Zareklamuj się na Strefie »
Nie masz jeszcze konta?
» Zarejestruj się
» Przypomnij hasło
Meteoryt - fragmenty

Meteoryt - fragmenty

Data opublikowania: 16.09.2010, 13:20

1

Nicole, stewardesa, była uosobieniem piękna:
wysoka, szczupła, blondynka o spokojnym gło-
sie sprawiającym wrażenie, jakby go nigdy nie podno-
siła. Sara nienawidziła jej, odkąd ją poznała.
– Hej, czy to Iron Man? Odjazdowy film.
– Widziałem go ze dwadzieścia razy – odpowie-
dział Robert, trzymając przenośny odtwarzacz DVD,
który dostali na czas lotu. Wydawało się, że nie jest
świadomy tego, jak irytująca jest Nicole.
– Wspaniale – kontynuowała Nicole, spoglądając
niebieskimi oczami i pochylając się nad Sarą, aby po-
stukać w urządzenie.
– Wśród filmów do obejrzenia w trakcie lotu jest też
Wolverine. Powinniście go zobaczyć.
– Widzieliśmy w kinie.
– Sądzę, że ten jest dużo lepszy niż ostatni film
z serii X-Men...
Sara nagle wybuchnęła i odepchnęła Roberta tro-
chę zbyt gwałtownie, tak że niemal upuścił odtwa-
rzacz. Zirytował się, a stewardesa spojrzała na nią ze
zdziwieniem.
– Wiem, co ty robisz – powiedziała Sara stanow-
czo, patrząc jej w oczy.
– Słucham?
Sara westchnęła głośno.
– To należy do twoich obowiązków, aby dziecia-
ki w czasie lotu świetnie się bawiły. No więc, bawi-
my się dobrze. Nie musisz udawać, że interesujesz
się tym, co robimy, ani tym, co oglądamy na naszych
iPodach.
– Chciałam tylko się upewnić...
– Jeśli będziemy cię potrzebować, wciśniemy przy-
cisk – wtrąciła Sara, wskazując na panel umieszczo-
ny w rączce siedzenia. – Nie musisz ciągle nam prze-
szkadzać.
W oczach kobiety pojawiła się irytacja, ale po chwili
uśmiechnęła się sztucznie w stronę Roberta.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebował, to zawo-
łaj mnie, proszę, dobrze? – Powiedziała do Roberta,
ignorując Sarę.
– Pewnie, Nicole.
„Pewnie, Nicole”, Sara pod nosem naśladowa-
ła kobietę, która oddalała się przejściem między sie-
dzeniami samolotu. Bez wątpienia wracała do kabiny
personelu pokładowego, żeby opowiedzieć innym
o tej okropnej dziewczynie z miejsca 28B. A co mnie
to obchodzi, co ona myśli? Pomyślała wściekła Sara.
– Dlaczego byłaś dla niej taka złośliwa? – zapytał
Robert, odwracając się z dezaprobatą w spojrzeniu.
– Nienawidzę takich dorosłych, którzy udają, że lu-
bią wszystko to, co ty lubisz. Wolverine jest odjazdo-
wy. Justin jest odjazdowy. Akurat.
– Uważam, że była miła – powiedział Robert, pa-
trząc znów na odtwarzacz. Kosmyk blond włosów
spadł mu na oczy, a on odgarnął go wierzchem dłoni
tak, jak robiła to mama.
Sara przysunęła twarz do jego twarzy, żeby jej wy-
powiedź zrobiła na nim większe wrażenie.
– Płacą jej za to, żeby była miła, idioto.
Robert nic nie odpowiedział, tylko założył słuchaw-
ki i zaczął znowu oglądać film, nie patrząc na Sarę.
Koniec rozmowy. Ostatnio często tak robi. Wbija oczy
w odtwarzacz DVD, Nintendo lub inną drogą zabawkę
kupioną zawsze wtedy, gdy pojawiają się problemy.
Tak jak problemy z mamą. Sara wiedziała z doświad-
czenia, że on nawet nie będzie próbował rozmawiać
przez najbliższą godzinę. Dobrze. Przecież wcale nie
chce usłyszeć znowu, jak wspaniała jest Nicole.
– O co się wadzicie?
Wadzicie? Sara uniosła brwi i spojrzała na przeciw-
ną stronę przejścia na osobę, która się odezwała.
– Danielu, wadzicie? – zapytała. – Kto teraz używa
słowa wadzić?
Daniel zrobił minę i uderzył się ręką w czoło, prze-
suwając po krótko przyciętych włosach, tak jak robił to
zawsze, kiedy był poirytowany i chciał to ukryć. Odkąd
miesiąc temu wrócił do ich życia, ona szybko wyłapa-
ła ten właśnie odruch.
– Nie wiem, Saro – odpowiedział, naśladując jej
sarkastyczny ton. – Przypuszczam, że słyszałem je
w bardzo starym programie telewizyjnym.
– Danielu, czy on nie nazywał się Dziesięć zwrotów
dla pragnących być ojcami? – Sara uśmiechnęła się
znacząco, zadowolona ze swojej pomysłowości.
Zacisnął szczęki w widoczny sposób.
– Nie, Saro. Już sobie przypominam, to się nazy-
wało Irytująca mała...
Daniel zatrzymał się w połowie zdania, wyraźnie
z pewnym wysiłkiem. Założył znowu maskę do spania
na oczy i rozłożył siedzenie.
– Obudź mnie, gdy będziesz gotowa być miła – po-
wiedział, jednocześnie wkładając zatyczki do uszu.
Sara otworzyła usta, aby coś rzec, ale uświadomi-
ła sobie, że to byłoby daremne. Obaj jej towarzysze
podróży nie byli świadomi tego, co się dzieje dookoła,
odizolowali się od reszty. A najgorsze było to, że ona
utknęła między nimi: irytującym dzieckiem – bratem
i równie irytującym dorosłym. Gdyby mama była w sa-
molocie, wszystko byłoby w porządku, mogliby poroz-
