Ponad dwadzieścia godzin na liczniku gry, pot spływający z czoła, a tym bardziej z pada. Do tego radość spowodowana ukończeniem wspaniałej produkcji, zwieńczonej zakończeniem godnym najlepszych dzieł kinematografii. Patrzę na płytę z napisem "Red Dead Redemption" i jestem dumny, że wreszcie udało mi się je ukończyć. Jednocześnie rodzi się w mojej głowie myśl "Okej, ekstra, ale... Co teraz?".
Dobra, przyznam, że nie jestem mistrzem dramatycznych wstępów i stworzyłem genialnego w swojej dziwności potworka stylistycznego, no ale cóż, jeśli dotrwałeś aż do tego momentu, to znaczy, że jednak ciekawi Was, co mam do powiedzenia. Zacznijmy więc od początku. Jakiś czas temu skończyłem „Red Dead Redemption” od studia Rockstar. Moim czysto subiektywnym zdaniem jest to jedna z lepszych (chociaż nie najlepszych) gier dekady, w której prym wiodą genialnie zarysowani bohaterowie, świetne dialogi, cudowny świat oraz fabuła, bo to w gruncie rzeczy o nią się tutaj rozchodzi. Gdy zobaczyłem napisy końcowe poczułem rozpierającą mnie dumę; musicie wiedzieć, że stosunkowo niewiele jest gier, które przeszedłem od początku do końca (czasem potrafię od tak zawiesić się na ostatnim etapie i wyrzucić grę z dysku). Jednocześnie, gdy bańka zachwytu nadmuchiwana sukcesywnie przez te dwadzieścia godzin pękła, a ja z powrotem mogłem kierować moim bohaterem to posmutniałem. Powód takiego stanu rzeczy był prosty - kompletnie nie wiedziałem co mam teraz robić, gdyż genialna historia dobiegła końca.
Potrzebuję w grze celu. Gdy go nie ma, czuję się zagubiony i moja immersja ze światem, a tym bardziej bohaterem zmniejsza się o połowę, przez co sama gra dużo traci na atrakcyjności. Gdy ukończę wątek główny, a dana produkcja ciągle daje mi możliwości gry, by na przykład dokończyć rozpoczęte questy lub pochodzić po świecie, to odrzucam ją w kąt. Powód macie na początku akapitu. W momencie, kiedy tracę cel wyznaczony przez autorów i jestem zostawiony sam sobie to najczęściej odpuszczam sobie dalszą grę. Nawet jeśli mam do ukończenia jeszcze milion questów (głównie w RPGach), nie potrafię ich wykonać i to bynajmniej nie z powodu lenistwa. Szczególny wpływ ma na ten stan rzeczy fabuła - gdy ukończę cały wątek główny i mój bohater zrobi już wszystko, co było w jego interesie, przestaje mnie interesować dalszy los innych bohaterów, a nawet świata przedstawionego. Myślę, iż wynika to z prostego faktu: gdy już coś ukończę i zostały mi tylko jedynie zadania poboczne, nie odczuwam progresu, moja postać (tutaj przykład z RDR) już się nie rozwinie, nie poznam kolejnych niuansów z fabuły, nie dostanę nic, czego nie widziałem przed zakończeniem przygody, a o jakimkolwiek zaskoczeniu w zasadzie mogę pomarzyć. Należy do tego dodać, że niektóre gry po jakimś czasie po prostu nudzą (po piętnastu godzinach miałem serdecznie dość „Mass Effecta 2”, ale to tylko jeden z wielu przykładów).
Teraz chciałbym się dowiedzieć, jak to jest z Wami? Czy po skończeniu danej produkcji "umiecie" grać w nią dalej (jeśli istnieje opcja gry po ukończeniu), jednocześnie odczuwając tę samą radość z rozgrywki? Czy raczej wolicie zostawić epicką historię w spokoju, usunąć grę i żyć z myślą "Wow, to była genialna przygoda!". Zostawiam Was samych z tymi pytaniami i zachęcam do refleksji.
PS. Nie traktujcie tego co napisałem w 100% serio, to tylko moje luźne przemyślenia, a nie jakiś, broń Boże, artykuł. Nie jestę żurnalistę, tylko zwykłym graczem, tak jak większość użytkowników. Zapraszam do dyskusji :).