Zareklamuj się na Strefie »
Nie masz jeszcze konta?
» Zarejestruj się
» Przypomnij hasło
Harry Potter i Insygnia Śmierci Part II - recenzja

Harry Potter i Insygnia Śmierci Part II - recenzja

Data opublikowania: 23.07.2011, 13:49
Dla każdego Potteromaniaka naszedł kres pewnej ery. Ostatnia część ostatniego filmu na podstawie ostatniej książki. It all ends – głosi napis na plakatach promujących obraz – to już koniec. Dla niektórych w końcu, inni mieli nadzieję, że ten moment nigdy nie nadejdzie. „Harry Potter i Insygnia Śmierci: część II” w reżyserii Davida Yatesa w imponujący sposób kończy serię zapoczątkowaną w 1997 roku przez J.K. Rowling. 
 
Harry Potter i Insygnia Śmierci part II
 
Harry Potter był ze mną niemalże od początku, kiedy pierwsza powieść została wydana w P olsce przez Media Rodzina. Dorastałam z nim i w jego świecie, czytając każdą książkę po 6-7 razy, bawiąc się w Hogwart, zgłębiając fan fiction, gdy powieści przestawały wystarczać. Za ekranizacją nigdy nie przepa dałam, wydawała mi się dziecinna. Musicie się ze mną jednak zgodzić, że od pewnego czasu filmy te były mroczniejsze, doroślejsze, po prostu lepsze. Pierwsza część „Insygniów…” zachwyciła mnie swoim rozmachem, świetną animacją i wiernością książce. Nie miałam żadnych obaw, w jaki sposób reżyser zakończy dzieło Rowling. Nie zawiodłam się.
 
Najmocniejszym punktem filmu jest muzyka. Przeraźliwie smutna i melancholijna, wchodząca w odpowiednich momentach i cichnąca w swoim czasie. To głównie jej zasługa, że obraz wywołuje tak silne emocje. Wiele osób nie powstrzymywało swoich łez, choć równie często było nam do śmiechu. Niestety, wybrałam się na premierę z dubbingiem, czego zawsze unikałam. Mimo wszystko nie był on aż tak beznadziejny jak sądziłam. Niektóre teksty na pewno lepiej brzmią po angielsku, polskie tłumaczenia były po prostu zabawne. Niedopasowane głosy do postaci to stała wada naszego dubbingu, jednak stoi on na całkiem przyzwoitym poziomie. 
 
Jeśli Daniel Radcliffe kiedyś był sztywny, dawno mu to przeszło. Młodzi aktorzy, ale także ci starsi, nie zawodzą. Wcielają się w role w zadziwiającym stylu. Jak wie każdy, kto czytał książkę, w jej drugiej połowie główną postacią jest Severus Snape. Alan Rickman to urodzony Mistrz Eliksirów i świetnie poradził sobie w tak trudnej roli, pierwszy raz grając tak dużo. Wielu innych bohaterów schodzi na drugi plan, ale powiedzmy sobie szczerze – to Harry Potter i Voldemort napędzają akcję, a ich odtwórcy doskonale wywiązali się z postawionych im zadań.  
 
Co do wierności książce – nie mogę nic zarzucić. „Latanie” Śmierciożerców wprowadzono w filmach z serii dawno temu i reżyser mocno się tego trzyma. Parę dodatkowych scen z tym właśnie „lataniem” w roli głównej nie zaszkodziło, a tylko dodało filmowi szybkości. Efekty specjalne stoją tu na bardzo wysokim poziomie. Podróż z zawrotną prędkością, niczym na rollercoasterze, podziemiami Gringotta jest elektryzująca, a walki w Hogwarcie poprowadzone są z rozmachem i zostawiają po sobie zgliszcza. Sceny akcji równoważą wolniejsze, bardziej przegadane momenty, jednak niczego nie wydaje się być za wiele. Jedynym, co może niektórych odrzucić (uwaga, tu może być mały spoiler), jest epilog, którego nie uniknięto w filmie. Sztucznie i nie do końca wiarygodnie postarzeni aktorzy, przesłodzone dzieci… Ale to przecież już koniec, już więcej nie będzie Harry’ego Pottera. Dlatego samo zakończenie to kolejna sposobność do płaczu.
 
Dla każdego Potteromaniaka nadszedł kres pewnej ery. 
 
Nie bójmy się łez. Skończmy naszą przygodą ze światem magii w wielkim stylu.
 
Żegnaj, Harry Potterze.

Wyszukiwarka

Zainteresował Cię temat? Chcesz przeczytać więcej? Znajdź podobne artykuły dzięki naszej wyszukiwarce:

Komentarze

Brak komentarzy. Może będziesz pierwszy?

Napisz komentarz

Komentowanie tylko dla zalogowanych użytkowników.