mawiać, ale jej nie było... Był Daniel.
Daniel, ich biologiczny ojciec (lub przypadkowy oj-
ciec, jak wolała o nim myśleć), zostawił ich osiem lat
temu. Potem Sara i Robert otrzymywali od niego głów-
nie kartki urodzinowe i bożonarodzeniowe (zazwyczaj
ze znaczkami z różnych stron świata i amerykański-
mi dolarami, które mama mogła wymienić w banku).
Wspomnienia o Danielu jako ojcu były mgliste, a dla
Roberta, który miał zaledwie dwa lata, gdy ojciec ich
opuścił, nie istniały. Były też oczywiście szczęśliwe
czasy. – Sara pamięta rodzinne wycieczki na plażę
czy do kina, zanim pojawił się Robert. Te obrazy były
niewyraźne w porównaniu do tego ostatniego obrazu
Daniela i mamy kłócących się w holu. Na podłodze sta-
ła walizka. Mama ją podniosła i rzuciła nią w niego...
– Danielu, jeśli tego właśnie chcesz, to wynoś się!
Sara często zastanawiała się, co tak naprawdę się
stało, ale mama nie chciała o tym mówić – jedynie
tyle, że ich tata musiał odejść, bo miał pracę na dru-
gim końcu świata. Przez długi czas za jego odejście
winiła mamę. Potem stała się zła na niego. A później
nie czuła już nic.
Daniel wrócił dopiero wtedy, jak mama zachorowa-
ła – pojawiając się po długotrwałym locie z Australii
cztery tygodnie temu. Od powrotu trzymał się w pobli-
żu, ale stał z boku, szepcząc z mamą i lekarzami, gdy
wszyscy myśleli, że Sara nie słucha. Ona jednak wie-
działa, o czym dyskutowali: co z nimi zrobić po śmier-
ci mamy.
A teraz są z nim...
Próbując oderwać się od tych myśli, Sara zwró-
ciła uwagę na ekran telewizyjny. Korzystając ze
słuchawek, przerzuciła się na kanał informujący
o przebiegu lotu. Zdeformowana biała plama repre-
zentująca ich samolot przelatywała nad mapą świata
z Anglii do Australii. W pierwszej części podróży za-
trzymali się już w Hongkongu, co zajęło prawie trzyna-
ście godzin. Na zbliżeniu mapy Sara widziała, że lecą
teraz nad północno-zachodnią częścią Australii.
Prawie dwie godziny temu ona i Robert byli podeks-
cytowani tym, że na mapie samolot był wreszcie wi-
doczny nad Australią. Patrząc jednak przez okno, wi-
dzieli jedynie ciemność. W końcu była trzecia nad ranem
czasu lokalnego. Minęły wieki od ich startu. Gdy Sara
spojrzała, ile jeszcze czasu będą lecieć, zaczęło do niej
docierać, jak duży jest ten kraj. Ich miejscem przezna-
czenia było Melbourne w południowo-wschodniej czę-
ści kraju, a do lądowania było jeszcze kilka godzin.
Po chwili dziewczynka zrezygnowała z próby za-
obserwowania, czy samolot na ekranie poruszył się.
Nudziła się, a w programie nadawanym w czasie
lotu nie było niczego, co miałaby ochotę obejrzeć.
Natomiast na zabranie odtwarzacza DVD Robertowi
oglądającemu film Iron Man nie miała żadnej szansy,
była więc w posępnym nastroju. Nie mogła też spać,
chociaż czuła, jak powieki zamykają jej się. Ciągły
warkot silników nie dawał jej zasnąć. Wygląda na to,
że ta druga część podróży jest dłuższa od pierwszej –
pomyślała, wzdychając ciężko.
W końcu postanowiła rozprostować nogi, żeby
przestać się tak nudzić.
Wyciągając z ucha Roberta jedną słuchawkę, po-
wiedziała:
– Zamierzam się przejść. Nie wpadnij w tarapaty,
bo Nicole będzie bardzo zła.
Włożył słuchawkę z powrotem do ucha, ignorując
ją. Po drugiej stronie przejścia głowa Daniela opa-
dła na bok siedzenia, a on cicho zachrapał. Sara po-
trząsnęła głową nad nimi dwoma i podniosła się. Nogi
miała zesztywniałe. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio
siedziała bez ruchu tak długo.
Światła w kabinie były przyćmione, tworząc pół-
mrok, aby ułatwić pasażerom spanie. Idąc w stronę
środka samolotu, Sara musiała uważać, żeby nie po-
tknąć się o czyjeś wystające nogi. Większość rozłoży-
ła się na siedzeniach, niektórzy mieli maski na oczach
i zatyczki w uszach tak jak Daniel, wielu z nich chrapa-
ło. Na drugim końcu kabiny jakieś dziecko cicho pła-
kało.
Zatrzymała się przy wyjściu awaryjnym i wyjrzała
przez okno, mając nadzieję zobaczyć coś w ciemno-
ści, ale niczego nie można było dostrzec. Bardzo eks-
cytujące.
Przypomniało jej się, jak w szpitalu siedziała na
brzegu łóżka mamy i była zmuszona przejrzeć prze-
wodnik po Australii, który przyniosła im jedna z pielę-
gniarek. Mama próbowała jej powiedzieć, jaka to bę-
dzie przygoda, opowiadając o dziwnych zwierzętach
żyjących tylko w Australii. Jak w buszu można przejść
setki kilometrów, nie natykając się na żadne miasto.
– Brzmi to nudno – powiedziała wtedy Sara, odwra-
cając wzrok. – Ja nie jadę.
– Saro, proszę – odpowiedziała mama, kładąc jej
rękę na ramieniu – dla Roberta...
Siedział wtedy w kącie, grając w grę na Nintendo.
Jeśli słyszał tę rozmowę, to nie pokazał nic po sobie.
– Wszystko to, co lubię, jest tutaj. Wszyscy moi
przyjaciele. Szkoła. Dlaczego tak się dzieje? – Wtedy
zarzuciła mamie ramiona na szyję, żeby ukryć łzy try-
skające jej z oczu.
– Musisz być silna dla swojego brata – szepnęła jej
mama. – Nie będę już długo tutaj. Daniel... wasz tata
będzie się wami opiekował. Tym razem chce zrobić to,
co właściwe...
– I ty w to wierzysz? Nie chciał osiem lat temu –
wtedy jego praca była ważniejsza od nas, wolał jeź-
dzić dookoła świata, a nas zostawił.
– Rozmawiałam z nim i zmienił się – odpowie-
działa mama, biorąc ją za rękę. – Jest teraz... bar-
dziej ustatkowany. Ma stałą pracę i kupił dom gdzieś
w Melbourne, który możecie wszyscy nazywać swo-
im domem. Chcę, żebyście zaczęli wszystko od nowa
w Australii, tak samo Daniel, ale on będzie potrzebo-
wał wiele pomocy.
– Co z Moniką? – zaprotestowała Sara. – Dlaczego
nie możemy mieszkać z nią? – Monika była szefo-
wą mamy i jej najlepszą przyjaciółką. Miała duży dom
w mieście i psa, a Sara dobrze dogadywała się z jej
dziećmi – przynajmniej przez większość czasu.
– Monika ma swoją rodzinę, którą musi się zajmo-
wać – powiedziała mama stanowczo. – Już o tym roz-
mawiałyśmy. Daniel jest waszym prawdziwym tatą i...
– Biedacy nie mogą być wybredni, prawda? – Sara
przerwała gorzko.
Mama westchnęła.
– On chce dostać drugą szansę. Saro, nie możesz
mu jej dać ze względu na mnie?
Sara odwróciła wzrok, długo odmawiając mamie
odpowiedzi.
– Pomogę z Robertem – powiedziała w końcu, gdy
stało się jasne, że mama zamierzała czekać na od-
powiedź nawet całe popołudnie. – Ale nigdy nie będę
mówiła do niego tato. Zostanie tylko facetem, u które-
go będziemy mieszkać, aż staniemy się wystarczają-
co dorośli, żebyśmy mogli sami zadbać o siebie. Tylko
tyle mogę zrobić, OK?
– OK.
Przez chwilę Sara myślała, że znowu rozpłacze się
w samolocie. Szybko więc zaczęła trzeć oczy, martwiąc
się, że Nicole może przyjść i zobaczyć ją zmartwio-
ną. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, to współczu-
cie od kogoś obcego. Nicole, pielęgniarki w szpita-
lu, Daniel; dlaczego oni po prostu nie mogą zająć się
własnymi sprawami?
Aby zachować trzeźwość umysłu, Sara zaczęła
wykonywać ćwiczenia rozgrzewające z zajęć kara-
te, na które chodziła od dwóch lat. W tej ograniczonej
przestrzeni próbowała nawet kilka pozycji ataku, żeby
rozprostować nogi. Próbowała kilku kopnięć, ale oba-
wiała się, że uderzy w jedno z siedzeń.
Po pięciu minutach poczuła się przyjemnie zdysza-
na i miała więcej energii. Oparła się o ścianę obok sta-
nowiska personelu pokładowego, małej kabiny, gdzie
siedzieli wszyscy za zaciągniętą zasłoną. Do jej uszu
dobiegł odgłos rozmowy i zanim się zorientowała, za-
częła słuchać. Dźwięki były ściszone i wyraźnie zanie-
pokojone.
– ...czy musimy zawrócić? – zapytał męski głos.
– Pete mówi, że wszystko powinno być w porząd-
ku – odpowiedziała kobieta, w której Sara rozpozna-
ła Nicole. – Ale jest tam chmura pyłu wielkości miasta,
która przemieszcza się na południe.
– Co do licha się stanie, gdy wlecimy w to...?
– Sądzą, że to ominie Melbourne. Możemy lecieć
dookoła...
– Co z lotniskiem? Wygląda na to, że będzie chaos...
– A wiadomości? Pasażerowie, gdy się obudzą,
będą to widzieli w telewizji pokładowej...
Ciekawe, Sara przysunęła się trochę, niechcą-
cy uderzając stopą w cienką ścianę. Głosy ucichły.
Cofnęła się, a zasłona została odsunięta.
– Wszystko w porządku? – zapytała Nicole, spokoj-
nie jak zawsze.
– Poproszę... poproszę coś do picia
Nicole spojrzała na grupkę zgromadzoną w kabi-
nie. Nawet w tym przyciemnionym świetle Sara do-
strzegła, że steward był biały jak kreda.
– Przyniosę ci za chwilę. Wracaj, proszę, na swo-
je miejsce.
– Czy coś...
– Wracaj na swoje miejsce.
Sara odwróciła się i poszła powoli wzdłuż przejścia
świadoma tego, że Nicole patrzy za nią.
Robert spał z grającym odtwarzaczem DVD. Tak
delikatnie, jak to tylko możliwe, wyciągnęła mu z uszu
słuchawki i wyłączyła urządzenie, aby oszczędzić ba-
terię. Potem zaczęła przerzucać kanały telewizji po-
kładowej, aby znaleźć kanał informacyjny. Znalezienie
tego, co tak martwiło Nicole i innych, nie zajęło jej
dużo czasu.
Amerykańska stacja pokazywała materiał filmowy
z satelity. Było to coś, co wyglądało jak chmura prze-
suwająca się nad centrum Australii. Opierając się na
swojej wiedzy, co do wielkości tego miejsca, Sara wie-
działa, jak ogromna musi być ta chmura. Nagłówek
przesuwający się na dole ekranu mówił:

WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI: METEORYT
UDERZYŁ W CENTRALNĄ AUSTRALIĘ. SŁUŻBY
RATOWNICZE SĄ W NAJWYŻSZEJ GOTOWOŚCI.
CHMURA ROZCIĄGA SIĘ NA SZEROKOŚĆ SETEK
KILOMETRÓW.

Sarze zaschło w ustach. Oni lecą prosto na tę
chmurę.

2

Ghcę odpowiedzi, teraz – zażądał mę-
ski głos wystarczająco głośno, aby głowy
w kabinie odwróciły się w jego kierunku.
Pasażerowie zaczęli się budzić w ciągu pół godzi-
ny, odkąd Sara wróciła na swoje miejsce. Sprawy sta-
ły się bardziej interesujące, kiedy pasażerowie zaczęli
sprawdzać wiadomości w pokładowej telewizji. Słowo
katastrofa rozprzestrzeniało się jak wirus. Ludzie za-
częli wiercić się, szeptać między sobą, dzwonić po
personel pokładowy tam i z powrotem. Sara była nie-
mal zadowolona, że przestało być tak nudno w tę dłu-
gą noc. Robert obudził się i tym razem nie wrócił bez-
zwłocznie do oglądania jednego ze swoich filmów.
– Co się stało, Saro? – zapytał, opierając się na ra-
mieniu i wyciągając szyję ponad siedzenie, aby zoba-
czyć, co się dzieje.
Kilka rzędów z tyłu, mężczyzna, uspokajany przez
żonę, wykrzykiwał obelgi pod adresem pobladłego
stewarda.
– Saro!
Odwróciła się do Roberta.
– Wszystko w porządku, nic się nie stało – powie-
działa. – Obejrzyj jakiś film albo zagraj w grę.
Brat zmrużył oczy jak zawsze, gdy nie przyjmował
do wiadomości wymijającej odpowiedzi. Robert miał
10 lat i był cztery lata młodszy od niej, ale zrozumiała,
że nie jest głupi.

– OK, OK – powiedziała, przełączając na kanał in-
formacyjny. – Spadł meteor. Uderzył gdzieś w środek
Australii. Wiesz, co to jest meteor?
– Oczywiście, że wiem – powiedział Robert, prze-
wracając oczami. – Kamienna bryła latająca w ko-
smosie. Po zderzeniu z Ziemią nazywa się meteory-
tem. Pani Dobson mówi...
Sara widziała, że Robert zamierzał zacząć jeden
ze swoich monologów o tym, co nauczycielka miała
do powiedzenia na ten temat. Zdarzało mu się to od
czasu do czasu. Zawsze drażniła się z nim, że zako-
chał się w pani Dobson, co bardzo go wkurzało.
– Dobrze, wiesz więcej na ten temat ode mnie – po-
wiedziała, zakładając tanie pękate słuchawki od per-
sonelu pokładowego, żeby nie słuchać gadania brata.
Prezenterzy w wiadomościach robili to samo co
piętnaście minut temu: oglądali materiał filmowy
z satelity, odgadując wielkość chmury, i powtarza-
li numery telefonów, pod które można było dzwonić.
Przeczuwała, że nie mieli za wiele nowych informacji
do przekazania.
Robert znowu oparł się na ramieniu i poirytowany
zdjął słuchawki.
– Nie podoba mi się to, Saro – powiedział z lekką
obawą w głosie.
Za nimi głosy podniosły się o ton wyżej. Wściekły
mężczyzna ciągle krzyczał, a i kilku innych pasażerów
dołączyło. Nicole próbowała uspokoić wszystkich, ale
nie udawało jej się.
Sara dostrzegła, jak po drugiej stronie przejścia
Daniel przekręca się w swoim siedzeniu. W końcu
zdjął maskę i wyjął zatyczki z uszu. Skierował oczy na
nią i potrząsnął głową.
– Co za ludzie!
Australijska intonacja w jego akcencie nadal
brzmiała obco. Jak oni mogli mieć tatę, który mówił
w ten sposób? I ubierał się też dziwacznie, w ma-
rynarkę i koszulę, przez co wyglądał jak podstarza-
ły profesor, chociaż Sara wiedziała, że nie był taki
stary.
– Saro, zrób coś, żeby przestali krzyczeć – jęknął
Robert, łapiąc ją za rękę. Już miała odwrócić się i po-
wiedzieć mu, żeby się przymknął, gdy Daniel przechy-
lił się przez przejście i coś mu zaoferował.
– Lubisz kangury?
Robert spojrzał na niego trochę zaskoczony.
Trzymał dystans w stosunku do Daniela, odkąd spo-
tkali się pierwszy raz w szpitalu, instynktownie nie ufa-
jąc każdemu, kto był dorosłym i nie był mamą.
– Sądzę, że tak – powiedział po chwili. – Nigdy nie
widziałem ich w rzeczywistości. – Wziął przedmiot
z ręki Daniela.
– To są moje zdjęcia – powiedział Daniel. –
Widziałem ich mnóstwo. Miałem zamiar dać ci te zdję-
cia po dotarciu do Melbourne, ale może chciałbyś zo-
baczyć je teraz.
Robert zaczął kartkować mały album i Sara też
oglądała wbrew sobie. Zdjęcia, prawdopodobnie
zrobione gdzieś w buszu, pokazywały klatka po klatce
kangury żyjące dziko.
– Odjazdowe – szepnął Robert. – Mogłeś je nakarmić?
– Nie, to były dzikie zwierzęta – wyjaśnił Daniel. –
Ale jeśli będziesz dalej przeglądał, znajdziesz kilka fo-
tek, które były zrobione w jednym z rezerwatów dzikiej
przyrody. Możesz tam kupić torbę jedzenia, a one je-
dzą ci z ręki.
– Ooo, zobacz, jaki duży ten pająk!
– No, to był spachacz, cyknąłem zdjęcie na kempin-
gu. Był duży jak moja ręka, ale tak naprawdę to trze-
ba uważać na te małe. Niektóre mogą zabić człowieka
swoim jadem. Zatrzymaj sobie ten album na trochę.
Potem Daniel usiadł na swoim miejscu i mrugnął do
Sary. Robert pochłonięty zdjęciami kompletnie zapo-
mniał o rabanie, spowodowanym przez kłócących się
pasażerów. Sara musiała przyznać, że to zadziałało,
i poczuła, że jest coś winna Danielowi wbrew swojej
opinii.
– Dzięki – powiedziała szybko, patrząc do tyłu na
przejście.
Daniel uśmiechnął się do niej.
– Nie martw się. Jestem pewny, że wszystko bę-
dzie w porządku. Nie musisz się bać.
– Kto powiedział, że się boję? – parsknęła, nagle
żałując, że próbowała być miła. Najwyraźniej ciągle
myślał, że ona ma sześć lat.
Już miała powiedzieć coś więcej, gdy przyciemnio-
ne światła w kabinie bez uprzedzenia rozświetliły się
na pełną moc. Spokojny, władczy głos wydobywający
się z głośników kabiny przedarł się przez hałas.
– Mówi kapitan... Proszę, aby wszyscy pasażero-
wie wrócili na swoje miejsca i zapięli pasy aż do kolej-
nego komunikatu.
W kabinie zapadła cisza. Ludzie, którzy nie byli na
swoich miejscach, szybko wracali i siadali cicho, zupełnie
tak jakby powiedział im to nauczyciel. Z jednej i drugiej
strony samolotu było słychać trzask zapinanych pasów.
Personel pokładowy wrócił na środek samolotu w celu
ponownej kontroli. Sara zauważyła, że Nicole była lekko
zaczerwieniona na twarzy z powodu sprzeczki.
Chwilę potem mówca przekazał kolejną wiadomość.
– Mówi kapitan Klein... Jak już chyba wiecie, pod
nami wystąpił pewien incydent. Obecnie nie jestem
w stanie podać zbyt wiele informacji o meteorycie.
Jeśli oglądaliście wiadomości, zapewne wiecie tyle,
ile ja sam. Jedyne, co mogę powiedzieć, to fakt, że
obecnie jesteście w najbezpieczniejszym miejscu.
Albo oblecimy dookoła tę chmurę pyłu, albo przeleci-
my nad nią, a jeśli nawet będziemy musieli przez mo-
ment przelecieć przez nią, to nasz system GPS na-
prowadzi nas z powrotem na właściwy tor.
Niektórzy z przodu samolotu zaczęli klaskać i fala
aplauzu rozprzestrzeniła się na cały samolot. Sara
ukradkiem spojrzała na Daniela. Pomimo że intensyw-
nie słuchał wiadomości, to zauważyła, że nie klaskał.
– Spodziewamy się wylądować w Melbourne za
ponad dwie i pół godziny. Do tego czasu chciałbym,
aby wszyscy pasażerowie powstrzymali się od ko-
rzystania z telefonów komórkowych i mieli zapię-
te pasy. Uderzenie spowodowało pewne zakłócenia
magnetyczne i nie chcemy ryzykować. Załoga po-
kładowa jeszcze raz przedstawi procedury awaryjne,
więc pozostańcie na swoich miejscach, bądźcie spo-
kojni, a nawet nie zauważycie, kiedy znajdziemy się
w Melbourne.
Znowu nastąpił aplauz, ale tym razem trochę cich-
szy. Personel pokładowy zaczął demonstrować, gdzie
są wyjścia awaryjne, tak jak zrobił to na początku lotu.
Wyglądało na to, że tym razem każdy słuchał uważnie.
Sara spojrzała na Daniela, który zmarszczył brwi.
– Wszystko w porządku? – zapytała po chwili.
Odwrócił się i spojrzał w jej stronę, jakby był zdzi-
wiony, że odezwała się do niego.
– O... to nic takiego...
Sara westchnęła i pochyliła się trochę bardziej,
żeby Robert nie usłyszał.
– Przestań traktować mnie jak dziecko, dobrze?
– zaproponowała cicho. – Nie klaskałeś tak jak inni.
Dlaczego?
Patrzył na nią przez moment, jakby zastanawiał
się, co powiedzieć.
– Jeśli coś się stanie, ty i Robert trzymajcie się
mnie.
– Co masz na myśli, jeśli coś się stanie?
Daniel zerknął na przejście tam, gdzie Nicole de-
monstrowała zakładanie masek tlenowych.
– To prawdopodobnie nic takiego – powiedział swo-
bodnie, odwracając wzrok – ale lepiej być ostrożnym.
Wtedy Sara zrozumiała coś ważnego. Daniel my-
ślał, że samolot rozbije się.

3


Gdy zaczęło się źle dziać, stało się to tak szybko,
że nikt nie wiedział, co robić.
Po komunikacie kapitana ucichło w kabinie. Ludzie
pozostali na swoich miejscach i przestali żądać in-
formacji od personelu. Większość z nich wyglądała
na całkowicie pochłoniętych oglądaniem kanałów in-
formacyjnych, chociaż, jak zauważyła Sara, nie było
zbyt dużo nowych wiadomości. Kilka osób rozmawiało
i śmiało się tak, jakby nic dziwnego się nie wydarzyło.
Robert wkrótce stracił zainteresowanie tym, co się
działo, i chyba po raz tysięczny zaczął oglądać Gdzie
jest Nemo?
Sara wyciągnęła z boku jego siedzenia zapomnia-
ny album ze zdjęciami i przechyliła się przez przej-
ście, aby oddać go Danielowi. Ku jej zaskoczeniu,
miał włączony telefon komórkowy i pisał wiadomość.
Wyciągnęła szyję, żeby zobaczyć, co pisze: PROB
Z LOTEM – PACZKA BEZP – DOSTARCZ, MOŻL
OPÓŹ.

– Hej, nie powinieneś tego robić – powiedziała, po-
wodując, że rozejrzał się zaskoczony.
Wzruszył ramionami i zmienił kąt nachylenia ekra-
nu, żeby nie mogła nic więcej zobaczyć.
– Sądzę, że jedna wiadomość niczego nie zmieni,
prawda?
– A, jeśli każdy w samolocie pomyśli w ten sposób?
– Nie jestem każdy. – Daniel wziął album z jej ręki,
puszczając oko, i wcisnął w telefonie „wyślij”.
W samolocie dało się wyczuć wstrząs i szarpnęło
kabiną na prawo, rzucając Sarę do przodu. Daniel wy-
ciągnął rękę i złapał ją za ramię. Jeśli nie byłaby za-
pięta pasem, mogłaby wypaść do przejścia.
Samolot wrócił na swój tor, a ich spojrzenia spotka-
ły się.
– To tylko małe turbulencje – powiedział Daniel,
uśmiechając się szeroko. Roześmiała się, niemal za-
pominając, że go nie lubi.
– Hej! – wykrzyknął Robert tuż obok. Sara rozejrza-
ła się i zobaczyła, że bateria odtwarzacza DVD, leżą-
cego na kolanach, wyczerpała się.
Samolot zatrząsł się ponownie, ale tym razem tak
gwałtownie, że niektóre luki bagażowe nad głowa-
mi odskoczyły, otwierając się i wysypując bagaż pod-
ręczny na głowy pasażerów. Cała kabina przekręciła
się na prawo, powodując, że luźne przedmioty zaczę-
ły latać w powietrzu.
Sara jedną ręką trzymała się rączki siedzenia, a dru-
gą trzymała Roberta. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła,

21

że był przerażony. Już miała mu powiedzieć, żeby się
nie martwił, gdy zgasły światła w kabinie.
Ludzie zaczęli krzyczeć z jednej i drugiej strony ka-
biny. Na drugim końcu samolotu spadło coś ciężkiego
i jakaś kobieta krzyknęła. Dwie sekundy później świa-
tła znowu pstryknęły, ale były bardziej przyciemnione,
sprawiając, że trudno było zobaczyć, co się dzieje.
– Tu kapitan... – zaczął nadawać głośnik, a potem
nagle zatrzeszczał i wyłączył się.
Sara poczuła, że robi się jej niedobrze dokład-
nie tak, jak wtedy, gdy samolot zbliżał się do lotniska
w Hongkongu. Jednak tym razem to uczucie było na-
głe i dużo silniejsze. Samolot szybko schodził w dół.
Silniki ryczały z ogłuszającą intensywnością. Spojrzała
na Daniela.
– Co się dzieje? – zapytała, przekrzykując hałas.
– Będziemy lądować! – odkrzyknął.
– Nie możemy lądować! – wrzasnęła, wiedząc, że za-
brzmiało to głupio. – Nie jesteśmy jeszcze na lotnisku!
Daniel potrząsnął głową i wskazał gestem w dół.
– Schyl się i wsuń głowę między nogi, ręce połóż na
głowie albo trzymaj się siedzenia przed tobą. Powiedz
Robertowi, żeby zrobił to samo.
Po czym odpiął pas i sięgnął po torbę z luku nad
głową. Sara pospiesznie powiedziała Robertowi, co
ma robić, i sama zrobiła to samo, obserwując Daniela
kątem oka. Wyciągnął z torby srebrne etui na okulary
tak, jakby sprawdzał, czy jest w porządku. Zadowolony
schował je z powrotem i wepchnął torbę pod siedzenie,

zanim zapiął się pasami. Sara zmarszczyła brwi – ni-
gdy nie widziała, aby Daniel nosił okulary. Odwróciła
wzrok, gdy zerknął w jej kierunku. Miała nieodparte
wrażenie, że widziała coś, czego nie powinna.
Jednakże nie było czasu na myślenie o tym.
Uczucie silnego opadania zintensyfikowało się tak,
jakby samolot gnał w kierunku ziemi jeszcze szyb-
ciej. Bagaże i przedmioty, które wypadły z luków ba-
gażowych, przesuwały się do przodu wzdłuż fote-
li. Rzucając spojrzenie do tyłu, Sara zobaczyła, jak
Nicole zapina pas, sadowiąc się na małym siedzeniu.
– Udało się! – krzyknął Daniel, gdy kabina wyrów-
nała poziom tak, jakby pilotowi udało się unieść dziób
samolotu. Silniki ryczały jeszcze głośniej, zagłuszając
wszelkie inne dźwięki w kabinie.
Uderzenie wstrząsnęło całym samolotem, powodu-
jąc, że Sara podskoczyła na swoim siedzeniu i opa-
dła tak nagle, że ugryzła się w usta. Sprawiało to takie
wrażenie, jakby samolot uderzył w coś, a potem wrócił
w powietrzu do stanu poprzedniego. Wytarła usta, czu-
jąc krew, i spojrzała na Roberta. Miał głowę między ko-
lanami, ale cały się trząsł. Wyciągnęła rękę i objęła go.
Samolot znowu uderzył w ziemię, ale tym razem
silniej i posuwał się do przodu jeszcze przez kilka
sekund. Wszystko będzie dobrze, pomyślała Sara.
Pamiętała zdjęcia pustyni w Australii, taka płaska i pu-
sta. Prawdopodobnie nie ma większej różnicy w lądo-
waniu na niej niż na lotnisku, tylko kilka więcej krza-
ków i kamieni, na które trzeba uważać. Prawda?

23

Spod podłogi kabiny dobiegł potworny dźwięk roz-
rywanego metalu, a potem kolejne uderzenie. Z lewej
strony samolotu coś eksplodowało z przeogromnym
łoskotem. Sara kątem oka zobaczyła ogień, wzbijają-
cy się do okna.
Nagle cała kabina zaczęła obracać się dooko-
ła w prawą stronę, tak jakby samolot teraz ślizgał się
bokiem, a nie do przodu. Dźwięk silników przycichł
i Sara była w stanie znowu usłyszeć płacz innych pa-
sażerów. Ściany i podłoga drżały tak silnie, że zasta-
nawiała się, czy kabina nie rozpadnie się i nie wyrzu-
ci ich na pustynię.
Potem, tak nagle jak to okropieństwo się zaczęło,
tak samo nagle się skończyło.
Samolot zatrzymał się z głuchym łomotem, obraca-
jąc się jeszcze trochę w prawo, aby potem osiąść pod
niewielkim kątem. Wewnątrz zapadła na chwilę cisza,
podczas której ludzie rozprostowywali się i rozgląda-
li dookoła zdziwieni, że byli w jednym kawałku. Sara
spojrzała na przejście i dostrzegła Nicole pospiesznie
odpinającą pasy. Kobieta podeszła do wyjścia awaryj-
nego i zaczęła manipulować przy dźwigniach otwiera-
jących wyjście.
Sara odpięła swój pas i odwróciła się do Roberta,
który patrzył na nią ze łzami w oczach.
– Już po wszystkim? – zapytał cichutko.
Sara pokiwała głową i zwichrzyła mu włosy tak, jak
widziała to u mamy, gdy spadł z roweru i rozbił sobie
kolano.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała mu.
Ludzie dookoła z trudem wstawali z siedzeń i spie-
szyli się do drzwi. Szybko zrobiło się wąskie gardło,
ludzie z tyłu pchali się i krzyczeli, desperacko próbując
dostać się do wyjścia. To tyle, jeśli chodzi o zorgani-
zowaną ewakuację, pomyślała Sara. Też się powo-
li ruszyła, biorąc Roberta za rękę, ale Daniel potrzą-
snął głową.
– Zaczekaj, Saro! – krzyknął. – Zostaniecie zdepta-
ni przez tych idiotów.
Faktycznie tak wiele ludzi jednocześnie próbowa-
ło stłoczyć się w przejściu, że zaczęli się przewracać
jeden na drugiego w tym swoim pośpiechu. Niektórzy
próbowali ochronić zranione w katastrofie ręce i gło-
wy. Inni w tym chaosie deptali się wzajemnie. Robert
mocniej ścisnął rękę Sary.
Sara popatrzyła tam, gdzie Nicole otworzyła drzwi
wyjścia awaryjnego, podczas gdy ktoś inny z perso-
nelu próbował powstrzymać ludzi na chwilę. I wtedy
to się stało...
Drzwi otworzyły się na oścież, a chmura duszące-
go czerwonego pyłu zalała kabinę, cofając pasażerów
do przejść. Na zewnątrz szalała burza, a teraz wtar-
gnęła do samolotu. Za późno, Sara podniosła rękę do
twarzy, ale usta miała pełne piachu, a chmura pokryła
jej fotel. Pochyliła się, kaszląc i trąc oczy.
Chwilę wcześniej ludzie desperacko spieszy-
li do drzwi, a teraz usiłowali wrócić, żeby być z dala
od burzy piaskowej, która wdzierała się do kabiny.

25

Musieliśmy wylądować w chmurze, pomyślała Sara,
osłaniając twarz Roberta i patrząc dookoła poprzez
łzy na panikujących pasażerów.
– Proszę – polecił głos. Dojrzała, że Daniel stojący
za jej siedzeniem trzyma chusteczkę, zakrywając nos
i usta, żeby powstrzymać piach. Z torby trzymanej na
ramieniu wyciągnął koszulkę, którą rozdarł na dwa ka-
wałki i podał jej.
– Trzymaj to przy twarzy.
Wzięła materiał z wdzięcznością, a drugi kawałek
dała Robertowi.
– Nie możemy tam wyjść – zaprotestowała, gdy
Daniel zaczął ciągnąć ją, żeby się podniosła. –
Jesteśmy w chmurze!
– Nie możemy tu zostać – powiedział, odwracając
się. Ktoś popchnął go gwałtownie. Ludzie gromadzi-
li się teraz z tyłu samolotu, próbując oddalić się od
otwartych drzwi tak, jak to tylko było możliwe.
– Tam nie da się oddychać! – argumentowała Sara,
odpychając się gwałtownie.
Daniel schylił się blisko do jej ucha, żeby Robert nie
usłyszał.
– Ten samolot wybuchnie. Pali się silnik. Rozumiesz?
Sara spojrzała mu w oczy na chwilę i zobaczyła, że
był śmiertelnie poważny. Przez najbliższe okno widać
było żółte płomienie w burzy. Nic więcej nie powie-
działa, tylko kiwnęła głową.
Daniel wziął ją znowu za rękę i poprowadził przej-
ściem, podczas gdy ona trzymała za rękę Roberta.

Idąc, ochraniali twarze tak, jak to tylko było możliwe.
Drzwi były ciągle otwarte szeroko, a wnętrze samolo-
tu powoli wypełniało się coraz większą ilością czerwo-
nego piachu. Wirował w powietrzu i osiadał na pod-
łodze oraz siedzeniach, nadając wszystkiemu dziwny
brązowy odcień.
Przy drzwiach stała Nicole, dłońmi zakrywając
twarz. Była pokryta pyłem i niemal nie do poznania.
Machała im, żeby wracali, ale oni zbliżali się do niej.
– Zaczekajcie! – krzyknęła, ruszając do przodu.
Daniel zignorował ją, ciągnąc ich do wyjścia, gdzie
szalała burza z ogromną intensywnością. Sara sta-
wiła opór na progu, przyciągając do siebie Roberta.
Niemal zgubiła kawałek koszulki, a usta znowu napeł-
niły się piachem, powodując nudności. To było szaleń-
stwo. Odwróciła się, żeby zaprotestować.
Za późno! Daniel popchnął ją, a ona poleciała do
przodu, pociągając za sobą Roberta.
Spodziewała się, że spadnie, ale zamiast tego ude-
rzyła w gumową powierzchnię dmuchanej pochylni awa-
ryjnej i zjechała na dół. Było tak, jakby przez kilka rado-
snych sekund była na zjeżdżalni w wesołym miasteczku.
Wpadli w piasek i poturlali się do przodu, koziołku-
jąc jedno przez drugie w ciemności.
– Chodźcie! – krzyknął Daniel, lądując za nimi. –
Nie zatrzymujcie się!
Popchnął ich znowu do przodu tylko tym razem
w ciemność tak, że nie widzieli, gdzie idą. Robert za-
czął łkać, ale Sara nie puściła jego ręki.
Ruszyli naprzód, potykając się o nierówny grunt
i zawadzając o rośliny. Chyba minęły wieki, zanim
Daniel w końcu zatrzymał się. Pociągnął ich za wznie-
sienie, które chroniło ich odrobinę przed burzą.
W ciemności Sara mogła tylko rozpoznać twarze
brata i Daniela, gdy tak kulili się blisko siebie. Zimno
zaczęło przenikać przez bluzę i uświadomiła sobie, że
zostawiła kurtkę w samolocie.
– Sądzę, że jesteśmy wystarczająco daleko! –
wrzasnął Daniel, przekrzykując wiatr.
Sara poczuła przypływ narastającej złości. Mogli zo-
stać w kabinie. Byłoby bezpieczniej, niż sterczeć tutaj
w ciemności, zimnie i piasku pustyni. Mama nigdy nie
naraziłaby ich na takie niebezpieczeństwo. Okazało
się, jakim ojcem jest Daniel. Otworzyła usta, żeby mu
powiedzieć, że wraca i zabiera ze sobą Roberta...
Za nimi noc rozświetliła się oślepiającym żółtym ko-
lorem, a ułamek sekundy potem uszy rozsadził dźwięk
eksplozji. Poprzez kłębiącą się burzę Sara była w sta-
nie dostrzec płomienie buchające w powietrze na wy-
sokość dziesiątków metrów.
Samolot eksplodował.
Płonące kawałki metalu i odłamki wyleciały w po-
wietrze i spadały wokół. Nagle, biorąc pod uwagę pło-
mienie buchające wysoko w niebo, ich obecna kryjów-
ka okazała się niezbyt bezpieczna. Daniel złapał ich
za ręce i poprowadził jeszcze raz w ciemność.
Wydawało się, że całe wieki torowali sobie drogę
przez burzę.
W końcu bardziej ze zmęczenia niż czegokolwiek
innego runęli za kolejne wzniesienie. Piaszczyste kłę-
bowisko burzy huczało dookoła.
Nic nie można było zrobić, jedynie skulić się blisko
siebie i przeczekać do świtu.

4

W nocy Sara musiała zasnąć na jakiś czas, bo
obudziła się, widząc, że rozjaśniło się. Ponad
nimi niebo było przyćmione mętną czerwonawą war-
stwą chmury, przez które słabiutko przebijało słońce,
tworząc dziwny półmrok o świcie.
Zesztywniała cała aż po same stopy i spojrzała na
swoje ubranie, które było pokryte grubą warstwą piasku
i pyłu. Otrzepała się najlepiej, jak to było możliwe, przy
okazji tworząc chmurę, która wywołała u niej kaszel.
Z jej lewej strony, Sara zobaczyła Roberta, siedzą-
cego na kamieniu i opiekuńczo tulącego na kolanach
przenośny odtwarzacz DVD. Jego twarz i włosy były
pokryte pyłem, co sprawiało, że wyglądał jak duch pu-
stynny.
– To już nie działa – powiedział, trzymając odtwa-
rzacz DVD i zbliżając się do niej.
– Musiały się wyczerpać baterie – odpowiedziała
Sara. Stanęła na kamieniu obok niego i rozejrzała się.

Wyszukiwarka

Zainteresował Cię temat? Chcesz przeczytać więcej? Znajdź podobne artykuły dzięki naszej wyszukiwarce: