Zareklamuj się na Strefie »
Nie masz jeszcze konta?
» Zarejestruj się
» Przypomnij hasło
Więzy Krwi - fragment

Więzy Krwi - fragment

Data opublikowania: 15.10.2010, 10:32
Ostatnia edycja: 11.04.2012, 18:47

Jak większość ludzi posiadających własny biznes, pracuję długimi godzinami, które zaczynają się wcześnie rano. Więc jeśli ktoś dzwoni do mnie w środku nocy, to lepiej dla niego, żeby właśnie umierał.
– Halo, Mercy? – Do mojego ucha dotarł uprzejmy głos Stefana. – Zastanawiam się, czy nie oddałabyś mi małej przysługi.
Stefan już dawno dokonał swego żywota, więc nie widziałam powodu, by być miłą.
– Odebrałam telefon o… – Zamglonym wzrokiem zerknęłam na czerwone cyferki stojącego przy łóżku zegara. –…TRZECIEJ nad ranem. Czy to wystarczy?
Okej, nie powiedziałam tego dokładnie tak. Może i dodałam kilka tych słów, których mechanik uczy się podczas obcowania z nieposłusznymi sworzniami i alternatorami lądującymi na palcach stóp.
– Przypuszczam, że mógłbyś poprosić o drugą przysługę – ciągnęłam – ale wolałabym, żebyś się rozłączył i zadzwonił o bardziej cywilizowanej porze.
Stefan zachichotał. Może sądził, że usiłowałam być zabawna.
– Mam pewne zadanie do wykonania. Twoje wyjątkowe zdolności mogłyby odegrać znaczącą rolę w zapewnieniu sukcesu całemu przedsięwzięciu.
Stare stworzenia, jak wynika z moich obserwacji, lubią się wyrażać dość niejasno, kiedy o coś proszą. A ponieważ jestem kobietą biznesu, uważam, że należy przechodzić do szczegółów tak szybko, jak to możliwe.
– Potrzebujesz mechanika o trzeciej nad ranem?
– Jestem wampirem, Mercedes – odparł łagodnie Stefan. – Trzecia nad ranem to ciągle pierwszorzędna pora. Ale nie potrzebuję mechanika, potrzebuję ciebie. Jesteś mi winna przysługę.
Miał rację, niech go szlag. Pomógł mi, kiedy porwano córkę miejscowego Alfy. Dał mi wtedy jasno do zrozumienia, że będzie czegoś żądał w zamian.
Ziewnęłam i usiadłam, porzucając wszelką nadzieję na powrót w objęcia Morfeusza.
– W porządku. O co chodzi?
– Muszę dostarczyć wiadomość wampirowi, który przebywa na tym terenie bez pozwolenia mojej Pani – powiedział, zmierzając wreszcie do sedna sprawy. – Potrzebuję świadka, którego on nie zauważy.
Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź ani nawet nie mówiąc, kiedy po mnie przyjedzie. Dostałby nauczkę, gdybym wróciła do łóżka.
Mamrocząc pod nosem, wciągnęłam na siebie dżinsy, wczorajszą podkoszulkę z plamą po musztardzie i parę skarpetek z tylko jedną dziurą. Mniej więcej ubrana poczłapałam do kuchni i nalałam sobie szklankę soku żurawinowego.
Za oknem świecił księżyc w pełni. Mój współlokator, wilkołak, biegał gdzieś z miejscowym stadem, więc nie musiałam mu tłumaczyć, dlaczego wychodzę ze Stefanem. Co się bardzo dobrze składało.
Samuel jako taki nie był złym współlokatorem, ale miał skłonność do zaborczych i dyktatorskich zachowań. Oczywiście nie pozwalałam, by mu to uchodziło na sucho, tym niemniej prowadzenie kłótni z wilkołakiem wymaga pewnej subtelności, której mnie brakowało – zerknęłam na zegarek – o trzeciej piętnaście nad ranem.
Mimo że zostałam przez nie wychowana, sama nie jestem wilkołakiem – czy też, gwoli ścisłości, jakimkolwiek innym "cosiołakiem". Nie jestem sługą faz księżyca, a w postaci kojota, mojej drugiej natury, wyglądam jak każdy inny canis latrans, na dowód czego mogę okazać blizny po grubym śrucie.
Wilkołaki nie sposób pomylić z wilkami. Są o wiele większe niż ich całkiem zwyczajni kuzyni – i o wiele bardziej przerażające.
Ja należę do zmiennokształtnych, choć niewykluczone, że kiedyś istniała na to jakaś inna, Indiańska nazwa, która uległa zapomnieniu, kiedy Europejczycy rozpanoszyli się w Nowym Świecie. Może mój ojciec potrafiłby mi wytłumaczyć, czym jestem, gdyby nie zginął w wypadku samochodowym, zanim dowiedział się o ciąży matki. Zatem wszystko, co wiem, powiedziały mi wilkołaki, a nie było tego zbyt wiele.
Słowo "zmiennokształtny" wywodzi się od Skórokształtnych z plemion Indian południowo-zachodnich, ale z tego, co wyczytałam, mam mniej wspólnego ze Skórokształtnymi niż z wilkołakami. Nie posługuję się magią, nie potrzebuję skóry kojota, żeby zmienić kształt, no i nie jestem zła.
Pociągnęłam łyk soku i wyjrzałam przez kuchenne okno. Nie widziałam samego księżyca, tylko jego srebrne światło oblewające nocny krajobraz. Myśli o złu wydawały się jakoś nie na miejscu podczas oczekiwania na przybycie wampira. Co jak co, ale z pewnością powstrzymają mnie przed zaśnięciem. Boję się zła.
We współczesnym świecie samo to słowo wydaje się dość… staromodne. Kiedy zło na krótko ujawnia się pod postacią jakiegoś Charlesa Mansona czy Jeffreya Dahmera, lubimy je tłumaczyć przy pomocy narkotyków, nieszczęśliwego dzieciństwa lub choroby psychicznej.
Szczególnie Amerykanie są dziwnie naiwni w wierze, że nauka potrafi wszystko wytłumaczyć. Kiedy kilka miesięcy temu wilkołaki ujawniły się ludzkości, naukowcy natychmiast rozpoczęli poszukiwania wirusa bądź bakterii, które mogły powodować Przeistoczenie. Magia nie należy do tych rzeczy, które ich laboratoria i komputery potrafią wyjaśnić. Ostatnio usłyszałam, że instytucje sygnowane nazwiskiem Johnsa Hopkinsa zgromadziły cały zespół w celu wyjaśnienia tej sprawy. Bez wątpienia coś znajdą, ale idę o zakład, że nigdy nie będą w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób dziewięćdziesiąt kilo mężczyzny przemienia się w sto dwadzieścia pięć kilo wilkołaka. Nauka nie traktuje magii poważniej, niż traktuje zło.
Ufność w racjonalne podstawy rzeczywistości to z jednej strony wystawianie się na ciosy, ale z drugiej – solidna tarcza. Zło woli, by o nim nie mówiono. Wampiry, jako nieprzypadkowy przykład, rzadko zabijają ludzi na ulicach. Polują na tych, za którymi nikt nie zatęskni i przyprowadzają ich do domu, gdzie są otaczani opieką i wygodami – jak krowa na pastwisku.
Pod rządami nauki palenie czarownic na stosie, próby wody czy publiczny lincz są zakazane. W zamian przeciętny, prawy obywatel nie musi się trapić stworzeniami, które ożywają nocą. Czasami żałuję, że nie jestem przeciętną obywatelką. Przeciętni obywatele nie są odwiedzani przez wampiry.
Ani nie martwią się stadem wilkołaków – przynajmniej niezupełnie w ten sam sposób, co ja.
Dla wilkołaków wyjście z ukrycia stanowiło śmiały krok, który z łatwością mógł wywołać efekt przeciwny do zamierzonego. Wpatrzona w oświetlaną księżycem noc, martwiłam się, do czego dojdzie, gdy ludzie znów poczują strach. Wilkołaki nie są złe, ale też nie do końca są spokojnymi, prawymi bohaterami, za których usiłują uchodzić.
Ktoś zapukał do frontowych drzwi.
Wampiry SĄ złe. Wiedziałam o tym, ale Stefan to nie tylko wampir. Czasem jestem niemal pewna, że to także mój przyjaciel. Więc tak naprawdę nie bałam się, dopóki nie otworzyłam drzwi i nie zobaczyłam, co stoi na werandzie.
Włosy miał zaczesane gładko do tyłu, przez co w świetle księżyca jego skóra wyglądała niezwykle blado. Od stóp do głów ubrany na czarno powinien był przypominać uciekiniera z kiepskiego filmu o Draculi. Jednakże jakimś sposobem cały ten strój, począwszy od skórzanego prochowca aż po jedwabne rękawiczki, wyglądał na Stefanie bardziej autentycznie niż tradycyjna jaskrawo kolorowa koszulka i wygniecione dżinsy. Tak jakby na okazję tej wizyty raczej zdjął kostium, niż jakiś przywdział.
Prezentował się jak ktoś, kto potrafi zabijać z taką samą łatwością, z jaką ja zmieniam oponę – bez chwili zastanowienia czy moralnych rozterek.
Wtedy jego ruchliwe brwi wspięły się na czoło i zupełnie niespodziewanie stał się tym samym wampirem, który pomalował swojego starego busa marki Volkswagen tak, by wyglądał dokładnie jak Wehikuł Tajemnic Scooby’ego Doo.
– Nie wyglądasz na uszczęśliwioną moją wizytą. – Stefan posyłał mi przelotny uśmiech, nie chcąc obnażać kłów. W ciemności jego oczy były bardziej czarne niż brązowe – ale z drugiej strony moje wyglądały tak samo.
– Wejdź. – Odsunęłam się od drzwi. Ponieważ mnie przestraszył, pozwoliłam sobie na odrobinę zgryźliwości: – Jeśli oczekujesz ciepłego powitania, wpadnij o jakiejś ludzkiej godzinie.
Zawahał się, przystając w progu, a potem rzucił mi kolejny uśmiech i powiedział:
– Na twoje zaproszenie. – Wszedł do środka.
– Ta rzecz z progiem naprawdę działa?
Jego uśmiech poszerzał i tym razem dostrzegłam błysk bieli.
– Nie po tym, jak mnie zaprosiłaś.
Minął mnie w drodze do salonu, a następnie odwrócił się wzorem modela na wybiegu. Poły jego prochowca rozpostarły się niczym peleryna na wietrze.
– Więc jak ci się podobam a la Nosferatu?
Westchnęłam.
– Przestraszyłeś mnie. Myślałam, że zrezygnowałeś z gotyckich dekoracji.
Koniuszki jego ust powędrowały jeszcze wyżej.
– Zwykle z nich nie korzystam, ale prezencja Draculi ma swoje zalety. Co dziwne, wykorzystywana oszczędnie przeraża inne wampiry nie mniej skutecznie niż osobliwą dziewczynę-kojota. Nie martw się, dla ciebie też mam przebranie.
Sięgnął pod płaszcz i wyciągnął nabijaną srebrnymi ćwiekami uprząż ze skóry.
Wpatrywałam się w nią przez chwilę.
– Wybierasz się do klubu sado-maso ze striptizem? Nie zdawałam sobie sprawy, że mamy coś takiego w pobliżu. – O ile wiedziałam, nie mieliśmy. Wschód stanu Waszyngton jest bardziej pruderyjny niż Seattle czy Portland.
Roześmiał się.
– Nie dzisiaj, kochanie. Zabrałem to dla twojego drugiego ja. – Potrząsnął paskami, bym mogła zobaczyć, że uprząż została wykonana dla psa.
Chwyciłam ją. Dobrej jakości miękka i giętka skóra z dużą ilością srebra wyglądała jak biżuteria. Gdybym była zwykłym człowiekiem, bez wątpienia poczułabym się zaskoczona, że można coś takiego nosić. Ale jeśli spędzasz całkiem sporo czasu, biegając w postaci kojota, obroże i tym podobne mogą się okazać przydatne.
Marrok, przywódca wilkołaków Ameryki Północnej, nalega, aby wszystkie wilkołaki nosiły obroże z tabliczkami, kiedy biegają po ulicach miast – w ten sposób mają przypominać zwykłe zwierzęta. Nalega również, aby imiona na tabliczkach brzmiały niewinnie, jak Fred czy Spot, żadne tam Zabójca bądź Kieł. W ten sposób jest bezpieczniej – zarówno dla wilkołaków, jak i stróżów prawa, którzy mogliby je napotkać. Oczywiście są wśród wilkołaków równie popularne, co kaski wśród motocyklistów, od kiedy wprowadzono nakaz ich noszenia. Nie żeby komukolwiek przyszło do głowy lekceważyć Marroka.
Ponieważ nie jestem wilkołakiem, nie obowiązują mnie jego prawa. Z drugiej jednak strony nie lubię podejmować niepotrzebnego ryzyka. Trzymałam obrożę w kuchennej szufladzie na szpargały, ale nie była zrobiona z wypasionej czarnej skóry.
– Więc jestem częścią twojego przebrania?
– Powiedzmy, że ten wampir bardziej niż inne może dziś potrzebować dodatkowych narzędzi zastraszenia – odparł beztrosko Stefan, chociaż wyraz jego oczu kazał mi sądzić, że chodzi o coś więcej.
Tymczasem Medea przywędrowała do nas z miejsca, w którym spała. Prawdopodobnie z łóżka Samuela. Mrucząc zaciekle, owinęła się niewielkim ciałkiem wokół nogi wampira, a następnie potarła pyszczkiem o jego but, by go zaznaczyć jako swój.
– Koty i duchy nie lubią wampirów – zauważył Stefan, spoglądając na nią z góry.
– Medea lubi wszystko, co potrafi karmić lub pieścić. Nie należy do wybrednych.
Wziął ją na ręce. Ponieważ Medea za tym nie przepadała, prychnęła kilka razy, po czym powróciła do mruczenia, wbijając pazury w rękaw płaszcza Stefana z kosztownej skóry.
– Nie prosisz mnie o tę przysługę tylko po to, by groźnie wyglądać – zauważyłam, znad skórzanej uprzęży spoglądając Stefanowi w oczy. Niezbyt mądre zachowanie w kontaktach z wampirami, o czym sam mnie niegdyś poinformował, ale jedyne, co w nich dostrzegłam, to absolutną ciemność. – Powiedziałeś, że potrzebujesz świadka. Świadka czego?
– Masz rację, nie potrzebuję cię, by kogokolwiek zastraszyć – przytaknął cicho Stefan po kilku sekundach, podczas gdy ja nie przestawałam mu się przyglądać. – Ale ON POMYŚLI, że właśnie po to trzymam kojota na smyczy. – Zawahał się, a potem wzruszył ramionami. – Ten wampir już tu kiedyś był i sądzę, że udało mu się oszukać jednego z naszych młodych. Twoja natura zapewnia ci odporność na wiele rodzajów magii. A jeśli wampir, o którym mowa, weźmie cię za zwykłego kojota, prawdopodobnie wcale nie będzie marnować na ciebie swoich mocy. Istnieje możliwość – choć to mało prawdopodobne – że mógłby mnie zwieść, tak jak zwiódł Daniela. Nie sądzę jednak, by potrafił oszukać ciebie.
Całkiem niedawno przekonałam się na własnej skórze, że jestem odporna na wampirzą magię. Nie żeby miało to jakoś pomóc. Wampir posiada wystarczającą siłę, by skręcić mi kark z takim samym wysiłkiem, z jakim ja przełamuję kawałek selera.
– Nie zrobi ci krzywdy – zapewnił Stefan w reakcji na moje milczenie. – Daję ci moje słowo honoru.
Nie wiem, jak długo żył już Stefan, ale używał tych słów jak ktoś, kto cholernie dobrze wie, co się z nimi wiąże. Przez jego zachowanie czasem zapominałam, że wampiry są złe. Chociaż tak naprawdę nie miało to teraz żadnego znaczenia. Byłam jego dłużniczką.
– W porządku – powiedziałam.
Spoglądając na uprząż, pomyślałam o własnej obroży. Mogłabym zmienić kształt, mając ją na sobie – obwód mojej szyi nie zmienia się za bardzo podczas przemiany. Odpowiednia dla piętnastokilogramowego kojota uprząż była natomiast zbyt ciasna, bym w mogła powrócić do ludzkiej postaci bez jej zdejmowania, jeśli zajdzie taka konieczność. Do zalet uprzęży należało jednak to, że nie będę uwiązana za szyję.
No a poza tym moja obroża była jaskrawo-fioletowa z wszytymi różowymi kwiatkami. Niezbyt "Nosferatu".
Wręczyłam uprząż Stefanowi.
– Założysz mi ją, kiedy się przemienię. Zaraz wracam.
Musiałam zdjąć ubranie, by zmienić kształt, więc podreptałam do sypialni. Tak naprawdę nie jestem zbyt pruderyjna, a zmiennokształtne stworzenia szybko uczą się pokonywać wstyd. Staram się jednak nie rozbierać przed kimś, kto mógłby niesłusznie wziąć swobodę w prezentowaniu nagości za swobodę w innych sferach życia.

Wyszukiwarka

Zainteresował Cię temat? Chcesz przeczytać więcej? Znajdź podobne artykuły dzięki naszej wyszukiwarce: