraz! Idź sobie!
ULLIS: Kapitanowi nie spodobałoby się to, panienko.
ANARAL Przyszedł pan z kapitanem? Święta matko.
CLAVIDES wychodzi z tunelu blady na twarzy. Przez kilka chwil dochodzi
do siebie.
ULLIS: Kapitanie? Co jest tam na dole?
CLAVIDES (do ANARY): Czy wiedziałaś, że twój pan jest nekromantą? ?e wasza
piwnica jest wypełniona ciałami?
ANARA mdleje. ULLIS przenosi ją na ławę.
ULLIS: Proszę dać mi spojrzeć, serjo.
CLAVIDES: Już wkrótce zobaczysz. Będziemy potrzebowali każdego żołnierza
z posterunku, żeby wywieźć wszystkie zwłoki. Ullis, widziałem w życiu
dość bitew, lecz nigdy czegoś takiego. ?adne dwa ciała nie są do siebie
podobne. Khajiici, Sloadowie, Dunmerowie, Cyrodiilianie, Bretoni, Nordowie
spaleni żywcem, otruci, porażeni prądem, rozpuszczeni, rozdarci na pół,
wynicowani, porozrywani na kawałki i zszyci z powrotem razem.
ULLIS: Uważa pan, że ten Popielny uciekł stąd, czy tak właśnie się stało?
CLAVIDES: Nie wiem. Czemu ktoś zajmuje się czymś takim, Ullis?
Pukanie do drzwi. Otwiera CLAVIDES. Przy wejściu stoi młoda Argonianka
ZOLLASSA, trzymając paczkę i list.
ZOLLASSA: Dobry wieczór. Nie jest pan Lordem Xyr, prawda?
CLAVIDES: Nie. Co tam masz?
ZOLLASSA: List i paczkę, którą mam mu dostarczyć. Czy niedługo wróci?
CLAVIDES: Nie sądzę. Kto dał ci tę paczkę do doręczenia?
ZOLLASSA: Mój nauczyciel z uczelni, Kema Warvim. Jest ułomny na jedną
nogę, więc poprosił mnie o zaniesienie tych rzeczy jego lordowskiej mości.
Właściwie, prawdę mówiąc, miałam je dostarczyć wczoraj wieczorem, ale
byłam zajęta.
ULLIS: Witaj, siostro. Doręczymy tę paczkę jego lordowskiej mości, gdy
go spotkamy.
ZOLLASSA: Witaj, bracie. Słyszałam, że w Scath Anud jest jakiś przystojny
Argonianin. Niestety, przyrzekłam Kemie Warvimowi, że dostarczę paczkę
do rąk własnych jego lordowskiej mości. Jestem już spóźniona, nie mogę
tak po prostu ...
CLAVIDES: Jesteśmy ze Straży Cesarskiej, panienko. Weźmiemy paczkę i list.
ZOLLASSA niechętnie podaje CLAVIDESOWI list i paczkę. Odwraca się, by
wyjść.
ULLIS: Będziesz na uczelni na wypadek, gdybyśmy musieli z tobą porozmawiać?
ZOLLASSA: Tak. ?egnaj, bracie.
ULLIS: Dobrej nocy, siostro.
ZOLLASSA wychodzi; CLAVIDES otwiera paczkę. Jest w niej księga z wieloma
wylatującymi kartkami.
CLAVIDES: Wygląda na to, że odnaleźliśmy brakującą księgę. Dostarczono
ją nam prosto do rąk.
CLAVIDES zaczyna po cichu czytać księgę..
ULLIS (do siebie, bardzo uradowany): Kolejna Argonianka w Scath Anud.
I do tego jaka ładna. Mam nadzieję, że nie byliśmy dla niej zbyt niegrzeczni.
Mam już dość wszystkich tych kobiet z gładką, wilgotną skórą. Byłoby cudownie,
gdybym mógł się z nią spotkać po służbie.
Nadal mówiąc, ULLIS otwiera list i zaczyna go czytać.
ULLIS (kontynuuje): Wygląda, jak by była z południa, tak jak ja. Wiesz,
Argonianki z Czarnych Mokradeł na północy są... dużo... mniej...
ULLIS ciągle czyta, przykuty treścią listu. CLAVIDES przeskakuje na koniec
książki i czyta ostatnie zdania.
CLAVIDES (czyta): Czarnym atramentem: "Samiec Khajiita wykazał zadziwiająco
odporność na proste zaklęcie błyskawicy, lecz udało mi się osiągnąć ciekawe
wyniki fizjologiczne za pomocą zaklęcia kwasu średniego poziomu rzucanego
powoli przez kilka dni". Czerwonym atramentem na marginesach: "Rozumiem.
Czy zaklęcie kwasu było rzucane na całe ciało obiektu?" Czarnym atramentem:
"Samica Norda przez szesnaście godzin poddawana była działaniu zaklęcia
mrozu, które doprowadziło do zawieszenia czynności życiowych i ostatecznie
do śmierci. Inaczej było w przypadku samca Norda, jak i samca Popielnego,
którzy wpadli w śpiączkę dużo wcześniej, ale później powrócili do życia.
Popielny próbował uciec, lecz go powstrzymałam. Nord wykazał później ciekawą
nadwrażliwość chemiczną na proste zaklęcie ognia i zmarł. Patrz: załączona
ilustracja". Czerwonym atramentem: "Rozumiem. Ułożenie czyraków i urazów
sugeruje, że doszło do jakiegoś zapłonu wewnętrznego, być może wywołanego
przez połączenie długiego okresu zamrożenia z krótkim działaniem ognia.
Jaka szkoda, że nie mogę przybyć i osobiście obejrzeć eksperymentu, lecz
gratuluję doskonałych notatek". Czarnym atramentem: "Dziękuję za sugestię
powolnego zatruwania mej służki Anary. Zaproponowane dawki przynoszą fascynujące
rezultaty, bardzo delikatnie odbierając jej pamięć. Zamierzam zwiększać
je w postępie geometrycznym i zobaczyć ile czasu upłynie, zanim się zorientuje.
Przy okazji, szkoda, że nie mam żadnego Argonianina, ale handlarze niewolników
obiecali mi zdrowe okazy na jesieni. Chciałabym przetestować ich metabolizm
w porównaniu z elfami i ludźmi. Mam teorię, że zaklęcie błyskawicy średniego
poziomu rzucane ciągłą falą na Argonianina nie powinno doprowadzić do
śmierci przez co najmniej kilka godzin, podobnie jak w przypadku samicy
Cyrodiilianina i, oczywiście, olbrzyma". Czerwonym atramentem: "Szkoda
byłoby czekać do jesieni, żeby się przekonać".
ULLIS (czyta list): Czerwonym atramentem: "Oto Twój Argonianin. Proszę,
powiadom mnie o wynikach". Podpisano: "Kema Warvim".
CLAVIDES: Na Kynaretha, to nie nekromancja. To Zniszczenie. Kema Warvim
i Kena Telvanni Hordalf Xyr nie eksperymentują ze śmiercią, lecz z granicami
tortur magicznych.
ULLIS: Adresatem listu nie jest Kena Telvanni Hordalf Xyr, lecz Sedura
Iachilla Xyr. Chyba jego żona, jak pan myśli?
CLAVIDES: Iachilla. To właśnie jest Telvanni z rodziny Xyr, o której słyszałem
przy okazji zabicia olbrzyma. Zabierzmy stąd tę służkę. Musi się nią zająć
uzdrowiciel.
CLAVIDES cuci ANARE. Kobieta wygląda na zdezorientowaną.
ANARA: Co się dzieje? Kim jesteście?
CLAVIDES: Nie martw się, wszystko będzie w porządku. Zabieramy cię do
uzdrowiciela.
ULLIS: Podać pani płaszcz, Iachillo?
ANARA: Nie, dziękuję, nie zimno mi...
ANARA/IACHILLA przystaje, domyślając się, że została przyłapana. CLAVIDES
i ULLIS wyjmują miecze.
CLAVIDES: Jaśnie pani ma czarny atrament na palcach.
ULLIS: A kiedy zobaczyła mnie pani przy drzwiach, pomyślała, że to ja
jestem Argonianinem przysłanym przez pani przyjaciela Warvima. Dlatego
powiedziała pani: "Nie teraz! Idź sobie!".
ANARA/IACHILLA: Jesteście dużo bystrzejsi niż Anara. Ona nigdy nie rozumiała,
co się dzieje, nawet gdy potroiłam zaklęcie trucizny i wyzionęła ducha
w męczarniach, jak zauważyłam.
ULLIS: Czego chciała pani na mnie najpierw użyć, błyskawicy czy ognia?
ARANA/IACHILLA: Błyskawicy. Ogień jest zbyt nieprzewidywalny.
Gdy to mówi, gasną płomienie pochodni. Scena spowita jest całkowitymi ciemnościami.
Słychać odgłosy walki, brzęk mieczy. Nagle błyska piorun
i zapada cisza. W ciemności odzywa się ARANA/IACHILLA.
ANANA/IACHILLA: Fascynujące.
Pojawiają się kolejne błyskawice; opada kurtyna.
KONIEC.
Jak Orsinium trafiło w ręce Orków
Menyna Gsost
Był rok 3E 399. Na górze, z której rozciągał się widok na olbrzymią połać ziemi pomiędzy Manevią i Wayrest, stał wielki i uczony sędzia, arbiter i sędzia pokoju, bezstronny w stosowaniu prawa.
"Masz dobre prawo do tej ziemi, mój chłopcze", powiedział. "Nie chcę cię oszukiwać. Jednak twój konkurent ma prawo równie dobre. To właśnie dlatego moja praca jest czasem tak trudna."
"To nazywasz moim konkurentem?" żachnął się Lord Bowyn, wskazując na orka. Stworzenie, nazywane Gortwog gro-Nagorm, spojrzało groźnie w górę.
"Ma liczne dokumenty potwierdzające jego prawo do tej ziemi", wzruszył ramionami sędzia. "Prawa naszego kraju nie wprowadzają rozróżnienia między rasami. Mieliśmy kiedyś władcę Bosmera, wiele lat temu."
"A gdyby prosiak albo złota rybka zjawili się u ciebie, żądając prawa do ziemi? Mieliby takie same prawa jak ja?"
"Gdyby mieli odpowiednie dokumenty, to owszem", uśmiechnął się sędzia. "Prawo stanowi bardzo jasno, że jeśli nie da się inaczej rozstrzygnąć sporu między dwiema istotami z jednakowo dobrymi tytułami do ziemi, konieczny jest pojedynek. Zasady są co prawda dość archaiczne, ale przejrzałem je i mam wrażenie, że można je zastosować. Rada Cesarska wyraziła zgodę."
"Co musimy zrobić?" spytał ork głosem niskim i zachrypłym, nienawykłym do mówienia po cyrodiiliańsku.
"Pierwszy z żądających tytułu, czyli ty, Lordzie Gortwog, może wybrać rodzaj broni i zbroi. Drugi, czyli ty, Lordzie Bowyn, może wybrać miejsce walki. Jeśli wolicie, jeden z was albo też obydwaj możecie wybrać zastępcę lub też możecie walczyć sami."
Breton i Ork spojrzeli na siebie nawzajem, oceniając siły przeciwnika. Wreszcie Gortwog powiedział: "Zbroje będą orkowe, a bronią będą długie miecze ze zwykłej stali. ?adnych czarów. ?adnych zaklęć."
"Areną będzie centralny podwórzec pałacu mojego kuzyna Lorda Beryltha w Wayrest", powiedział Bowyn, zadziornie patrząc w oczy Gortwogowi. "Nikt z twojej rasy nie będzie miał tam wstępu."
Tak też ustalono. Gortwog postanowił, że będzie walczył osobiście, a Bowyn, który był dość młody i w nieprzeciętnie dobrej kondycji, uznał, że nie mógłby zachować swego honoru, gdyby w takim razie wystawił zastępcę. Kiedy jednak zajechał do pałacu swego kuzyna na tydzień przed wyznaczonym terminem pojedynku, poczuł, że powinien poćwiczyć. Nabyto orkową zbroję. Po raz pierwszy w życiu Bowyn miał na sobie coś tak ciężkiego i dającego tak małą swobodę ruchów.
Bowyn i Berylth ćwiczyli na dziedzińcu. Już po dziesięciu minutach Bowyn musiał przestać. Był czerwony na twarzy i zadyszany do wysiłku, jaki musiał wkładać w poruszanie się. Co więcej, nie zdołał trafić kuzyna ani razu, a sam został trafiony dziesiątkami sfingowanych ciosów.
"Nie wiem, co robić", powiedział Bowyn przy kolacji. "Nawet, gdybym znał kogoś, kto potrafi walczyć w tej potwornej stali, to i tak nie mógłbym wysłać zastępcy na pojedynek z